Złe Ziemie
-
Trafiałeś, z tej odległości ciężko było chybić, większość najemników również nie próżnowała, ale i tak było to za mało, Nieumarli wciąż wlewali się do wieży, znikając wam z celowników i kwestią czasu jest, aż zaczną dobijać się do drzwi komnaty, w której się skryliście.
- Jeśli ktoś ma jakieś światłe pomysły, niezwykłe zdolności czy cokolwiek, co może nam pomóc, to jest dobry moment, żeby podzielić się tym z resztą, chłopaki. - rzucił Rick, na pół żartem, aby nieco podnieść morale, ale też trochę na serio, bo byliście w dość nieciekawej sytuacji. -
Choć pozornie statyczny Seymour nie zdradzał tego po sobie, to tak samo jak inni, cały czas szukał wyjścia z tej pułapki, a przynajmniej sposobu na kupienie sobie choć kilku chwil więcej. Zdradzały go oczy - co chwilę spoglądały w inne miejsce z nadzieją na znalezienie czegokolwiek, co mogłoby im pomóc.
Jedynym co wtedy znalazł, był pomysł, jaki zaświtał w jego głowie po tym, jak jego wzrok padł na świeczkę.
— Mówiłeś, że masz dynamit, prawda? — Zapytał Ricka, kierując spojrzenie na drzwi, które oddzielały ich od schodów prowadzących w dół wieży.
-
- Wolę się wysadzić niż dać zeżreć, reszta podziela te poglądy. - odparł przywódca najemników, wskazując ruchem głowy na skrzynki ustawione pod ścianą wieży. - Jak pierdolnie, to cała ta baszta rozwali się aż miło.
-
— Brałeś pod uwagę wysadzenie samych schodów? — Odpowiedział, wypuszczając obłoczek dymu ustami. — W tym scenariuszu jak pierdolnie, to kupimy sobie trochę czasu bez grzebania samych siebie.
-
- Brałem, ale nie jestem specem od dynamitu ani górnikiem, moi ludzie też nie. Wzięliśmy to tylko po to, żeby mieć czym wysadzić bramę albo mury, gdyby nie było innego wejścia, a tam nie trzeba martwić się ilością, wystarczy podłożyć tyle, ile fabryka dała.
-
— Nie mam doświadczenia z dynamitem, ale wolę tylko ryzykować śmiercią, niż brać ją za pewnik — skrzyżował ramiona na piersi — zrobisz jak uważasz.
-
Rick przygryzł wargę i w końcu westchnął, wzruszając ramionami.
- Niech będzie, zrobię to. Który z was, patałachów, idzie ze mną i będzie mnie osłaniać, dopóki nie skończę? -
Seymour od razu odpowiedział, żałując że nie miał jeszcze chwili na zaciągnięcie się smakowitym dymem tytoniowym, jaki powoli unosił się z trzymanej w ręce fajki.
— Mój pomysł, idę z tobą. — Na potwierdzenie swojej gotowości, wolną ręką chwycił strzelbę, która najlepiej sprawdzi się do osłaniania Ricka.
-
Poza nim zgłosiło się jeszcze dwóch najemników, ale Rick odesłał jednego z nich, dość przytomnie zauważając, że w trójkę mogą jeszcze coś zdziałać, ale jeśli będzie was tam więcej, to bardziej będziecie sobie wzajemnie wchodzić w paradę i przeszkadzać, niż pomagać. Zabierając ze sobą dynamit, wyciągnął też z kabury rewolwer i ruszył pierwszy, za nim jego kompan, teraz tylko tobie zostało wyjście na schody.
-
Podążył za Rickiem i najemnikiem, uprzednio pokazując Ogryzkowi by ten warował tutaj, z pozostałymi. Strzelbę przerzucił w obie ręce, upewniając się że jest załadowana po brzegi śrutem. Przy stosunku liczby obrońców twierdzy do atakujących, amunicji po prostu nie mogło być za mało, tak samo jak nieumarłych głów do odstrzelenia.
-
Pewnie miałeś rację, bo gdy tylko Rick zaczął podkładać dynamit tam, gdzie uznał to za najbardziej stosowne, usłyszałeś pierwsze powarkiwania i jęki Nieumarłych, krótko później do twojego nosa dostał się ich odrażający odór. Drugi najemnik wychylił się ze skręcających się spiralnie schodów i opróżnił cały bęben rewolweru, cofając się tylko po to, aby ponownie go naładować.
- Już tu są! - rzucił w twoją stronę, choć chyba tylko po to, żeby przekrzyczeć wydawane przez bestie odgłosy, a nie powiadomić cię o tym w gruncie rzeczy oczywistym fakcie. -
Nie musiał dwa razy powtarzać, potrzebował razem z Rickiem osłony. Seymour ruszył kilka stopni w dół, ściskając w dłoniach strzelbę gotową do podarowania nieumarłym ilości żelaza, która nadrobi wszystkie braki ich diety z naddatkiem. Był gotowy strzelać bez przerwy, gdy tylko zobaczy pierwszy cel.
-
Nieumarli zdawali się biec ku wam jak na wyścigi, tak spragnieni świeżego mięsa i tak nieświadomi zagłady, jaka spotka ich z waszych rąk. A przynajmniej część z nich. Zombie, choć najbardziej pokraczne i głupie, prowadziły całą grupę. Choć najpierw szły bez rezonu, potykając się i powarkując na siebie wzajemnie, po zobaczeniu ciebie natychmiast się ożywiły, rzucając się ku tobie z wyciągniętymi łapami i otwartymi, śliniącymi się paszczami.
-
Wycelował w głowę pierwszego z nich i pociągnął za spust, od razu przenosząc muszkę na kolejnego, przeładowując i oddając kolejny strzał. Nieumarli musieli się bardziej postarać, jeżeli chcieli się dostać do ich krwi, bo Seymour nie zamierzał pozwolić im na zbliżenie się, dopóki jego strzelba i rewolwer śpiewały.
-
Na tak ciasnej przestrzeni każdy wystrzał ze strzelby nie tylko był zabójczy, ale i zabierał na tamten świat więcej niż jednego Nieumarłego… Niestety, było ich zbyt wielu, żeby mogło cię to w jakikolwiek sposób ucieszyć. Gdy wystrzeliłeś ze strzelby, a potem opróżniłeś rewolwer do połowy, usłyszałeś, jak Rick krzyczy:
- Gotowe! Uciekajmy stąd! -
Nie musiał mu dwa razy powtarzać. Animusz Seymoura opadał z każdym wystrzelonym pociskiem i kiedy usłyszał Ricka, posłał ostatni do truposzy i tak szybko, jak tylko na to jego (de facto dosyć krótkie) nogi pozwalały, pobiegł w górę schodów.
-
Najemnicy stali już przy drzwiach, trzymając je szeroko otwarte, aby ułatwić wam wejście do środka, nim wszystko wybuchnie. Tak przynajmniej myślałeś na początku, potem tylko z przerażeniem patrzyłeś, jak tamci zamykają drzwi, nim ty, Rick czy trzeci z rewolwerowców zdołaliście dotrzeć do środka. Mimo to biegliście, gdybyście się zatrzymali, padlibyście łupem wygłodniałych Nieumarłych. Dzięki temu znalazłeś się na tyle blisko, aby usłyszeć mrożący krew w żyłach dźwięk przekręcanego zamka, co potwierdzało twoje najgorsze obawy: gnojki zamknęły się w środku, najwidoczniej zbyt przerażone tym, że część Zombie mogłaby dostać się do środka, zostawiając was im na pożarcie. Nic nie ryzykują, a lont, który podpalił Rick, i tak wybuchnie, dając im jakieś szanse na przeżycie.
- Jak to się skończy, zabiję was wszystkich! - krzyknął lider bandy i przerwał bezcelowe nawoływanie kompanów i walenie w drzwi, zamiast tego odwracając się do nich plecami, w kierunku zbliżającej się hordy potworów, miarowo ładując swoją broń, przygotowując się na ostatnie starcie w swoim życiu. -
Seymour przez sekundę stał jak wryty, patrząc na przekręcany zamek w drzwiach.
Na początku nie dochodziło do niego w ogóle to, co się stało, lecz kiedy zrozumiał…
— …Skurwysyny. — Wycharczał, wyciągając toporek zza pasa. — SKURWYSYNY! — Wrzasnął, zamachując się siekierką na drewno drzwi.
Seymour, od tak dawna stoicki i spokojny, rzucił się z szewską pasją na drzwi, rąbiąc je uderzenie po uderzeniu. Nie docierało do niego, że już nie może zdążyć. Czuł tą samą wściekłość, którą czuł gdy zabił nadzorcę Bruna. Chciał zabić najemników równie bardzo, co swego brata Midasa, gdy ten zdradził rodzinę i uciekł z pieniędzmi, zostawiając bliźniaków na śmierć.
Nie obchodziło go to, że za najdalej kilkanaście sekund zginie. Przerąbie się przez te cholerne drzwi i zabije ich, nim zrobią to nieumarli. Tylko to się liczyło.
-
Udało ci się wyrąbać niewielki otwór, w sam raz aby dostrzec kotłujących się w środku, spanikowanych najemników. Mogłeś liczyć na to, że uda ci się wsadzić weń lufę strzelby i potraktować ołowiem zdradzieckich rewolwerowców, przynajmniej kilku z nich, nim reszta nie podziurawi cię pociskami, choćby i przez drzwi. Nim jednak miałeś okazję to zrobić, dostrzegłeś, jak pomieszczeni wypełnia biała, gęsta mgła… Mgła, która po chwili zmaterializowała się w coś, czego zdecydowanie nie chciałeś ujrzeć: Wampira. Odzianego w czerń, bladego, z wystającymi kłami i czerwonymi jak krew, którą musiał spożywać. Przez kolejnych kilka sekund wydarzyło się tak wiele, że twój mózg miał trudność z zarejestrowaniem wszystkiego: krzyki przerażenia i zdziwienia, a później bólu i cierpienia, którym akompaniowały wystrzały z broni palnej najemników, mrożący krew w żyłach ryk Wampira, a potem coś, co przypominało ci magiczny pocisk, który zmiótł z powierzchni ziemi zamkową bramę i umożliwił Nieumarłym dostanie się do środka… W chwili, w której dotarło do ciebie, że dzięki zdradzie najemników uniknąłeś tej rzezi, dynamit podłożony przez Ricka eksplodował. Sądząc po huku i walących się wokół ścianach, użył go zdecydowanie za dużo. I to była twoja ostatnia myśl, nim ogarnęła cię ciemność…
Wiedziałeś, że nie trafiłeś do zaświatów, bo czułeś ból. Skurwysyński, przeszywający całe ciało ból. Ale to dobrze: oznaczało, że żyjesz. Tym, co powoli wyciągało cię z ogarniającej cię po upadku nicości był jednak nie tylko okropny ból, ale i uderzenia czegoś wilgotnego o twarz… Gdy usłyszałeś znajome szczekanie, domyśliłeś się, że był to twój wierny pies. -
— …Ogryzek? —Seymour wycharczał, starając się przeboleć rozsadzający jego ciało ból. Ostrożnie uniósł dłoń, by pogładzić pysk wiernego psa, jednocześnie otwierając oczy.
//Kocham tego kundla//