Imperium
-
Jak na szanujących się ludzi, którzy całe życie spędzili w tej kolonii, mierząc się z zagrożeniami, które niesie, od razu wycelowali w siebie broń, ale żaden nie wystrzelił. Zamiast kul użyli słów i Jimmy znów udowodnił, że ma świetne gadane, bo po niecałej minucie obaj schowali rewolwery i zaczęli rozmowę, w której najpierw obaj się przedstawili, a później Star zaczął się tłumaczyć:
- Jestem rewolwerowcem, najemnikiem i łowcą nagród. Ale takie życie mi zbrzydło, mam już dość zarabiania na chleb spluwą. Dlatego odstawiłem Jannet do więzienia, żeby zgarnąć za nią nagrodę. Pieniądze wypłaciliby tylko za żywą, więc wiedziałem, że nic jej nie grozi. Miałem zamiar wyciągnąć ją stamtąd z rana, bo trochę jednak dręczyły mnie wyrzuty sumienia, a w ten sposób ona byłaby wolna, a ja miałbym czyste sumienie i sześćdziesiąt złotników w kieszeni. Miałem zamiar zrobić teraz mały rekonesans wokół więzienia, ale domyślasz się pewnie, co tam zastałem? No właśnie. Dlatego postanowiłem Was poszukać, żeby pomóc w ucieczce.
- Pomóc? - zapytał David, nie tyle nieufny, bo chyba zdążył już zrozumieć i polubić Stara, zwłaszcza, że byli podobni: Synowi farmerów, których wioski zniszczyli dzikusi, przez co musieli chwycić za broń, aby mieć szanse na przeżycie w Oskad.
- Pomóc. Spotkałem Was tutaj, więc pewnie idziecie już po konie, a w okolicy jest tylko jeden zajazd. Tak się składa, że wynająłem tam pokój i trochę rozejrzałem się po okolicy, więc to będzie tym łatwiejsze.
- A czego chcesz w zamian?
- Mam już złoto, za które kupię ziemię, na której zbuduję farmę, rancho albo inną plantację. Czego więcej mógłbym chcieć?
- Taaa… Powiedzmy, że Ci wierzę. Prowadź zanim zlecą się kolejni milicjanci Hoodoo. -
Cóż, słowa Jima wydawały się szczere, a Jannet nie miała też podstaw do nie wierzenia im. W końcu rzeczywiście głupio byłoby odstawiać na później marzenie o własnej ziemi, plantacji i świętym spokoju, tylko po to by zostać w Imperium i kręcić się w mieście po nocy. Cóż, los się do nich uśmiechnął. Razem z Davidem udała się za Starem.
-
Nie kłamał, bo zaprowadził Was do niewielkiego zajazdu, obok którego znajdowały się też stajnie. Jak się okazało, inni nie mieli tylu problemów ze znalezieniem tego miejsca, więc gdy tylko weszliście w ich pole widzenia, cała czwórka opuściła swoje kryjówki, w których zasadziła się w oczekiwaniu na Was. Uwadze żadnemu z nich, nawet mimo pośpiechu i panujących wokół ciemności, nie umknął fakt, że macie ze sobą nadprogramowego rewolwerowca, więc Sopay, Clyde i William wycelowali w niego swoje spluwy, Khalid sprawiał wrażenie, jakby miał to wszystko gdzieś i był zwyczajnie znudzony. Albo rzeczywiście tak było.
Dobre gadane znów uratowało Stara, zwłaszcza, gdy David się za nim wstawił.
- Pewnie, że można mi ufać. - mruknął Jimmy, gdy Clyde zarzucił mu, że pewnie wystawi ich do wiatru. - Można, Jannet? - zapytał, nieznacznie odwracając do Ciebie głowę, aby mrugnąć porozumiewawczo. Mogłabyś zaprzeczyć i go wystawić, ale czy to aby na pewno dobry pomysł? -
Skurczybyk miał swoje za i przeciw. Z jednej strony to co odwalił na Równinach kwestionowało kwestię zaufania jego osobie, ale z drugiej strony pozostawił Jannet jej rewolwer, bez którego nie wiadomo czy akcja ucieczki z kicia przeszłaby tak gładko, no i przecież właśnie teraz pomagał zbiec grupce przestępców! Cholera, na razie wszystkie jego wymówki też wydawały się być prawdziwe. Poza tym, strzały wycelowane w Star’a i odgłosy walki na pewno ściągnęłyby tu chmarę milicjantów…
Z dużymi oporami pokiwała niepewnie głową na “tak, można”. -
Im nie potrzeba było więcej, byli o wiele bardziej zdesperowani niż Ty, ich mieli wieszać, więc może nawet zaufaliby jakiemuś Wampirowi z Kolektywu Cienia, gdyby ten się nagle jakimś cudem tu pojawił, żeby uniknąć złapania i szubienicy.
Dzięki pomocy Stara wszystko poszło sprawnie. Jak się okazało, stajnia miała strażnika, ale chrapał on głośno obok swojej strzelby, celowo czy nie, Jimmy przed wyruszeniem w miasto wypił z nim kilka kolejek, ale nie mówił czego, podejrzanym też było, że on stał pewnie na nogach i nie czuć było od niego żadnego alkoholu, a o wiele większy od niego facet w sile wieku obecnie słodko drzemał. Tak czy siak, pozwoliło Wam to sprawnie zabrać konie, po jednym dla każdego. Poza Tobą. Chyba mieli świadomość, że zwykły rumak może Cię nie unieść, więc skombinowali dwa dodatkowe konie i solidny wóz, służący do transportu towarów na duże odległości, musiał więc wytrzymać. -
Świetnie, wszystko szło dobrze, tylko fajnie byłoby jakby jeszcze ktoś ją rozwiązał! Podeszła w tym celu do Soapy’ego, by ten zdjął więzy z jej nadgarstków. Nie mogła przecież ściskać lejcy bez wolnych dłoni.
-
Fakt, byłoby to trochę problematyczne, zwłaszcza, że są skrępowane za plecami. Szuler nieco je poluźnił i już miał zabrać się za ich rozwiązanie, gdy pierwszy strzał o włos minął głowę Davida, jedynie ocierając mu się o policzek, na którym pozostanie pewnie okazała blizna. Po tym pierwszym, chybionym, wystrzale, padły kolejne, a Wy zauważyliście w mroku nocy sylwetki milicji Hoodoo, którzy chyba jednak postanowili wziąć Was martwych, skoro i tak wszyscy szli na szubienicę, a jeśli nie, to wyrok zawsze można było zmienić. Walka z nimi nie miała sensu, choć teraz szanse wydawały się wyrównane, to nie na długo, z okolicy zacznie ściągać ich coraz więcej, aż zwyczajnie Was otoczą i przytłoczą liczbą oraz ogniem swojej broni. Dlatego wszyscy wskoczyli na konie i zaczęli uciekać. Star właściwie był już w siodle, ale zeskoczył z konia i przywiązał go do wozu, którego lejce pochwycił. Naraził życie tylko po to, żebyś i Ty mogła uciec, wsiadając na wóz. No i był jeszcze Khalid, ale on nie ryzykował życia, a przynajmniej nie robił tego dla kogoś. On zwyczajnie wzniósł jakiś mrożący krew w żyłach okrzyk bojowy w języku swojej rasy i rzucił się na milicjantów, zbyt przerażonych jego widokiem, aby celnie trafiać, co może dać Wam nieco czasu.
-
Sytuacja się rozwija, co? Od razu wskoczyła na wóz, nie każąc Starowi na siebie czekać. Korzystają z poluźnionych więzów zaczęła sama je rozwiązywać, by jak najszybciej uwolnić dłonie i móc odpowiedzieć milicjantom ogniem.
-
Wciąż były zbyt ciasno związane, a odpowiedzenie ogniem nie było priorytetem, gdy wszyscy zdołaliście uciec, tamci Milicjanci najwidoczniej byli bez koni, więc nie mogli podjąć pościgu, a przynajmniej nie od razu. I tak, wszyscy uciekli, nawet Khalid, który zdołał wyciągnąć ze stajni przy zajeździe przerażonego konia, który ledwo dźwigał jego ciężar, a żeby zmusić go do manewrowania, z racji swoich gabarytów, musiał trzymać dłonie na jego głowie. Przy którymś gwałtownym skręcie włożył w to za dużo siły i skręcił biednemu zwierzęciu kark, a potem runął jak długi.
Wy zaś zatrzymaliście się dopiero jakiś kilometr za miastem, może więcej, obserwując je z daleka. Nadchodziła chwila rozstania i wszyscy doskonale zdawaliście sobie sprawę, że szanse na to, że znowu się spotkacie, zwłaszcza w pełnym gronie, są niewielkie.
- Wystawią za nami listy gończe. - mruknął ponuro Clyde, któremu jako jedynemu nie udzielała się ogólna wesołość pozostałych zbiegów. - I to nie małe. Za głowy nas wszystkich można by było odkupić takie Dodge. Albo i trzy.
- Dlatego musimy się ukryć. - powiedział Soapy. - Im dalej i na dłużej, tym lepiej.
- Ja nie będę się ukrywać, nie dopóki ten bydlak, Magruder, i reszta jego kolesi wciąż dycha. Pora reaktywować nasze małe powstanie. Zbiorę starą ekipę, a przynajmniej tych, co wciąż żyją, oczyścimy Góry Granitowe z bandytów albo znajdziemy inne miejsce na kryjówkę i wrócimy do naszej walki.
- Idę z Tobą. - powiedział William, dziwnie twardo i zawzięcie jak na takiego młodzieńca, dla Clyde’a był pewnie zwykłym gówniarzem. - Konstable Hoodoo zabili moich przyjaciół, których znałem od dzieciaka. Chętnie im odpłacę, a to najlepsza możliwość. No i nie mam do czego wracać.
- A ja idę z nim. - odparł David, choć spodziewałabyś się, że pójdzie tam, gdzie jego kompan z niedoszłego napadu na bank, wskazując na Stara. - Ciebie może wciąż ciągnąć do cyngla, Willi, mnie niezbyt. A skoro on ma w planach rancho, farmę, plantację czy cokolwiek innego, to chętnie dołączę. Ale gdybyś wpadł w kłopoty, to daj znać.
- Ja nie potrafię żyć na uboczu, mi potrzeba ludzi, zabawy i wszystkiego, co czyni nas… Cóż, ludźmi. Dlatego spróbuję szczęścia w Dodge, tamtejszy Szeryf to mój dobry przyjaciel, na jakiś czas ochroni mnie przed najemnikami i siepaczami Hoodoo, a potem kto wie? Ruszę w dalszą drogę. - powiedział Soapy.
Gdy mieliście się żegnać, wreszcie dogonił Was Khalid. Amaksjanin zdawał się równie szczęśliwy z odzyskanej wolności jak i tego, że znów mógł mordować, jego zaklęty topór wciąż ociekał posoką pomordowanych milicjantów. Przemówił, zawzięcie przy tym gestykulując, co skończył klepnięciem w plecy Soapy’ego, swojego tłumacza, co niemalże zwaliło chuderlawego człowieczka z konia.
- Khalid twierdzi, że gdyby wszyscy ludzie byli tacy, jak my to nasze rasy wprost by się uwielbiały. A gdy wróci na ziemie swojego klanu i opowie o naszych wyczynach, każdy z nas będzie tam mile widziany. - przetłumaczył mężczyzna, rozcierając bolące miejsce na grzbiecie.
- No, może i za Wasze nagrody wyznaczą ładną sumkę, ale ja wciąż jestem czysty, wątpię, żeby w mroku, podczas strzelaniny, widzieli mnie na tyle wyraźnie, żeby i moją buźkę wystawić na list gończy. Wracam do siebie. A po drodze odstawię Jannet, zwłaszcza, że wciąż mamy kilka spraw do załatwienia.
Pozostałym Star wydawał się godny zaufania, zwłaszcza że go zarekomendowałaś, wiec nie oponowali i rozjechali się w różne strony świata, zostawiając na wozie obok Ciebie worek z Twoim uzbrojeniem, zabranym z więzienia. -
//David został z nimi? //
Skinęła głową pozostałym na pożegnanie. Ostatnie kilka godzin w towarzystwie tych ludzi (i Amaksjanina) były dla niej raczej ciekawym przeżyciem. Poszło o wiele lepiej niż się spodziewała. Przysunęła do siebie worek z bronią i spojrzała na Stara, licząc na to, że teraz rozwiąże jej dłonie. Jeżeli nie, to w jej głowie już rodził się plan na taki wypadek. -
//Tak.//
Zrobił coś zupełnie odwrotnego, zawiązał linę mocniej. Później sięgnął też do juk swojego wierzchowca, z których wyjął kolejną linę oraz szmatkę, aby za ich pomocą związać Ci nogi w kostkach oraz zawiązać oczy.
- To, że nie chcę już strzelać, żeby mieć za co żyć, nie oznacza, że jestem całkiem skretyniały. Oboje wiemy, jak zarobiłem pieniądze na spełnienie marzeń, więc wiem też, że prędzej czy później będziesz chciała się zemścić, za to lub za coś innego. A niezbyt mi się to uśmiecha i z dwojga złego wolę bardziej opcję “później” niż “prędzej”. - wyjaśnił, zabierając worek z wyposażeniem, który odrzucił na przeciwległy kraniec wozu. -
Najlepsze w tym wszystkim było to, że szczerze Jannet nie miała w planach szczególnie dotkliwej zemsty, co najwyżej symboliczną. Koniec końców wyciągnął ją z więzienia, nie? A gdyby to nie on ją tam wsadził, to pewnie zrobiłaby to tamta grupa rewolwerowców. Jednak teraz stracił tamten szacunek w jej oczach i rudowłosa nie miała zamiaru tego tak zostawić. Wypuściła z siebie powietrze i postanowiła czekać około godziny, aż czujność Stara nieco zmaleje.
-
//Tak jakby gość porwał najlepszą przyjaciółkę Twojej postaci, którą próbowała ratować, przez co wpakowała się w to bagno. Za to już się mścić nie zamierza?//
Po upływie około godziny, wóz się zatrzymał. Sądząc po dźwiękach, Star ponownie szukał czegoś w jukach swojego konia, a gdy znalazł, wręczył to Davidowi.
- Zwiąż jej dokładnie ręce i nogi, potem możesz wyjąć jej knebel z ust i dać coś do picia, manierki mam w jednej z podróżnych sakw. - powiedział do niego Jimmy, a potem podszedł do Ciebie.
- Wypuszczę Cię, tak jak się umawialiśmy. Zostawię Ci worek z Twoimi zabaweczkami, zapas wody i prowiantu na kilka dni, żeby wystarczyło Ci na drogę do domu, a także ten wóz i dwa konie. Ale żebyś nie była pewna, gdzie się ulotnię, zadbam o to, żebyś za szybko nie mogła się za mną rozejrzeć. Dlatego David zwiąże Cię dokładniej, a gdy będziemy odjeżdżać, wbiję w burtę wozu nóż, a zrobię to w taki sposób, żebyś mogła rozciąć pęta na dłoniach nawet mając je skrępowane za plecami. Pasuje Ci taki układ? -
// Jakby ufała mu w tej kwestii, że zapewnił Patrici dobry byt i bezpieczeństwo. Teraz porzuciła tą nadzieję, czas na zemstę. //
Nie odpowiedziała. Oczywiście, że nie pasował jej taki układ. Musiała dowiedzieć się, gdzie jest Patricia. Jedyne co dostał Star to chłodne spojrzenie rudowłosej.
-
Nawet tego nie dostał, bo wciąż miałaś zawiązane oczy. Mężczyzna nie przejął się Twoim brakiem odpowiedzi i odszedł, jak powiedział do Davida, aby sprawdzić okolicę, a ten, zgodnie z poleceniem rewolwerowca, zaczął krępować Ci dokładniej ręce i nogi. Gdy miałaś je już związane nie tylko w kostkach i nadgarstkach, ale i udach, łydkach, ramionach i przedramionach, Twój kompan z więziennej ucieczki pozbawił Cię knebla. Dobra pora, bo chyba jedyna, nim Star wróci, aby dowiedzieć się czegoś o Twojej przyjaciółce i pokrzepić się przed zemstą na Starze lub powrocie do gospodarstwa.
-
A niby co mógł David wiedzieć o miejscu, w którym rewolwerowiec przetrzymywał białowłosą? Mogła zapytać o coś innego:
— Plantacja. Piękny pomysł, mogę pogratulować wam kreatywności. Gdzie on sobie ją ubzdurał? — -
- Pewnie gdzieś na Wielkich Równinach, rząd kolonii sam dopłaca dla każdego osadnika, który chce spróbować swoich sił, bo wie, że im się to zwróci. No i dokopią tak dzikusom jeszcze bardziej. - odparł i napił się czegoś. - Głodna? Spragniona? Cokolwiek?
-
Nienawidziła takich sytuacji, ale tym razem musiała przełknąć dumę, pragnienie było o wiele silniejsze.
— Daj wody. — Odpowiedziała cicho. Gdy już złapała manierkę w usta, piła do dna.// Dobra, teraz dam odpisy w reszcie twoich grup. //
-
Zgodnie z życzeniem, przystawił Ci manierkę do ust, a Ty opróżniłaś ją w całości, w końcu minęło sporo czasu, gdy ostatni raz cokolwiek wypiłaś lub zjadłaś.
-
Gdy już odtrąciła szyjkę manierki od ust, nasłuchała czy Star już powrócił. Miała do niego pytanie. Wątpiła, że dostanie od niego odpowiedź, ale jak stare powiedzenie głosiło; nadzieja umiera ostatnia.