Imperium
-
Vader:
- Niestety, nie mam pojęcia, jak daleko mogą sięgać ich plugawe macki, więc wolałbym uniknąć niepotrzebnego rozgłosu. Od dziś moi ludzie będą czekać dwa kilometry na południe od miasta, w pobliżu linii kolejowej, dzień i noc. Odbiorą od pana schwytanego bandytę, pan zaś wróci do Imperium z jednym z nich, i gdy potwierdzi, że rzeczywiście dostarczył im pan odpowiednią osobę: otrzyma pan swoje wynagrodzenie. Co do tych ludzi, nie dysponuję obecnie zbyt wieloma informacjami. Od tych, którzy przeżyli ich napady, wiem, że są dobrze uzbrojeni i zorganizowani, a wszystkich łączy fakt posiadania przy sobie srebra: srebrne wisiorki i naszyjniki, monety zawieszone na łańcuszkach na szyi, srebrne sygnety, klamry od pasów. Nie jest to zbyt precyzyjne, więc domyślam się, że może pan schwytać przypadkiem niewinną osobę, ale ustaleniem tego zajmę się ja i moi ludzie. Nie wiem też gdzie ich szukać. Nie są na tyle śmiali, aby wejść do Imperium zbrojnie, ale kręcą się w pobliżu, więc może dopisze panu szczęście i poszukiwania nie będą odległe. Poza tym napadają na pociągi, stacje kolejowe i placówki obronne wzdłuż torów, więc tam też może spróbować pan ich dopaść. Jakieś pytania?
Woofy:
Rusznikarz, dwa sklepy wielobranżowe i mały sklepik z towarami z Crianny. -
-- Żadnych, Szeryfie. Wyruszę od razu, jeżeli nie stanowi to problemu – zaproponował.
-
- Nie, wręcz przeciwnie. Gdybyś potrzebował zaopatrzenia, broni, amunicji, funduszy czy pomocy moich ludzi to nie wahaj się poprosić. Jestem w stanie poświęcić naprawdę dużo, aby pozbyć się tych gnid z mojego terytorium.
-
Sklepik z towarami z Crianny? A to ciekawe. Wszedł do środka.
-
kubeł1001
-- Jeżeli mógłbym o coś prosić, sir, to przydałby mi się tropiciel. Wyszkolony myśliwy, bądź pies tropiący, niezależnie co, by przyśpieszyć proces szukania tamtych ludzi, jeżeli samemu od razu na nich nie wpadnę.
-
Woofy:
Sklepik był mały, ale nie klaustrofobiczny, bo nie było tu wiele towarów. Między wejściem a ladą, za którą chwilowo nikt nie stał, nie było nic, jedynie pod ścianami stało kilka regałów wysokości dorosłego człowieka, na których rozłożono towary. Było tam wiele rzeczy, których nie można było dostać na miejscu, a przynajmniej nie w wyniku własnego wyrobu, zakupu, wymiany z miejscowymi czy rabunku. To między innymi sztućce, naczynia, książki, tkaniny, słoje i puszki z nasionami roślin z kontynentu bądź jakimiś ich przetworami, a także przyprawy. Na kilku wieszakach wisiały rozmaite ubrania dla mężczyzn i kobiet, również bardziej przypominające te z kontynentu, a nie jakiejkolwiek innej kolonii (a jeśli już, to na pewno nie z Oskad). Za lada zaś na kilku półkach na ścianie umiejscowiono kolejne przedmioty, choćby zdobioną kunsztownie broń, obrazy, butelki z trunkami i tym podobne.
Vader:
Burmistrz zmarszczył czoło, drapiąc się w zamyśleniu po zaroście.
- Żaden z moich milicjantów ani Konstabli nie nada się do tego zadania, ale myślę, że jest w Imperium człowiek, który może ci pomóc. Polecę moim ludziom udać się po niego natychmiast, będzie czekać pod Pałacem. Zapewne pojawi się dopiero za kilka godzin, więc do tego czasu jest pan wolny, panie Horseinstorm. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układać się pomyślnie. -
Ubrania z Crianny? A to ciekawe. W sumie James nie pamięta, kiedy ostatnio był na Starym Świecie. Przydałoby się kiedyś odwiedzić Kontynent. Zarówno w celu sprawdzenia, jak się tam teraz żyje, jak i też w celach biznesowych. Potrzebuje w końcu znaleźć jakąś nową stocznię.
Podszedł do ubrań i przyjrzał im się. -
Ponad połowa z nich cię nie interesowała, bo były to suknie, kapelusze, torebki i damska bielizna. Z męskich ubrań zauważyłeś sporo koszul, eleganckich spodni, kamizelek, marynarek, krawatów, meloników, cylindrów, much i rękawiczek. W takie dobra mógłby zaopatrzyć się ktoś, kto planuje brylować na salonach lub w Pałacu Hoodoo, a nie ktoś, kto rusza na niebezpieczną misję w poszukiwaniu bogactw, wprost w dzikie i nieznane terytoria.
-
-- Postaram się sprostać pańskiemu zadaniu – odpowiedział, uchylając kapelusza, po czym, jeżeli był wolny, spróbował udać się do wyjścia i opuścić ten budynek, by poszukać w okolicy jakiejś tańszej karczmy, bądź zbrojmistrza.
-
Znalazłeś kilku rusznikarzy, w różnych dzielnicach miasta. Im bliżej centrum, tym lepszej jakości broń i większa różnorodność, na obrzeżach wybór był mniejszy, ale i ceny nie zwalały z nóg. Gorzej, że taka broń często niewiele różniła się od samoróbek, które mogłyby ci urwać palce przy naciśnięciu spustu. Zajazdy i motele również były, najtańsze ponownie na obrzeżach, gdzie nie musiałeś martwić się o cenę, a bardziej jakość serwowanych usług i posiłków, o tym, że lokator z pokoju obok mógłby spróbować poderżnąć ci gardło we śnie i obrabować zwłoki nie wspominając, ale nie z takimi problemami miałeś już do czynienia.
-
Odszedł więc od ubrań i spojrzał na obrazy znajdujące się za ladą.
-
Przedstawiały to, czego ludzie mieszkający w Oskad i innych koloniach nie widzieli od lat, dekad, a nawet pokoleń, wielu przecież urodziło się, wychowało i zmarło w Nowym Świecie, z dala od Crianny. Obrazy te, choć nie były dziełem mistrza pędzla i sztalugi, przedstawiały pejzaże łąk, rzek oraz gęstych lasów, miejskie panoramy i tym podobne widoki, których próżno szukać gdziekolwiek w koloniach.
-
Odchrząknął ze złością. Jak na warunki Imperium, sytuacja tutaj była bezużyteczna. Zwłaszcza, jeżeli miało się mordę szkieleta. I tak jednak zdecydował się ruszyć do jednego z tych moteli, by znaleźć miejsce, by odpocząć.
-
Ach, jak dobrze byłoby się znaleźć z powrotem w nadbrzeżnych koloniach! Ale z drugiej strony, pieniądz nie przychodzi sam, lecz trzeba na niego ciężko zapracować i edukować się…
Opuścił sklep i spojrzał na zegarek, aby zobaczyć, która godzina. -
Vader:
//Do tego z tych najtańszych, najdroższych czy czegoś po środku?//
Woofy:
Choć wydawało ci się, że wejście do zwykłego sklepiku nie mogło trwać długo, to jednak patrząc na zegarek, ze zdziwieniem zdałeś sobie sprawę, że od twojego wejścia tam minęło blisko półtorej godziny. Dużo więcej, niż byś się spodziewał, ale wciąż pora była na tyle wczesna, aby zażyć lokalnych rozrywek lub pozwiedzać, choć przez zapadający zmrok lepiej nie szwendać się samotnie po obrzeżach miasta. Imperium mogło być największym, najludniejszym i najbardziej cywilizowanym miastem w Oskad, pretendującym do miana jego oficjalnej stolicy (bo tą nieformalną jest od dawna), ale na obrzeżach nie różniło się niczym od pełnych bezprawia miasteczek pośrodku prerii. -
Ivan Kolchatko
Tym samym czasie, koniem po ulicy jechał jeździec ubrany w niebieski płaszcz i niebieski kapelusz ozdobiony piórem oraz szablami kawaleryjskimi. Na twarzy miał szumiasty wąs, a wokół lewgo oka pokaźne blizny. Ivan Kolchatko, bowiem tak się zwał ten człowiek, przybył do Imperium w poszukiwaniu…paru rzeczy ale głównie informacji na temat celu który tropił już od ponad roku, Dziedzica. Jednak do Imperium przybył także by szukać pracy, w jego kiesy nie było dużo pieniędzy a pewnie tych będzie potrzebował na niezbędne przedmioty. Dlatego też na chwilę obecną jechał w stronę centrum, gdzie by się zapytał o biuro szeryfa i by zobaczyć czy nie mają kogoś kogo szukają żywego lub martwego. Ale Ivan się nie śpieszył, jechał powoli ma koniu by nie męczyć starej klaczy, jechali już długo, a on okrutnikiem nie był. -
Pierwsze zlecenie dość szybko rzuciło ci się w oczy, bo było tym, czego szukałeś, choć pod lokalnym więzieniem (bowiem Szeryf był jednocześnie burmistrzem miasta i zamieszkiwał na piętrze Pałacu Hoodoo, luksusowego kasyna, hotelu i restauracji w jednym) nie brakowało również innych zleceń, tak podobnych do tego, jak i takich, które różniły się czymś więcej niż nagrodą i danymi osoby, którą trzeba było schwytać bądź zabić. Tak czy siak, list gończy prezentował się następująco:
POSZUKIWANY ŻYWY LUB MARTWY
Za zabicie ponad dwunastu osób, w tym dwóch kolonialnych urzędników, niejaki Toddy Brzytewka, golibroda, wędrowny balwierz i ostatnimi czasy seryjny morderca, zdający się zabijać każdego, kogo popadnie. Dopóki nie został wystawiony za nim list gończy, a winy udowodnione, ofiary zabijał podstępnie, podczas golenia. Dobrze uzbrojony i niebezpieczny, zaleca się unikać walki na krótkim dystansie, wirtuoz walki nożami i inną bronią białą, tymi pierwszymi też dość sprawnie rzuca do celu. Ostatni raz widziany nieopodal Gór Granitowych, możliwe, że szuka azylu u bandytów Krwawej Dłoni. Być może też szalony. Widok truchła ucieszy każdego Szeryfa, w Dodge, Imperium, Nadziei czy nawet Czatach, żywego należy odstawić prosto do więzienia w Imperium.
Nagroda za trupa: Pięć srebrników.
Nagroda za żywego: Osiem srebrników.
Pod zleceniem znajdował się rysopis poszukiwanego. Mogłeś ocenić, że gęba raczej tylko do telegrafu, poznaczona bliznami i szramami. Widoczne na rycinie bujne wąsiska i bokobrody mógł zgolić, aby utrudnić rozpoznanie, ale to z kolei na powrót ułatwiał brak jednego ucha. Poza tym zleceniem, dość obiecującym finansowo, choć wymagającym sporo pracy, bo w końcu musiałeś udać się w Góry Granitowe, gdzie Brzytewka mógł już nie przebywać, wytropić go i zabić bądź schwytać, a nawet ta prostsza opcja wymagała dodatkowego wysiłku w postaci przytaszczenia na miejsce trupa, były też inne, na które zawsze możesz rzucić okiem. -
Ivan Kolchatko
Ivan pracy się nie bał, w końcu był farmerem, żołnierzem i konstablem, więc pewnie weźmie zlecenie na tego Toddiego. Wpierw jednak zobaczy inne zlecenia, by przynajmniej spojrzeć na alternatywy. Ale według opisu Toddy brzmi jak kawał skurwiela którego warto byłoby złapać tak czy siak. Ivan taki typ ludzi chętnie tropił nawet bez obietnicy zapłaty ale te srebrniki to dobry bonus, który pozwoli mu kontynuować jego pracę. -
James zaczął szukać najbliższej restauracji. Miał ochotę na coś dobrego.
-
Degant:
Co do innych zleceń, to niejaki Arthur Davis szukał chętnych na wyprawę po niewolników, głównie Mivvotów, płacąc pięć srebrników po zakontraktowaniu, drugie tyle po zakończeniu pracy, oferując też udział w jeńcach i łupach, proporcjonalnie do zasług i ilości chętnych, biorących udział w wyprawie. Davis z otwartymi ramionami witał każdego, kto tylko umiał posługiwać się bronią, choć inne talenty, jak tropienie, polowanie na dzikiego zwierza lub szeroko pojęta sztuka przetrwania również wchodziły w grę. Chętni mogli najmować się bezpośrednio u niego, w saloonie “Dwunastka”, na obrzeżach miasta. Poza tym lokalny oddział poczty konnej płacił po trzydzieści miedziaków za dostarczenie jednej z kilku oczekujących przesyłek, czym nie mogli się chwilowo zająć, ze względu na brak kurierów, zabitych przez Ubairgów. Do tego jakiś kupiec szukał rewolwerowców i tłumaczy znających jakiekolwiek tubylcze narzecze, wybierał się bowiem w celach handlowych do Pirkhów.
Woofy:
Restauracji z prawdziwego zdarzenia tu nie było, nawet nie w ścisłym centrum miasta. Mogłeś jedynie wrócić do Pałacu Hoodoo lub zadowolić się bardziej podrzędną kuchnią w jednym z zwykłych szynków, karczm czy knajp.