Wielkie Równiny
-
W danej chwili nie był w stanie choćby pomyśleć aby jeszcze coś zrobić, więc jedynie patrzył na człowieka-przemieńca
-
Nawet tego nie zrobiłeś, bo ten zniknął. Dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę, że ta ciemna plamka, oddalona o jakieś półtora kilometra, to właśnie on, uciekający z zawrotną prędkością nawet w swej ludzkiej postaci. Czyli, w pewnym sensie, udało ci się odnieść sukces.
-
Antek:
Podróż mijała wam zadziwiająco spokojnie. No, w zasadzie to właśnie tak mijać powinna, ale odkąd tylko opuściliście Dodge, miałeś wrażenie, że zaraz coś się schrzani. Póki co jednak przemierzaliście prerię w dość dobrym tempie, nie niepokojeni przez tubylców, zwierzęta czy dzikie bestie. Tak jak zwykle, w okolicach południa zatrzymano wozy, które później ustawiono w krąg, gdzie skryli się ludzie i zwierzęta. Postój. -
Grant zdecydował wykorzystać postój, aby bliżej poznać pozostałych najemników, którzy biorą udział w zleceniu. Postanowił więc poszukać swoich kompanów, aby wejść z nimi w rozmowę. W końcu trzeba było wiedzieć, z kim się współpracuje.
-
Traper jak zwykle kręcił się gdzieś w promieniu kilometra od postoju, czy to sprawdzając okolicę w poszukiwaniu niebezpieczeństw, czy to polując, aby uzupełniać wasz jadłospis świeżym mięsem. Pozostali pełnili warty w różnych częściach obozu, choć nic nie wskazywało na to, abyście mieli zostać zaatakowani.
-
Nawet jeśli nic nie wskazuje na to, żeby cały konwój został zaatakowany, tak wszystko może szybko się zmienić. Aby nie ulec potencjalnemu elementowi zaskoczenia, łowca nagród wyciągnął jeden ze swoich rewolwerów Wembley Mark IV, i rozpoczął obserwację terenu, aby mieć pewność, że konwój rzeczywiście jest bezpieczny.
-
- Fajny mieczyk. - rzucił w twoją stronę jeden z najemników, gdy jego podrywy względem waszej towarzyszki spełzły na niczym (znowu) i musiał znaleźć sobie inne zajęcie.- Zabiłeś nim kiedyś kogoś?
-
Nie odwrócił się w stronę najemnika, który to odrzekł, skupiając się raczej na obserwacji terenu.
-- Mnóstwo ludzi padło od tej broni, czy to bandyci, czy to Ubairgowie. Jestem pewien, że mógłbym tym mieczem zabić Amaksjanina, gdyby doszło do walki wręcz z tymi dzikusami. - odpowiedział obojętnym tonem. -
- Brzmi groźnie. Czyli chyba dobrze, że mamy cię po naszej stronie, co? - powiedział i zaśmiał się pod nosem, po czym wyciągnął do ciebie dłoń. - Wilhelm Knapp.
-
-- Ta. - skwitował krótko, a następnie wyciągnął swoją dłoń w geście uścisku. - Grant Wallach.
-
- Zebrała nam się tu ciekawa ekipa, jak myślisz? - zagadnął, opierając się plecami o wóz stojący w pobliżu. Miał pewnie na myśli pozostałych najemników.
-
-- Najprawdopodobniej. Choć ciebie i tak najbardziej interesuje tamta kobieta, nie? - odparł, dalej obserwując okolicę.
-
- Musisz przyznać, że jest niezła, co? - odparł z uśmiechem, wskazując głową w jej kierunku. - Ale wydaje się być odporna na moje wdzięki.
-
-- Ta, jest niezła. Może bym spróbował do niej zagadać, ale nie noszę tej maski bez powodu. - odparł, lekko stukając pięścią po swej metalowej masce, a następnie westchnął. - Nieważne, nie będę się dzielił tym, dlaczego noszę to ustrojstwo. Mam tylko nadzieję na to, że jeśli spotkamy po drodze dzikusów, to rozprawimy się z nimi w miarę szybko.
-
- Walczyłem już kiedyś z dzikusami, ciężko nie było, zwłaszcza jak sami pchają ci się pod karabin. Wziąłem tę robotę po to, żeby odpocząć po bardziej wymagających misjach.
-
-- Ja w zasadzie powracam do fachu łowcy nagród. To zlecenie ma być dla mnie rozgrzewką przed poważniejszymi zadaniami.
-
- Ta? Ciekawe, bo wracać trzeba gdzieś, gdzie się już było. A jakoś wcześniej nie obiło mi się o uszy twoje nazwisko ani dokonania.
-
-- Tak to już jest, kiedy ludzie myślą, że nie żyję od dwóch lat. Wtedy też zresztą miałem ostatnie zlecenie, przy którym otarłem się o śmierć, i przez dwa lata musiałem przetrwać na Wielkich Równinach.
-
- Brzmi jak kawał niezłej historii. Opowiesz?
-
Grant tylko westchnął, wiedząc że musi znowu wrócić wspomnieniami do tego przeklętego zlecenia. Ale jak poruszyło się ten temat, to wypadałoby powiedzieć coś więcej.
-- Nie nazwałbym tego niezłą historią, ale jeśli nalegasz, to opowiem. Niegdyś należałem do grupy łowców nagród znanej jako Banda Czworga, gdzie pozostałymi członkami byli Harrison Sinfield, Christopher Bruford i Richard Falkirk. Któregoś dnia podjęliśmy się zlecenia, jakim było odbicie fortu opanowanego przez mivvockich bandytów… i nie skończyło się to dobrze. Pieprzone dzikusy oprócz przewagi liczebnej miały jeszcze mutanty, przez co całe zlecenie przerodziło się w walkę o przetrwanie. Stary Sinfield stracił oko, a ja zostałem ciężko ranny. Bruford i Falkirk musieli wybierać, kogo mają ratować, i tak się złożyło, że wzięli ze sobą Sinfielda, przysięgając mi, że jeszcze po mnie powrócą. Przeżyłem, ale bardziej litościwym losem dla mnie byłaby śmierć. - zaczął, przypatrując się swoim bliznom. - Trzy tygodnie tortur ze strony Mivvocich, a także eksperymenty prowadzone przez ich mutagenistę wyniszczały mnie nie tylko fizycznie, ale i psychicznie… Zresztą, miałem zostać kolejnym z mutantów, a tamta maska jest ponurą pamiątką tego całego piekła.
Łowca nagród przetarł przez chwilę swoje oczy. Ciężko było mu opowiadać o tych wydarzeniach, w szczególności patrząc na to, że nie da się tego jakkolwiek zapomnieć. Po chwili jednak uspokoił się i kontynuował historię.
-- Po jakimś czasie fort został zaatakowany przez Armię Oczyszczenia. Widząc to, że Mivvoci i mutanty pozostawili mnie samego, aby odeprzeć atak wroga, zdecydowałem się wykorzystać sytuację i uciec z fortu. Zabiłem tylu barbarzyńców, ile mogłem, i zabrałem tyle, ile byłem w stanie unieść ze sobą. Potem uciekłem, kradnąc jednego z koni bandytów, ale byłem tak wycieńczony, że nie mogłem dotrzeć do żadnej z kolonii. Zamiast tego wyjechałem na Wielkie Równiny i czekałem, aż umrę… Ale śmierć nie była mi dana. Cudem przeżyłem i przez dwa lata musiałem przetrwać na Wielkich Równinach, zanim powróciłem do Imperium. Ubairgowie, Amaksjanie, bandyci… Każdy, kto mi się napatoczył, przypłacał to życiem. Z zabijania Ubairgów zresztą zdobyłem ten miecz. - tu wskazał kciukiem na swoją broń. - Gdy już byłem gotów, powróciłem do żywych… I teraz wykonuję z Wami to zlecenie. Być może uda mi się spotkać gdzieś starych kompanów i zbierzemy się na nowo.