Złe Ziemie
-
Skutecznie pozbyłeś się tak przynajmniej półtora tuzina wrogów, a może i więcej, bo kto wie, czy zabicie jednego nie spowodowało upadku kolejnych? Niestety, musiałeś przerwać swoją dobrą, strzelecką passę, bo zbyt wielu Nieumarłych wdarło się na mury i zaczęło walkę z obrońcami. Gdybyś chciał strzelać tam dalej, musiałbyś liczyć się z konsekwencją przypadkowego zastrzelenia najemników na murach.
-
Psia krew, sytuacja nie wyglądała najlepiej. Zamiast tego zaczął patrolować wzrokiem obrzeża zamku - żadna grupa nieumarłych nie obchodziła zamku z zamiarem zaskoczenia najemników? Komu mógł wpakować kulkę bez ryzyka, że wpakuje ją niewłaściwej osobie?
-
Same liczby wystarczały, aby przytłoczyć obrońców, więc Nieumarli nie musieli stosować żadnych szczególnych manewrów, pchali się po prostu przez zniszczoną bramę i drabinami na mury. Część wojsk Wampira, z nim samym na czele, pozostawała poza zasięgiem twojej broni. Możesz co najwyżej spróbować odstrzelić kilka Ghuli, które biegały wokół zamku, zapewne po to, aby dopaść każdego, kto spróbuje ucieczki jakimś bocznym wyjściem, o ile takie w ogóle jest.
-
Odstrzeliwanie takich podchujków mijało się z celem, tylko marnowało amunicję. Skupił się na bramie - był to jedyny rejon w którym mógł coś zdziałać, odstrzeliwując każdego zdechlaka po kolei bez ryzyka posłania któregoś z najemników do piachu.
-
Pomimo twojego wsparcia, brama musiała paść, było zbyt wielu wrogów, a was zbyt mało, aby dostatecznie szybko odstrzeliwać Nieumarłych. Najemnicy, jeśli nie zginęli, uciekali na mury, do pobliskich budynków lub gnali przez otwarty dziedziniec do wieży, w której się znajdujesz.
-
Przyklęknął na jedno kolano i zaczął osłaniać tych, którzy biegli przez dziedziniec. Zostało ich za mało, nie mogli stracić też tych spluw.
-
Szczęśliwie najbardziej mobilni przeciwnicy, czyli nieumarli kawalerzyści i Ghule, zostali poza zamkiem, więc twoja pomoc nie była nawet potrzebna i wszystkim udało się uciec. W o wiele gorszej sytuacji byli ci najemnicy, którzy utknęli na murach, bo to tam wlewały się hordy Ożywieńców, Zombie i Szkieletów. Najgorsze w tym było to, że nie mieli jak uciec.
-
Postanowił tam skierować swoje kule. Nawet jeżeli istniało ryzyko postrzelenia któregoś z obrońców, to wiedział, że ma o wiele większe szanse trafić w hordę nieumarłych. A skoro i tak Ci na murze raczej nie wyjdą stamtąd żywi, to do cholery, trzeba pomóc im zabrać przynajmniej kilka wampirzych pomiotów z sobą!
-
Szło im dobrze, dopóki wszyscy mieli amunicję. Ale gdy w panice opróżniali magazynki swoich broni, Nieumarłych tylko przybywało. W końcu tamtym pozostały jedynie szable, noże, maczety, kolby karabinów i własne pięści, a było to zdecydowanie za mało, aby odeprzeć tak wielu wrogów. Choć twoja pomoc przedłużyła ich życie o kilka minut i pozwoliła zabrać ze sobą więcej zdechlaków, to gdy Zombie rozszarpały ostatnich obrońców, miałeś przeczucie, że lepiej zrobiłbyś, wpakowując każdemu najemnikowi kulkę między oczy…
-
Nie zawsze możesz podjąć dobre decyzje, prawda…?
Z ciężkim sercem spuścił lufę sztucera w dół. Postanowił szybko sprawdzić dwie rzeczy: ile kul mu pozostało (dla sztucera, znaczy się) i ilu najemników dołączyło do niego na wieży.
-
//A ile tych kul miał na start? Albo inaczej: potrzebna ci ogólna czy dokładna liczba?//
-
//Wedle karty nabojów do rusznicy miał 18, ale chyba po drodze dokupywał w Nadziei. I potrzebuję ogólnej liczby, mało/dużo/średnia by wiedzieć ile jeszcze walić tym mogę czy już trzeba oszczędzać//
-
Nie zostało ich wiele, niestety. Zrobiłeś z nich dobry użytek, to na pewno, ale każdy posłany na nowo do piachu Nieumarły pozbawiał cię jednego, tak cennego, pocisku. Cóż, i tak teraz szykuje się walka na o wiele bliższym dystansie, więc karabin snajperski nie przyda się na wiele. Możesz też liczyć na to, że najemnicy mają w tej wieży jakieś zapasy amunicji, co nie jest przecież nieprawdopodobne. Co do nich, łącznie z tymi, którzy zostali z tobą w kasztelu i tymi, którzy powrócili, zostało ich siedemnastu. Pocieszało, że wszyscy są sprawni i gotowi do walki, ale nie ma co się dziwić, Nieumarli rzadko ranią czy biorą jeńców.
-
W tej sytuacji Seymour przewiesił rusznicę przez plecy i dobył dubeltówki. Złamał broń w dłoniach, załadował śrutem i z powrotem złożył lufę, podrzucając strzelbę. Coraz bardziej oswajał się z myślą, że nie wyjdzie stąd żywy. Choć myśl ta stanęła zaraz obok odkąd zobaczył wojska nieumarłych na horyzoncie, tak obejmowała go powoli, stopniowo - jeszcze nie całkiem, jednak już trochę i trochę więcej. Ale tego, że zabierze ze sobą tylu truposzy ile da radę, był pewien.
Przywołał do swojej nogi Ogryzka, nie miał zamiaru zostawiać towarzysza samego na pastwę wroga. Pies pewnie się niepokoił, będzie dobrze, jeżeli jego pan będzie przy nim.
-
Pies cały czas stał przy tobie, słusznie rozumując, że na zewnątrz, gdzie ciągle ktoś strzela, nie będzie dla niego najlepiej.
- Będzie miał sporo kości do zakopania, jak skończymy. - powiedział jeden z najemników, w ramach przerwy od nerwowego palenia papierosa. -
— Lub kiedy skończą z nami. — Odpowiedział Seymour stoickim, jednostajnym tonem. Schylił się, by pogłaskać psa po łbie, nieco go uspokoić. Tyle był mu winien w tym momencie, zanim nieumarli wleją się na kasztel.
-
- Więcej optymizmu. - rzucił w twoją stronę Rick, który wszedł do kasztelu jako ostatni z najemników. - Tak łatwo nas nie dostaną.
-
— Temu nie zaprzeczam. — Mruknął, spoglądając na Ricka kątem oka. — Wypada ich posłać po raz drugi do grobu.
-
- Gdybyśmy dorwali jakoś tego bladego złamasa to oni wszyscy rozpadliby się w proch, kości i zgniłe mięso w mgnieniu oka. - westchnął i splunął w bok. - Ale on o tym wie i chowa się z tyłu, poza naszym zasięgiem.
-
— Hmph. — Seymour chrząknął, na kilka sekund zapadając się w własne myśli. Pod jego kapeluszem zapaliła się stara, brudna lampa naftowa, która dawała tyle światła co nic, ale jednak świeciła się. — Myślisz, że spodziewałby się bezpośredniej wizyty?