Złe Ziemie
-
- Po okolicy pałęta się sporo Ghuli, te śliniące się pojeby obedrą cię ze skóry zanim zdążysz wycelować i pociągnąć za spust. A gdyby jakimś cudem udało nam się stąd albo tobie z dołu wszystkich odstrzelić, to zostaje cała ta nieumarła kawaleria, która wdepcze cię w ziemię na jeden jego rozkaz. No i trzeba wydostać się z wieży, a tą zaraz otoczą te zdechłe gnoje.
-
— Dobra, czyli jest to prawie niemożliwe. Czyli zostajemy przy wariancie, w którym zapraszamy ,białego złamasa" na ploteczki, wyjaśniamy całą sytuację i rozchodzimy się do domów?
-
- Gość traktuje nas jak worki z krwią, nie wiem czy będzie chciał z nami negocjować. Chyba że wybijemy mu jak najwięcej wojowników. Nie żeby czuł się do nich przywiązany, ale gdy straci odpowiednio dużo wojowników, to może stracić też szansę na zdobycie zamku, a tylko na tym mu zależy.
-
— Och. — Seymour uniósł delikatnie brew, zaciekawiony tą wariacją idei na to, jak przetrwać. Była na tyle atrakcyjna, że nawet oszczędził sobie komentarza na temat niezdolności jego świeżo poznanych towarzyszy do wykrywania sarkazmu. — To brzmi lepiej. I możliwiej. Szkoda właściwie, że nie mamy jak mu tego zamku rozwalić. Kto wie, może dałoby radę wziąć bladą facjatę szantaże. No, szkoda.
-
- Mamy trochę dynamitu i prochu, ale za mało na całą warownię. Co najwyżej fragment muru, może tę basztę, ale to bez sensu, ułatwilibyśmy im tylko robotę.
-
— Mówi się trudno. — Odparł stoicko, po czym zasypał fajkę tytoniem i odszukał zapałki.
-
Nie nasypałeś go wiele, przerwał ci dziwny dźwięk dochodzący gdzieś spoza wieży. Wyglądając za okno zauważyłeś, że Wampir przegrupował swoje wojska i ruszył do ostatniego natarcia. A owym dźwiękiem były oddziały piechoty Szkieletów i Ożywieńców, uderzające pięściami o pancerze lub bronią o tarcze. Ich pochód, perfekcyjnie zsynchronizowany, poprzedzał marsz tego, co zostało z Zombie i Ghuli. Nie zauważyłeś pośród nich żadnych znajomych twarzy, ale miałeś świadomość, że Wampir może najpewniej w każdej chwili użyć swojej mrocznej Magii do wskrzeszenia waszych niedawno zmarłych towarzyszy broni.
-
W milczeniu zasypał fajkę do końca i odpalił ją. Właśnie to, właśnie takie, do cholery, cuda były powodem, dla którego od czasu jego pierwszej wizyty tutaj, wolał się nie zapuszczać na Złe Ziemie. A teraz… Trafił tutaj o złym miejscu i o złym czasie. Kule, ogień, ostrza - dopadnie go pech. Zdarza się. Był w tym jednak pewien pozytyw: ich śmierć była prawie pewna, a on miał szansę wypalić ostatnią fajkę. Ziarno słodyczy w czarze goryczy, czy jakoś tak, chuj tam ich wie. Wypuszczając z ust kolejne strużki dymu, z pozornym spokojem upewnił się, że każda z jego broni jest w pełni załadowana i gotowa do walki.
-
- Podpuśćcie ich jak najbliżej, aż zaczniecie czuć smród rozkładających się zwłok. - powiedział Rick do zgromadzonych w kasztelu najemników. - A potem walcie ze wszystkiego, co macie. A jak któryś z was zobaczy tego bladego skurwiela z długimi kłami, to niech wpakuje mu kulkę prosto między zębiska.
-
Choć nie był najemnikiem, kiwnął głową w odpowiedzi. Uniósł dubeltówkę i wymierzył w stronę, z której nadciągać będą nieumarli. Ręką ściskał pewnie uchwyt, drugą trzymał niemalże na samym języku spustu, szybując palcem zaledwie milimetr nad nim, gotowy do pociągnięcia w każdej chwili i posłania wampirzych pomiotów z powrotem do ich miejsca, sześć stóp pod ziemią.
-
Ghule i Zombie otoczyły waszą wieżę jako pierwsze, ale nie były w stanie sforsować drzwi. Ale zrobić mogły to nadchodzące oddziały Szkieletów i Ożywieńców, uzbrojone, mogłyby więc zniszczyć zawiasy lub wyrąbać wyrwę.
-
,Jeszcze chwila, jeszcze moment"… pomyślał, czując jak palec wiszący nad spustem drży.
Uważał się za człowieka raczej… zrównoważonego. Nigdy nie okazywał zbyt wielu emocji, rzadko doświadczał sytuacji zdolnych do wyciągnięcia ich z niego. A jednak teraz… Nie mógł zaprzeczyć temu, że kropla potu, która spłynęła po jego karku, nie była kroplą pochodzącą z zmęczenia.
-
- Teraz! - krzyknął Rick, a pozostali jak na komendę otworzyli ogień. Żaden z pocisków nie chybił, kładąc pokotem ożywione abominacje jedną po drugiej, ale wciąż było to za mało i część Szkieletów przedarła pod drzwi, które zaczęli rąbać toporami, młotami i mieczami.
-
// Czyli teraz są pod drzwiami, zaraz za którymi jest Seymour i najemnicy czy przy drzwiach na dole? //
-
//Tych na dole, do pokonania mają jeszcze schody i drugie drzwi.//
-
Bez wahania wypalił dubeltówką w nieumarłych i wiedząc, że na tym dystansie nie wykorzysta pełni jej możliwości, przerzucił w dłoń rewolwer. Pociągnął za spust dokładnie tyle razy, ile naboi mieścił bęben, za każdym razem celując w głowę kolejnego truposza. Jego kciuk raz po raz uderzał w kurek, zabierając następną kulę na spotkanie z lufą.
-
Trafiałeś, z tej odległości ciężko było chybić, większość najemników również nie próżnowała, ale i tak było to za mało, Nieumarli wciąż wlewali się do wieży, znikając wam z celowników i kwestią czasu jest, aż zaczną dobijać się do drzwi komnaty, w której się skryliście.
- Jeśli ktoś ma jakieś światłe pomysły, niezwykłe zdolności czy cokolwiek, co może nam pomóc, to jest dobry moment, żeby podzielić się tym z resztą, chłopaki. - rzucił Rick, na pół żartem, aby nieco podnieść morale, ale też trochę na serio, bo byliście w dość nieciekawej sytuacji. -
Choć pozornie statyczny Seymour nie zdradzał tego po sobie, to tak samo jak inni, cały czas szukał wyjścia z tej pułapki, a przynajmniej sposobu na kupienie sobie choć kilku chwil więcej. Zdradzały go oczy - co chwilę spoglądały w inne miejsce z nadzieją na znalezienie czegokolwiek, co mogłoby im pomóc.
Jedynym co wtedy znalazł, był pomysł, jaki zaświtał w jego głowie po tym, jak jego wzrok padł na świeczkę.
— Mówiłeś, że masz dynamit, prawda? — Zapytał Ricka, kierując spojrzenie na drzwi, które oddzielały ich od schodów prowadzących w dół wieży.
-
- Wolę się wysadzić niż dać zeżreć, reszta podziela te poglądy. - odparł przywódca najemników, wskazując ruchem głowy na skrzynki ustawione pod ścianą wieży. - Jak pierdolnie, to cała ta baszta rozwali się aż miło.
-
— Brałeś pod uwagę wysadzenie samych schodów? — Odpowiedział, wypuszczając obłoczek dymu ustami. — W tym scenariuszu jak pierdolnie, to kupimy sobie trochę czasu bez grzebania samych siebie.