Złe Ziemie
-
Kuba1001
Z broni obuchowych odnalazłeś młoty bojowe, ale tylko dwuręczne, choć możesz też wybrać zamiast niego dwie buławy, równie eleganckie co zabójcze. Jeśli zaś chodzi o pierścienie, to w skrzynkach ze złotem, srebrem i innymi precjozami, znalazłeś ich wiele, więcej nawet, niż masz palców u obu dłoni i stóp.
-
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
//Teraz to już właściwie nic, skoro kazałeś opróżnić jaskinię. No i z drugiej strony nie ma sensu zostawiać tam teraz kogokolwiek.//
W ten sposób wróciliście do swojego zamku, a Ty byłeś uboższy o kilka Szkieletów, choć w porównaniu z tym, co zyskałeś, wyszedłeś na gigantyczny plus.
//Zmiana tematu. Zacznij w swoim zamku.// -
Radio:
Podróż przez Złe Ziemie zajęła ci dzień dłużej, niż początkowo szacowałeś, ale to i tak niezłe tempo, biorąc pod uwagę, że nie wziąłeś ze sobą konia ani nic, co przyspieszyłoby marsz. Chociaż każdej nocy niemal umierałeś na zawał serca ze strachu, to nic nie zaatakowało twojego obozu, a podczas marszu musiałeś jedynie odpędzać się od różnych kreatur, z czego żadna z nich ci nie zagroziła. Zamek odnalazłeś tam, gdzie wskazywała mapka. Trudy podróży zostały ci wynagrodzone, gdy zbliżając się do niego, ktoś wychylił się zza blanki i oddał strzał, który szczęśliwie cię minął.
- Debilu, przecież on żywy! - krzyknął ktoś chwilę po tym, jak padł strzał.
- Ki diabeł?! - odezwał się ktoś inny, a ty zauważyłeś, że na murach znajduje się przynajmniej sześciu ludzi, każdy uzbrojony w karabin, rewolwer czy strzelbę, z których to celowali do ciebie. -
Widząc sześć, wycelowanych w niego luf, Seymour nie próbował dobierać broni, a jedynie dał Ogryzkowi znak, by trzymał się u jego nogi. Sam powoli uniósł dłonie nad głowę w geście odparcia wszelkich posądzeń o nieczyste zamiary.
— Taki diabeł, że człowiek, do cholery! Człowiek! Mam list dla profesora Levine! — Odkrzyknął. -
- Profesora?
- Kurwaaaa…
- To się Stary zdziwi.
Dobiegły głosy z murów. Po kilku chwilach ciężka, stalowa krata niezauważalnie drgnęła, a potem zaczęła się mozolnie podnosić. Gdy ukazała ci się metalowa brama, nie minęło wiele czasu, aż ktoś po drugiej stronie ją otworzył. Zauważyłeś w niej sylwetki kilku rewolwerowców.
- Wchodź no, byle szybko! - przynaglił cię jeden z nich. -
Nie mając zamiaru przebywać na zewnątrz ani chwilę dłużej, niż było to konieczne, od razu klepnął na psa, by ten trzymał się blisko niego, i biegiem ruszył ku bramie.
-
Gdy tylko znalazłeś się w środku, najemnicy od razu zamknęli bramę na cztery spusty. Otaczało cię czterech ludzi, którzy co prawda nie celowali do ciebie z żadnej broni, ale mieli ją pod ręką, gotowi użyć jej, gdyby zaszła potrzeba.
W środku zobaczyłeś brukowany dziedziniec oraz wiele przylegających bezpośrednio do murów obronnych budynków, które pełniły pewnie niedawno funkcje koszarowe. Jeden z nich zamieniono na stajnię, widziałeś tam sporo koni, mułów oraz załadowanych workami i skrzyniami wozów, których pilnowało kilku ludzi. W centrum zamku była też duża, okrągła wieża, zapewne rezydencja samego Wampira i coś na kształt kasztelu, miejsca ostatniej obrony.
- Szef jest w środku, chodź ze mną. - powiedział jeden z mężczyzn, machając na ciebie dłonią i udał się do tegoż budynku. -
— Mhm. — Odmruknął, podążając za nim.
Idąc, przyglądał się budynkowi. Ktokolwiek tutaj rezydował, miał chatę jak z bajki. -
Dość strasznej bajki dla dorosłych, biorąc pod uwagę, że był to Wampir, który aby przeżyć, musiał mordować inne żywe istoty i pić ich krew, że kręciły się tu zastępy ożywionych zwłok, że w lochach mogli konać w męczarniach jego więźniowie (lub przyszłe posiłki), albo że gdzieś tu mogły powstawać przerażające abominacje, będące czymś więcej, niż paskudnym żartem z praw natury. Podróż trochę wam zajęła, bo rewolwerowiec wprowadził cię aż na samą górę kasztelu, skąd rozciągał się doskonały widok na całą okolicę. Nic dziwnego, że zastałeś tu kilku mężczyzn dzierżących karabiny snajperskie oraz jednego, który przez lunetę bacznie lustrował horyzont.
- Gość do profesorka. - rzucił tylko do tego lunetą najemnik, który cię tu przyprowadził, i wyszedł bez słowa.
Tamten z kolei złożył lunetę i schował ją do jednej z kieszeni. Odwracając się, zobaczyłeś, jak wiele broni ma przy sobie, posiadał bowiem dwa rewolwery w kaburach na szelkach, dwa w kaburach przy pasie, kaburę na plecach mieszczącą obrzyn, długi nóż za paskiem, a także całą masę amunicji, którą również nosił na sobie, w bandolierach na piersi. Karabin, o który się opierał, też pewnie należał do niego.
- Jeśli twoja robota polegała na tym, żeby dostarczyć ten list i wrócić, to możesz mi go oddać i się zwijać, póki masz okazję, bo profesorek go nie dostanie. -
Z jakiegoś powodu ten człowiek z miejsca nie spodobał się Seymourowi. Było w nim coś, co nie pozwalało mu myśleć o jego zamiarach optymistycznie. Mimowolnie podparł prawą dłonią swój bok; stamtąd ręce nie było daleko do kabury.
— To znaczy? — Zmarszczył brwi. Jeżeli gość oczekiwał, że Sey obróci się na pięcie i wyjdzie, to srogo się myli. — Nie po to pierdoliłem się przez całe Złe Ziemie do was i waszego profesorka, żeby teraz odejść z pustymi rękami, nie? — Dopowiedział, wbrew pozorom spokojnie. -
- Na dobrą sprawę to właśnie to zrobiłeś. Profesor nie żyje. - odparł obojętnym tonem, jak na rasowego najemnika przystało. - Teraz ja tu dowodzę. Chcesz usłyszeć całą historię?
-
Seymour zmrużył oczy. Oczywiście, że skoro dotarł tutaj żywym, to coś innego musiało pokrzyżować jego zamiary, tym razem śmierć profesorka. Mężczyzna, w środku, był bliski zagotowania z złości, choć nie okazywał tego na zewnątrz.
— Skoro lazłem taki kawał po nic, to równie dobrze mogę wysłuchać co masz do powiedzenia. — Odparł. -
- Dla i mnie i części chłopaków to nie była pierwszyzna, już kiedyś wyprawialiśmy się na Złe Ziemie i rabowaliśmy skarbce Wampirów, ale przeważnie wtedy, gdy nie było ich w domu albo ktoś zabił ich wcześniej. Tutaj było inaczej, więc doradziłem profesorkowi wziąć więcej ludzi. Po drodze nikt nas nie niepokoił, ale ciężko, żeby nie dowiedzieli się, że się zbliżamy. - powiedział i przerwał, siadając na skrzyni od amunicji. - Później trzeba było zdobyć zamek, szczęśliwie udało nam się bez wysadzania bramy czy murów. Nieumarli to ciężcy przeciwnicy, ale zdobyliśmy bramę, mury i dziedziniec, a oni cofnęli się dalej. Do tej pory stary trzymał się z tyłu z kilkoma moimi ludźmi, najbardziej zaufanymi, ale gdy zdobyliśmy większość zamku, kazałem im wejść do środka, bo w tym momencie byli bardziej zagrożeni tam niż tu. Później kazałem się rozproszyć i wyczyścić do końca zamek. Gdy sam rozwalałem kolbą karabinu zgniłe czaszki kilku Zombie, podbiegł do mnie jeden z najemników: Grupa Nieumarłych ich zaskoczyła, musieli się rozdzielić, nie wiedział gdzie jest profesor. Ale zabezpieczyliśmy wtedy cały zamek, poza tą wieżą, więc łatwo było się domyślić. Przeszukaliśmy każdy pokój, znaleźliśmy go dopiero kilka pięter pod nami, w komnacie Wampira, gdy jak nigdy nic gadali sobie przy kominku. Wpadliśmy tam we czterech, wycelowaliśmy spluwy w krwiopijcę i kazaliśmy mu się poddać. A ten, szybki jak cholera, skoczył na nas, powalił na ziemię i nawet się nie spocił. Pewnie by nas zabił, gdyby nie profesor, któremu przed walką siłą wcisnąłem rewolwer, żeby miał czym się bronić. Strzelił. Nie zabił dupka, ale go zranił, ten się wkurzył i rozszarpał mu gardło, a potem zmienił się w mgłę i uciekł. Po upewnieniu się, że wszyscy nasi, w tym profesor, są martwi tak na dobre, dla pewności ich skremowaliśmy, żeby później nie zachciało im się wstać. A mogłoby. Od razu może wyjaśnię, co tu jeszcze robimy: profesor wypłacił nam zaliczkę, resztę mieliśmy dostać po powrocie do Nadziei. Ale trup nikomu już nie zapłaci, więc pozwoliłem im zrabować wszystko, co miało wartość. Mieliśmy się wynosić, ale nie uszliśmy daleko, gdy zauważyliśmy, że wokół zamku roi się od czujek. Wampir przeżył i nie miał zamiaru puścić nam tego wszystkiego płazem. Z tego, co wiem, jego armia powinna zjawić się tu jutro o świcie, jeśli się spóźni to o zmierzchu. Walki byśmy nie uniknęli, Nieumarli mogą maszerować bez przerwy, my nie. Więc skoro mamy walczyć, to lepiej bronić się tutaj, niż dać się wyrżnąć na otwartym polu. Kiedy, albo jeśli, odeprzemy atak, wrócimy do Nadziei.