Gwieździsta Puszcza
-
James wziął go na muszkę.
-- Co się dzieje? Kto atakuje pociąg?! Gadaj. – Warknął, odbezpieczając. -
- Nie wiem, nie wiem. - powiedział przerażony. Później dukał to samo słowo jeszcze kilka razy i czułeś, że niewielki będzie z niego pożytek.
-
-- A pociąg? Dokąd miał jechać? Mów! – Zbliżył się do niego, licząc na to, że choćby na to pytanie pozna odpowiedź.
-
- Mieliśmy wysadzić ich gdzieś na równinach, daleko od jakiegokolwiek miasta. - powiedział szybko, groźba najwidoczniej trafiła. - Nie wiem, gdzie dokładnie, ale pewnie nie tu. Komuś mieliśmy ich oddać, ale na pewno nie tym. To już trzeci taki transport, odkąd jestem tu kucharzem, mogło być ich więcej.
-
-- Dobra. Coś tam wiesz. – Mruknął James i wskazał rewolwerem na piec. – Wracaj do pulpetów, kuchasiu.
To powiedziawszy opuścił go i przebiegł do kolejnego wagonu, po drodze spoglądając na sytuację na zewnątrz.
-
Kolejny wagon był czymś na kształt spiżarni i magazynu, było tu bowiem nieco leków, kilka sztuk broni i sporo różnej amunicji, ale przede wszystkim wiele wody i jedzenia. Strzały na zewnątrz były coraz rzadsze i cichły, więc walka już się pewnie skończyła. Ty zaś, jeśli dobrze pamiętałeś ilość wagonów, byłeś tuż przed lokomotywą, został tylko jeden wagon po drodze.
-
Maszynista także mógł mieć nieco ciekawych informacji. Przeszedł do kolejnego wagonu, a później do lokomotywy.
-
Nie poszło ci tak dobrze, bo kolejny wagon, również służący za kwaterę dla najemników czy kim oni byli, miał już jakichś lokatorów, konkretniej trzech zabunkrowanych za meblami ludzi, z czego jeden uzbrojony w parę rewolwerów, kolejny w strzelbę, a drugi obrzyn. Byli zdziwieni twoim widokiem, pewnie tak jak ty ich, ale nie tracili czasu i momentalnie unieśli swoją broń w twoim kierunku, dając ci mało czasu na reakcję.
-
"— Dupa. — " stwierdził w myślach.
Rzucił się w bok od razu, gdy dotarło do niego w jakiej pozycji się znalazł. W locie oddał dwa strzały z Harlka. Jeżeli miał w sobie jeszcze jakikolwiek zapas energii, choćby na kilka milisekund, użył go do wtopienia się w tło i sprintem wybiegł z wagonu, dosłownie wyskakując przez drzwi na zewnętrzną kładkę.
-
Strzały okazały się nietrafione, ale nie ma czemu się dziwić, gdy strzelasz w takim stresie i do tego w biegu. Żegnany przez sporą dawkę ołowiu, mimo wszystko jednak wybrnąłeś z opresji obronną ręką, bez żadnych większych obrażeń. I jednocześnie wpadłeś jak z deszczu pod rynnę, gdy wybiegłeś na zewnątrz. Napastnicy atakujący pociąg widocznie nie próżnowali, bo gdy ty przedzierałeś się przez kolejne wagony, oni pozbyli się wszystkich, którzy stawiali im opór, tak na zewnątrz, jak i przez drzwi lub okna wagonów, a teraz większość znajdowała się w pobliżu, szykując się pewnie do wybicia ostatnich obrońców w pociągu. Nie mogłeś mieć pewności, kim są, bo mogliby być każdym: dobrze zorganizowanymi bandytami, niezależnymi lub będący częścią Krwawej Dłoni, konkurencją, najemnikami wynajętymi przez kogoś, samozwańczymi stróżami prawa, osławionymi już, choć obecnie bardzo przetrzebionymi, Partyzantami z Gór Granitowych czy kimkolwiek innym. Łączyło ich jednak to, że byli podobnie ubrani, w różnego rodzaju kowbojskie buty z ostrogami, spodnie, koszule, kamizelki, kapelusze i zasłaniające większość twarzy chusty. Uzbrojeni byli różnorodnie, w karabiny, strzelby, rewolwery czy obrzyny, wielu miało pewnie też karabiny snajperskie, bo pozostawali w dali. Poza ogólnym ubiorem, który nie był jednak niczym dziwnym w Oskad, mieli też coś innego, co ich łączyło: Srebro. Każdy nosił przy sobie coś srebrnego, czy to monetę wpiętą w koszulę, kamizelkę czy kapelusz, srebrną sprzączkę od pasa, srebrny sygnet i tak dalej. Jak na zawołanie, gdy tylko wybiegłeś z pociągu, kilkunastu z nich, będących w okolicy, wycelowało w ciebie swoją broń. Pewnie zostałbyś podziurawiony na miejscu i na tym by się skończyła twoja eskapada, gdyby nie fakt, że w pobliżu stali uwolnieni ze swojego wagonu tubylcy. Jedno z dzieci wyrwało się nagle z objęć matki i rzuciło w twoim kierunku, stając między tobą a napastnikami. Ci zaś zawahali się i nie wystrzelili, choć ciągle mieli cię na muszce.
-
James powoli uniósł obie dłonie do góry.
— Nie jestem wrogiem.— Odpowiedział, siląc się na spokój. — Trzech ostatnich siedzi w wagonie obok. Rewolwer, strzelba, obrzyn.— Skinął głową na wagon z którego właśnie wypadł. — Wydaje mi się, że mamy wspólny cel. -
Kobieta szybko otrząsnęła się ze zdziwienia i zabrała swoje dziecko, tamci zaś nie wypalili, gdy tylko tubylec zniknął im z linii ognia.
- Rzuć całą broń, jaką masz przy sobie, na ziemię. Żadnych sztuczek ani gwałtownych ruchów, jasne? - powiedział jeden z nich, gdy pozostali wciąż byli gotowi nafaszerować cię ołowiem. -
— Jak pod samym słońcem. — Odpowiedział i zgodnie z poleceniem, złożył całą swoją broń na deski pod swoimi stopami.
-
//Na ziemię, bo założyłem, że wyskoczyłeś z wagonu.//
Tamten, który wydał polecenie, skinął głową i ośmiu jego towarzyszy (czy raczej podwładnych?) ruszyło do środka. Kilka chwil później rozległy się strzały i jeden z nich wrócił do wyjścia.
- Carlos i Jim nie żyją. - zawiadomił. - Tamci trzej martwi, tak uzbrojeni, jak opisał ich ten. Zrobione.
Mężczyzna pokiwał głową i wydał szereg komend swoim podwładnym tak, że zostaliście tylko wy dwaj plus jeden z napastników, wciąż celujący do ciebie z popularnego Rozrywacza.
- Dobra, skoro sprzątnęliśmy wszystkich chłoptasiów Magrudera to gadaj: dlaczego nie mamy sprzątnąć ciebie, czemu wydałeś swoich kumpli, skąd wiem, że wydasz też nas i czemu tubylcy, a przynajmniej tamten dzieciak, wstawili się za tobą? Byle z jajem, jeśli nie chcesz, żeby kolega zrobił użytek z tej pukawki. A jeśli widziałeś ją w akcji to wiesz, że nie chcesz. -
— Zacznijmy od tego, że to nie byli moi kumple. Nie widzisz? — Upewnił się, że nie ma iluzji na sobie. Zmarszczył czoło. — Ludzie Magrudera napadli na nas w Gwieździstej Puszczy, chcieli wszystkich gdzieś wywieźć. Ja zblefowałem, podałem się za myśliwego przetrzymywanego przez Mivvotów, więc tamci dali mi konia i puścili wolno. Wykorzystałem to, żeby wyśledzić ich i dostać się na pokład pociągu, próbowałem wydostać siebie i resztę… — Tutaj spojrzał na swoich pół-pobratymców. — Jestem skłonny podejrzewać, że resztę historii już znacie. Przy okazji przedstawię się. James Ha’Kesh McLiam, miło mi.
-
Pokiwał głową.
- Mogę to nawet kupić. Ale uwierz, że to czy dostaniesz kulkę, czy nie, zależy od kogoś innego, niż ja. Jemu się wytłumaczysz. No, chyba że masz jakieś obiekcje, możesz wtedy spróbować szczęścia, ale pewnie nie zajdziesz daleko. -
— Kim jest ten ktoś inny, niż ty, jeżeli wolno spytać? — James poprawił kapelusz.
-
- Mój szef. - odparł na tyle twardo i chłodno, że czułeś bez wątpienia, iż to ten moment, w którym kończy się jakakolwiek dyskusja.
-
— Kapuję. — Odpowiedział jeszcze i także uciął się.
Spojrzał dookoła, czekając na jakiś ruch z strony zamaskowanych strzelców lub Mivvotów. -
Tamtym opatrzono rany i wręczono solidną porcję prowiantu. Później zapakowano ich na wozy i w eskorcie tuzina jeźdźców udali się w drogę powrotną do swojego ojczystego lasu. Pozostali zaś zaczęli podkładać dynamit w całym pociągu. Przy okazji zauważyłeś też, co zatrzymało sam skład, a mianowicie spora wyrwa w torach, też zapewne wyrwana wcześniej dynamitem, przed którą pociąg musiał się zatrzymać, aby uniknąć ryzyka wykolejenia.