Diabelski Kanion
-
Strzelba, strzelba… Kto mógł strzelać z strzelby? Ktokolwiek to był, obecny moment nie był przeznaczony na rozmyślania. James dał znak niedoszłym ofiarom dziwacznego obrzędu, by te podążały za nim. Wyszedł z groty i ostrożnie skierował się do miejsa, w którym zostawił rumaka.
-
Znalazłeś go tam, zwierzę chyba nawet nie zdawało sobie sprawy, co działo się z Tobą przez kilka ostatnich chwil, spokojnie skubiąc trawę. A prowadząc tam ludzi, słyszałeś coraz bardziej natarczywe szepty pomiędzy nimi. Chyba, gdy już minął pierwszy szok i w małym stopniu, ale zawsze, doszli do siebie, zdali sobie sprawę komu oni w ogóle zawdzięczają życie.
-
Na ten moment przełknął pigułę i starał się nie przejmować szeptami ludzi. Czas na rozmowę o tym będzie już w bardziej bezpiecznym miejscu.
— Kto z was dobrze biega? — Zapytał, odwracając się do grupy. -
Brak chętnych i odpowiedzi, choć uratowałeś im życie to zapewne byli wciąż nieufni, mogli obawiać się nawet, że pozabijałeś tamtych Amaksjan, aby dostarczyć ich swojemu ludowi, który również zafunduje im coś podobnego lub jeszcze gorszego. A im dłużej przebywacie w tym kanionie, tym więcej ryzykujecie.
-
Westchnął, poirytowany. – Słuchajcie, jak chcecie wyjść żywi z tego kanionu to radzę wam zacząć ze mną gadać, bo Niebiescy są zdecydowanie mniej rozmowni. Powtórzę się - kto z Was jest dobrym biegaczem? – Usiadł na konia, mówiąc to.
-
I ponownie nikt nie odpowiedział, ludzie mają tendencję do trzymania się w grupie, gdy pojawi się zagrożenie, w czym niewiele różnią się od zwierząt czy tubylców, mimo że osiągnęli tak wysoki poziom zaawansowania technologicznego. Żaden, nawet jeśli potrafił szybko biegać, bo mogło też nie być w tym gronie żadnych sprinterów, nie miał ochoty zapuszczać się samotnie w Diabelski Kanion, miejsce owiane złą sławą prawie tak bardzo, jak te wypalone równiny pełne Wampirów i Wilkołaków - Złe Ziemie.
-
Chodziło mu o coś zupełnie innego, ale pal to licho.
– Trzymajcie się blisko mnie, a może przeżyjemy to. – Powiedział, po czym zaczął prowadzić konia ku wyjściu z kanionu w tempie marszu tamtych ludzi. -
Szło dobrze, wręcz idealnie, dopóki ktoś nie zastąpił Wam drogi: Znany Ci już łowca głów, Petrie, stając na środku drogi z bronią niedbale opartą o bark. Lepszy on niż banda dzikusów.
-
… No i wszystko rozsypało się jak domek z kart.
James ogarnął niespokojnym wzrokiem całą tą sytuację.
Jak stał z poziomem jego mocy magicznej? Wciąż był wypompowany? -
Owszem, a amunicji też miałeś tyle co nic, co nie stawia Cię w żadnym stopniu w uprzywilejowanej sytuacji. Możesz tylko spróbować się jakoś wyłgać.
-
Chwila minęła zanim James do końca pozbierał myśli i opanował swój niepokój. Spokojnie odezwał się do kowboja.
– Dzień dobry, Panie Petrie. – -
- Znowu się spotkamy. O ile to wciąż Ty, bo podczas naszej ostatniej rozmowy miałeś trochę bardziej ludzką gębę.
-
– A no miałem, muszę przyznać Panu rację. Tak jakoś wyszło. –
-
- Ja też mam problemy, ale nie zmieniam się w tubylasa podczas pełni i nie wyję do księżyca, więc raczej wątpię, żeby to tylko “tak jakoś wyszło”. Masz chyba jakiś drobny sekrecik, co nie?
-
— Zgadza się, choć dłużej chyba nie mogę nazywać tego sekretem, prawda? —
-
- Ano, ja Cię nie wsypię, nie moja sprawa. Ale wątpię, żeby tamci mieli podobnie czyste sumienie i nie zanosi się, żebyś mógł pojawić się znowu w jakimś cywilizowanym mieście.
-
— Ci tutaj nie widzieli mojej ludzkiej facjaty, ani nie znają mojego imienia, więc o ile zostawię ich w pobliżu miasta i zniknę to nie będzie problemów. Nie przyjemny jest tylko fakt, że raczej z nagrodą się pożegnam. — Westchnął: — Chyba, że Pan, Panie Petrie, mógłby z tym mi pomóc. — Spojrzał pytająco na rewolwerowca.
-
- Pomóc? Jak mógłbym Ci niby pomóc?
-
— Prosto. Przy samym mieście przejmiesz i dostarczysz tych ludzi na miejsce, a potem odbierzesz nagrodę. Później spotkamy się, a ja dam Ci za tą przysługę ćwiartkę tych pieniędzy, resztę oddasz mi. Co Pan na to, Panie Petrie? —
-
- Co miałoby mnie powstrzymać przed zgarnięciem całej zapłaty i kropnięciem Cię choćby tu i teraz, szaraczku?