Diabelski Kanion
- 
— A co powstrzymywało Cię przed tym od momentu, gdy zauważyłeś mnie w mojej prawdziwej skórze? — Odpowiedział James spokojnie. 
- 
- Skubaniec, dobry jest. - skomentował Petrie pod nosem, ale potem dodał głośniej: - Niektórzy łowcy głów mają jakiś kodeks. Nie żebym ja zawracał sobie czymś takim łeb, ale cholera wie, czy jacyś Twoi ziomkowie nie spróbowaliby mnie ustrzelić z łuki czy poderżnąć gardła. 
- 
James rozłożył bezradnie dłonie: 
 — Nawet gdyby chcieli, to by tego nie zrobili, Panie Petrie. Rzecz leży w tym, że nie mam żadnych “ziomków”. Nigdy nie żyłem wśród mojej rasy. —
- 
- Cywilizowany lokals, tego jeszcze nie grali. Komedia, ale mnie nawet bawi. Dobra, młody, powiedzmy, że na to pójdę. Gdzie chcesz ich odstawić? 
- 
— Do Dodge, ludzie stamtąd ich szukali. — 
- 
- No to w drogę, zanim zlecą się kolejni dzikusi… Mam przeczucie, że będziesz na ich czarnej liście po tym, co zrobiłeś. Ja też bym się wpienił jakby ktoś przerwał mi mój krwawy rytuał. 
- 
— Albo Amaksjanie albo ludzie. Wybrałem tych bardziej cywilizowanych i mam nadzieję, że mojego wyboru nie pożałuję. — 
- 
- I ja, młody, i ja. A teraz zabierajmy te baranki, Ty poprowadzisz, a ja będę za nimi, jak tylko pójdę po konia. 
- 
— Uważa Pan stawianie gościa bez amunicji jako prowadzącego za dobry pomysł czy za sposób na zapewnienie sobie żywej tarczy, która jako pierwsza zostanie zaatakowana przez Niebieskich? — Rzucił pół-sarkastycznie, wchodząc na konia. 
- 
- Mówiłem Ci już, że jesteś sprytny, co nie? - odparł tamten z uśmiechem i po chwili wrócił, tym razem na własnym rumaku. 
- 
Na to James parsknął śmiechem, choć w duszy bał się, że skończy właśnie jako cel dla maczug Amaksjan. Ruszył konno w kierunku wyjścia z Kanionu, w kierunku Dodge. 
- 
//Zmiana tematu. Zacznę, gdy będziesz na miejscu.// 
 

