Gwieździsta Puszcza
-
— W domu trzymam sejf z pieniędzmi, dam wam ile chcecie, tylko wyciągnijcie mnie stąd! Choćby do najbliższej osady…
-
- A ja mam w domu wypchanego tego chuja, Szeryfa z Dodge. - odparł, parskając śmiechem. Pewnie argument by do nich trafił, gdyby nie to, że byli cholernie nieufni i nie mieli zamiaru skorzystać z oferty, jeśli nie dostaną gotówki do ręki. A może to i dobrze, bo miałeś przeczucie, że nawet po zapłaceniu w najlepszym razie zostawiliby Cię w głuszy samego.
-
Tyle, że Jamesowi także kończyły się argumenty… Przez moment tylko desperacko miotał wzrokiem po rewolwerowcach, ale w pewnym momencie drgnął.
— …Widziałem waszego człowieka w lesie. Oni go ogłuszyli i związali, wiem gdzie leży, pokażę. Jeżeli nie chcecie mnie zabrać, to przynajmniej go zabierzcie z sobą… — Odpowiedział z rozpaczliwą rezygnacją. -
To już zadziałało, bo część z nich spojrzała po sobie i jeden w końcu pokiwał głową.
- Jack rzeczywiście gdzieś zniknął.
- I żaden z Was, kretyni, nie zauważył tego wcześniej?! - huknął ten, z którym wcześniej rozmawiałeś, mając teraz pewność, że to on jest tu hersztem.
Po kilku minutach besztania w dość niewybrednych słowach, z których niektórych nie słyszałeś nawet w saloonach, oddelegował w końcu trzech ludzi, aby poszli z Tobą. Nikt tego nie powiedział, ale dobrze wiedziałeś, że zdecydują się Cię kropnąć, jeśli ich okłamiesz, choć to Ci teoretycznie nie groziło. -
Akurat w tej kwestii James nie miał zamiaru ich okłamywać, za to w duchu podziękował sobie, że zdecydował się zostawić tego gościa w lesie.
Doprowadził ich do ogłuszonego i związanego człowieka, mniej więcej prostą drogą. -
Wciąż był nieprzytomny, gdy do niego dotarliście. Jeden, ten który akurat miał pecha informować swojego przełożonego o jego zaginięciu, zabrał się za sprawdzenie jego stanu i rozwiązanie, dwaj pozostali sięgnęli za broń, uważnie obserwując tak Ciebie, jak i okoliczne zarośla czy korony drzew, wciąż obawiając się ataku tubylców, choć i woń świeżych trupów może przywabić tu coś o wiele groźniejszego…
-
W czasie, gdy oni zajmowali się ich ogłuszonym towarzyszem, James zagadał:
— Dobrze, że wreszcie ktoś zajął się tymi dzikusami… Skąd was tutaj przywiało? -
- Z czterech stron świata. - odparł wymijająco zapytany najemnik, najwidoczniej nie chcąc zdradzać zbyt wielu informacji dopiero co spotkanej osobie.
-
— No… Tego się domyślam. Ale co? Jakiś szeryf was przysłał? Albo burmistrz? Komuś trzeba podziękować.
-
- Jemu to raczej dłoni nie uściśniesz. - odparł z lekkim uśmieszkiem pod nosem.
- Za wysokie progi na Twoje nogi. - dodał inny, przysłuchujący się rozmowie. - Na nasze w sumie też, z nami interesy załatwiał jego pośrednik.
- Stul pysk! - upomniał go ten, z którym rozmawiałeś, a tamten posłusznie się zamknął. -
— A… Rozumiem, tajemnica. No to nie będę drążył, najwyżej jak jakimś cudem wyjdę z tej puszczy, to wyślę list. Listy przyjmuje, co?
-
- Pisać i czytać umie. - odparł wymijająco mężczyzna, a wszyscy powoli zabierali się do powrotu.
-
Poszedł z nimi z powrotem do wozów, licząc na to, że choćby za pomoc w znalezieniu towarzysza wezmą go z sobą.
-
Nie było to takie pewne i dopiero po trwającej jakiś czas naradzie, z której nic nie słyszałeś, udzielono Ci takiego pozwolenia.
- Zostawimy Cię na skraju puszczy z koniem i zapasami na kilka dni. - powiedział w końcu jeden z rewolwerowców. - To i tak więcej, niż dałby Ci ktokolwiek inny na naszym miejscu. Ale że i tak się obłowimy, a Ty uratowałeś jednego z naszych, więc Ci się to należy, tak przynajmniej mówił szef. -
James przybrał fałszywy uśmiech.
— Ah, dziękuję! Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. — Odpowiedział z wdzięcznością w głosie. -
I tak też zapakowaliście się na wozy lub konie wraz z zabitymi lub rannymi awanturnikami, niektórzy dosiedli idących luzem wierzchowców i tak ruszyliście w drogę, rzecz jasna wraz z pochwyconymi tubylcami oraz skromnymi łupami, które zebrano na grabieży ich wioski.
//Planujesz coś po drodze czy przewinąć od razu do momentu opuszczenia puszczy?// -
// Możemy przewijać. //
-
//No to klasycznie z twojej strony post, choćby na jedno zdanie, żeby zachować ciągłość akcji.//
-
Patatajał razem z najeźdzcami.
-
Podróż nie była zbyt szybka, jeźdźcy pokonaliby trasę o wiele szybciej, ale musieli trzymać się blisko wozów, które miały problemy z pokonaniem trasy, gdzie nie było nawet udeptanych dróg. Dlatego znaleźliście się na skraju puszczy dopiero późnym popołudniem, jeśli nie wieczorem, a tamci od razu wręczyli ci objuczonego sakwami podróżnymi konia, zgodnie z umową. Nie mieli zamiaru długo się żegnać, jeśli w ogóle, i najwidoczniej uznali, że każdemu spieszyło się tu do swoich spraw i w swoich kierunkach.