Złe Ziemie
-
— Hmph. — Mruknął, biorąc lunetę w dłonie. —Miejmy taką nadzieję.
Przyłożył lunetę do oka by zobaczyć z czym będą mieli za kilka chwil do czynienia. -
Był to zdecydowanie dziwny widok. Przeważnie Złe Ziemie są ciche, puste, pozbawione życia i jakiegokolwiek ruchu. Teraz trochę się zmieniło. Maszerujące ku wam wojska na pewno nie były żywe, ale w większości pozostawały ciche i zapełniały tak powszechną tu pustkę. Trzon tej armii stanowiły Szkielety, a ich synchroniczny masz byłby nawet zabawny, gdyby nie był tak przerażający. Większość z nich była uzbrojona w tarcze i włócznie, część miała też tarcze i miecze lub inną broń białą, na tyłach dostrzegłeś też spory kontyngent kościanych łuczników, a nawet kilkudziesięciu kawalerzystów z tarczami, mieczami, lancami, w lekkich pancerzach i hełmach, dosiadających szkieletów koni. Wszystkiego łącznie mogło być około trzystu lub czterystu wojowników. Mniej cisi, ale za to bardziej zabójczy byli Ożywieńcy, ci już mieli na sobie pancerze i hełmy, a ich uzbrojenie stanowiły w pierwszej kolejności halabardy, choć mieli też pod ręką różną broń białą oraz tarcze. Tych było mniej, około dwustu. Całą menażerię uzupełniało stado Ghuli, pokracznych stworów, bladych ścierwojadów i nienaturalnie długich rękach i wielkich oraz pazurach. Bardzo groźne, ale na szczęście nieliczne, około pięćdziesięciu. Najwięcej było Zombie, wskrzeszonych i tępych zwłok, w różnym stopniu świeżości. Niektóre były wysuszone i zabalsamowane, inne zaczęły się rozkładać, niektóre wyglądały tak, jakby ożywiono je kilka dni temu. Najgorsze w nich nie było jednak to, ile chorób w sobie przenoszą, nie to, że ofiary zabijały, rozszarpując i pożerając je żywcem, ale ich liczba. Nie byłeś pewien, czy uda wam się zabić wszystkie, bo ich łączną liczbę szacowałeś na około sześćset pokrak. Wampira, który przyprowadził tu tę armię, lub jego świty nigdzie nie widziałeś, nic dziwnego, jeden celny strzał w głowę z karabinu o słusznym kalibrze zabiłby nie tylko jego, ale i doprowadził do rozpadu całej armii.
-
Powoli odsunął lornetkę od oczu. Opierając się o mur twierdzy, wyciągnął fajkę z ust, wydmuchując pokaźny obłok dymu. Patrząc, jak siwa chmura powoli niknie w powietrzu, przywołał w pamięci ciąg wydarzeń, które przywiodły go do tego miejsca.
— Złe Ziemie nigdy nie odpuszczają, hę? — Mruknął do samego siebie, wspominając to co dawno temu przeżył na tych terenach wraz z ojcem swej ukochanej. Jedyne co mu pozostawało to wierzyć, że tym razem też będzie miał tyle szczęścia.
Wetknął fajkę z powrotem w usta, zajmując pozycję na murze. Kiedy zacznie się walka, będzie starał się wyeliminować stąd tylu nieumarłych ile tylko zdoła.
-
Nie byłeś pewien, ile czasu minęło. Pewnie kilka minut, może nawet mniej, ale tobie (i pewnie innym obrońcom) czas ten wydawał się dłużyć w nieskończoność. Ożywiło cię dopiero to, co pomknęło ku zamczysku. Wyleciało nagle z szeregów nieumarłych wojsk i przypominało nieregularną kulę czystej energii, o granatowo-fioletowej barwie. Magia. Dziwna i niepokojąca, zawsze. A teraz też przerażająca, bo z pewnością to Wampirów lub jeden z jego akolitów użył sztuk tajemnych, aby posłać ten pocisk w waszą stronę. Zniknął ci z pola widzenia, gdy zbliżył się do murów, ale nic nie usłyszałeś, żadnego huku, żadnej eksplozji.
- Cholera! - krzyknął jeden z najemników, wychylając się z wieży, aby lepiej widzieć. - Nie mamy bramy!
Ułamek sekundy po tym, gdy wypowiedział te słowa, Zombie i Ghule ruszyły do ataku na wyłom, te drugie z przerażającym rykiem i wyciem. Jednocześnie zauważyłeś jakieś poruszenie wśród pozostałych wrogów, gdy Szkielety zmieniły formację i również ruszyły do ataku. Jak dostrzegłeś, około połowa piechurów niosła długie drabiny, przeznaczone do szturmu na mur, pozostali utworzyli mur z tarcz, aby zapewnić osłonę poruszającym się za nimi łucznikom. Jedynie Ożywieńcy i kawaleria oczekiwali tam, gdzie stali do tej pory. -
“Chyba jednak tym razem nie będę miał tyle szczęścia, co?” Stwierdził, nie okazując po sobie większych emocji. Postanowił jednak już teraz, że jeżeli tylko ta piekielna armia od siedmiu boleści przekroczy mury to on sam będzie starał się o zajęcie jak najwyżej położonej pozycji.
Przyłożył kolbę rusznicy do ramienia i na sam początek zaczął odstrzeliwać tarcze, ufając w moc pocisku jaki posyłał przed siebie z każdym strzałem - jeżeli przebił budynek, miał szansę wykazać się i tutaj, a wtedy reszta mogłaby wystrzelać łuczników. Był gotów zmienić priorytety tylko dla drabin, gdyby te zbliżyły się za bardzo. Zaczął strzelać.
-
//Generalnie to jesteś na wieży czy też kasztelu, który jest w zasadzie najwyższym punktem w zamku.//
Przebijały, a jakże. Niekiedy nawet urywały ręce niosących je Szkieletów, a jedna kula zdołała przebić tarczę, niosącego nią Szkieleta i idącego za nim kościanego łucznika. Niestety, to było za mało, bo choć kule najemników również przebijały się przez tarcze, przynajmniej w sporej części, to skupili się oni jednak bardziej na Ghulach i Zombie, które były w stanie im bezpośrednio zagrozić, wpadając przez wyłom w bramie, ostrzeliwali też Szkielety niosące drabiny. Łucznicy i osłaniający ich tarczownicy byli obecnie ich najmniejszym zmartwieniem, a ty sam wszystkich nie pokonasz. -
// Dobrze wiedzieć.//
Cholerstwo… Klepnął udo, tylko po to by upewnić się, że jego rewolwer wciąż tam jest i jest w pełni gotowy do użycia. Przeniósł swój ostrzał na nieumarłych z drabinami. Żeby tylko dało się ściągnąć tego, który steruje tym martwym cyrkiem…
-
Z ulgą upewniłeś się, że twoja niezawodna spluwa jest na miejscu, gotowa do użycia, gdyby przeciwnik dotarł na tyle blisko. Udało ci się celnym ogniem odstrzelić kilku wrogów, nim drabiny oparły się o mury, a pierwsze Szkielety rozpoczęły wspinaczkę na górę, aby dopaść zgrupowanych tam najemników.
Niestety, Wampir był aż za dobrze świadom, że cały plan, tak jak ta armia, posypią się bez niego, więc nie tylko trzymał się pod osłoną swoich wojsk, to jeszcze daleko poza zasięgiem jakiejkolwiek broni, jaką mieliście na stanie. -
Najlepszy sposób w jaki teraz mógł wspomóc resztę, to pozbyć się pierwszych, którzy tylko wyściubią martwy nos na mury. Nie oszczędzał kul i gdy tylko, któryś niumarły chciał już zeskoczyć z drabiny, posyłał mu strzał prosto w zdechłą czaszkę.
-
//Ale ja ci tłumaczyłem, że znajdujesz się w najwyższym punkcie zamku, na szczycie wieży. Wieży stojącej w centrum zamku, daleko od murów.//
-
// Kurde, byłem przekonany że jakiś post czy dwa temu pisałem, że zbiegam na mury, ale byłem do tego stopnia przekonany, że normalnie czuję się jak ofiara efektu Mandeli. Wieża jest w jakiś sposób połączona z murami czy musiałbym zbiec na dziedziniec i dopiero stamtąd na mury? //
-
//Na dziedziniec i potem na mury.//
-
// Poprawione. //
-
Skutecznie pozbyłeś się tak przynajmniej półtora tuzina wrogów, a może i więcej, bo kto wie, czy zabicie jednego nie spowodowało upadku kolejnych? Niestety, musiałeś przerwać swoją dobrą, strzelecką passę, bo zbyt wielu Nieumarłych wdarło się na mury i zaczęło walkę z obrońcami. Gdybyś chciał strzelać tam dalej, musiałbyś liczyć się z konsekwencją przypadkowego zastrzelenia najemników na murach.
-
Psia krew, sytuacja nie wyglądała najlepiej. Zamiast tego zaczął patrolować wzrokiem obrzeża zamku - żadna grupa nieumarłych nie obchodziła zamku z zamiarem zaskoczenia najemników? Komu mógł wpakować kulkę bez ryzyka, że wpakuje ją niewłaściwej osobie?
-
Same liczby wystarczały, aby przytłoczyć obrońców, więc Nieumarli nie musieli stosować żadnych szczególnych manewrów, pchali się po prostu przez zniszczoną bramę i drabinami na mury. Część wojsk Wampira, z nim samym na czele, pozostawała poza zasięgiem twojej broni. Możesz co najwyżej spróbować odstrzelić kilka Ghuli, które biegały wokół zamku, zapewne po to, aby dopaść każdego, kto spróbuje ucieczki jakimś bocznym wyjściem, o ile takie w ogóle jest.
-
Odstrzeliwanie takich podchujków mijało się z celem, tylko marnowało amunicję. Skupił się na bramie - był to jedyny rejon w którym mógł coś zdziałać, odstrzeliwując każdego zdechlaka po kolei bez ryzyka posłania któregoś z najemników do piachu.
-
Pomimo twojego wsparcia, brama musiała paść, było zbyt wielu wrogów, a was zbyt mało, aby dostatecznie szybko odstrzeliwać Nieumarłych. Najemnicy, jeśli nie zginęli, uciekali na mury, do pobliskich budynków lub gnali przez otwarty dziedziniec do wieży, w której się znajdujesz.
-
Przyklęknął na jedno kolano i zaczął osłaniać tych, którzy biegli przez dziedziniec. Zostało ich za mało, nie mogli stracić też tych spluw.
-
Szczęśliwie najbardziej mobilni przeciwnicy, czyli nieumarli kawalerzyści i Ghule, zostali poza zamkiem, więc twoja pomoc nie była nawet potrzebna i wszystkim udało się uciec. W o wiele gorszej sytuacji byli ci najemnicy, którzy utknęli na murach, bo to tam wlewały się hordy Ożywieńców, Zombie i Szkieletów. Najgorsze w tym było to, że nie mieli jak uciec.