Gwieździsta Puszcza
-
— A… Rozumiem, tajemnica. No to nie będę drążył, najwyżej jak jakimś cudem wyjdę z tej puszczy, to wyślę list. Listy przyjmuje, co?
-
- Pisać i czytać umie. - odparł wymijająco mężczyzna, a wszyscy powoli zabierali się do powrotu.
-
Poszedł z nimi z powrotem do wozów, licząc na to, że choćby za pomoc w znalezieniu towarzysza wezmą go z sobą.
-
Nie było to takie pewne i dopiero po trwającej jakiś czas naradzie, z której nic nie słyszałeś, udzielono Ci takiego pozwolenia.
- Zostawimy Cię na skraju puszczy z koniem i zapasami na kilka dni. - powiedział w końcu jeden z rewolwerowców. - To i tak więcej, niż dałby Ci ktokolwiek inny na naszym miejscu. Ale że i tak się obłowimy, a Ty uratowałeś jednego z naszych, więc Ci się to należy, tak przynajmniej mówił szef. -
James przybrał fałszywy uśmiech.
— Ah, dziękuję! Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. — Odpowiedział z wdzięcznością w głosie. -
I tak też zapakowaliście się na wozy lub konie wraz z zabitymi lub rannymi awanturnikami, niektórzy dosiedli idących luzem wierzchowców i tak ruszyliście w drogę, rzecz jasna wraz z pochwyconymi tubylcami oraz skromnymi łupami, które zebrano na grabieży ich wioski.
//Planujesz coś po drodze czy przewinąć od razu do momentu opuszczenia puszczy?// -
// Możemy przewijać. //
-
//No to klasycznie z twojej strony post, choćby na jedno zdanie, żeby zachować ciągłość akcji.//
-
Patatajał razem z najeźdzcami.
-
Podróż nie była zbyt szybka, jeźdźcy pokonaliby trasę o wiele szybciej, ale musieli trzymać się blisko wozów, które miały problemy z pokonaniem trasy, gdzie nie było nawet udeptanych dróg. Dlatego znaleźliście się na skraju puszczy dopiero późnym popołudniem, jeśli nie wieczorem, a tamci od razu wręczyli ci objuczonego sakwami podróżnymi konia, zgodnie z umową. Nie mieli zamiaru długo się żegnać, jeśli w ogóle, i najwidoczniej uznali, że każdemu spieszyło się tu do swoich spraw i w swoich kierunkach.
-
Nie chciał wydać się nietaktowny, więc jedynie skinął im kapeluszem i machnął ręką na pożegnanie.
-- Do widzenia, panowie! Może kiedyś zdołam odwdzięczyć się wam za pomoc. -
Krzyknęli kilka słów na pożegnanie czy życzyli ci powodzenia, czasem odmachali dłoniami lub kapeluszami, ale niewiele więcej, przyjaciółmi, towarzyszami broni czy nawet kumplami od kielicha to nie byliście. Odjechali w swoją stronę, razem z rannymi, łupami i niewolnikami… Twoimi bądź co bądź współplemieńcami, którzy może zaczęli się do ciebie przekonywać podczas prób, a teraz towarzyszyły ci ich wyzwiska, gwizdy i tym podobne okrzyki. Niewiele rozumiałeś, ale nie musiałeś znać słów, sama barwa i ton głosu mówiły za siebie, tak pełne zawodu i nienawiści były. Nie obwiniali cię raczej o tą napaść, a bardziej o to, że ich zdradziłeś. Mylili się, ale jak mogłeś im to powiedzieć?
-
James nigdy nie zamierzał im o tym mówić. Forma, w jakiej chciał im przekazać swoje prawdziwe motywacje będzie bardziej… demonstracją. Czynem. Tylko najpierw musiał dojść do tego, dokąd zmierzał ten konwój. Dlatego, gdy łowcy odjeżdżali, on sam ruszył nieco w bok, też jakby odjeżdżając. W rzeczywistości poczekał, aż Ci stracą go z oczu, by nie nabrali podejrzeń. Po tym zamierzał podążać za ich śladami.
-
Opuszczając Gwieździstą Puszczę wjadą wprost na Wielkie Równiny. Miejsce pełne niebezpieczeństw, od dzikich zwierząt, przez Wampiry i Wilkołaki ze Złych Ziem, szajki bandytów, na tubylcach skończywszy. Nie jest to przyjemne miejsce, zachęca do czujności każdego, kto nie jest zbyt głupi lub po prostu chce żyć, a ciężko jest się tam ukryć, to w końcu puste i otwarte prerie. Oznacza to, że jeśli nie wymyślisz jak się ukryć przed ich wzrokiem, cały plan szlag trafi. Oczywiście, możesz użyć Magii, ale pytanie, czy to wystarczy i czy nie będzie ci później bardziej potrzebna?
-
Nie, magia nie mogła mu tutaj pomóc. Utrzymywanie iluzji przez tak długi czas było praktycznie niemożliwe, a potrzebował jej pod sam koniec. James wolał pozostawać niewidocznym w inny sposób - zwyczajnie pozostając poza zasięgiem ich wzroku. Ci goście mogli być nieźli, ale nawet oni nie byli wstanie powstrzymać trawy przed gięciem się, końskich kopyt przed pozostawianiem śladów w błocie i piasku czy choćby samych koni, które musiały przecież skubać źdbła i srać po drodze. Jednak głupio byłoby przypadkowo wpaść prosto na nich. James przeszukał co znajdowało się w jukach pozostawionych mu przez łowców.
-
Tak jak obiecali, były to zapasy na kilka dni, głównie suszone i wędzone mięso, wędzone ryby, suchary, suszone grzyby, woda w bukłakach… Nic wielkiego, ale na pewno się przyda, żebyś nie padł po drodze z głodu albo nie musiał narażać życia podczas polowania.
-
Wybornie, smakowicie, cudnie, suszone nie ma aż tak silnego zapachu, nie przyciągnie drapieżników. Czy zostawili mu choćby jakiś namiot lub koc na noc?
-
Derkę, ale nic więcej. Powinno raczej wystarczyć.
-
Powinno. Odczekał w tym miejscu jeszcze z godzinę lub półtorej. Po niej zaczął podążać ścieżką wytyczoną przez ślady konwoju.
-
Do tej pory zniknęli ci już z pola widzenia, ale to lepiej dla ciebie. Śladów końskich kopyt nie odnalazłeś zbyt wiele, ale na szczęście koła wozu zostawiały wyraźny ślad, więc nie miałeś problemów ze śledzeniem tej bandy. Pytanie tylko, co zrobisz, gdy ich znajdziesz?