Dodge City
-
Widząc nadchodzącego przedstawiciela prawa, Seymour podniósł z ziemi swoją wciąż niedopaloną fajkę, po czym otrzepał ją z kurzu i złapał w jedną z dłoni.
— Moje uszanowanie. — Uchylił szeryfowi rąbkiem kapeluszu, po czym umieścił fajkę w ustach. -
- Czułem, że się w końcu doigrają. - mruknął tamten, patrząc na pierwszego z brzegu trupa, czyli Krzykacza. Uchylił kapelusza Oswaldowi, na co ten odpowiedział tym samym.
- Do mojego biura, już. - powiedział, wskazując na Ciebie palcem. Dobry znak, bo nie zrobił tego lufą broni, którą schował do kabury. -
Seymour kiwnął głową i w milczeniu ruszył za szeryfem.
“Ciekawe, w co wlazłem…” Pomyślał, idąc za stróżem prawa. -
Zaprowadził Cię w rzeczone miejsce, zajmując miejsce na krześle za biurkiem, Tobie wskazał kolejne.
- Tamci dwaj to byli, z naciskiem na “byli”, bracia Wellingtonowie. Nie były to największe typy spod ciemnej gwiazdy jakie znam, ale i tak nie podoba mi się to, że ich zastrzeliłeś, zwłaszcza że młodszy chyba wciąż żyje… Ale domyślam się, że to była samoobrona? -
Seymour posłusznie podniósł się i usiadł na krześle.
— Dokładnie. — Odpowiedział. — Oskarżyli mnie o kradzież konia, którego chwilę wcześniej zakupiłem. Gdy zaproponowałem im zaprowadzenie do stajnnego, by wyjaśnił im wszystko, bez ostrzeżenia wycelowali we mnie broń i strzelili. -
- Do przewidzenia, zawsze szukali zwady, choć to trochę dziwne z ich strony, bo wiem doskonale, że stajenny jest ich dobrym kumplem. - odparł, wzruszając ramionami. - Jeśli młodszy Wellington się z tego wyliże, to pewnie będziesz musiał tu wrócić, żeby wyjaśnić sprawę do końca. Do tego czasu jesteś wolny, ale staw się tu za tydzień lub dwa, żeby to dokończyć. Do tego czasu nie masz prawa opuszczać terytorium kolonii, a jeśli to zrobisz lub nie stawisz się, tak jak się umówiliśmy, za ten tydzień lub dwa, to wystawie też za Tobą list gończy. Jasne?
-
— Oczywiście, stawię się, o ile Pan Wellington wyliże się i zajdzie taka potrzeba. Czy to wszystko?
-
- Zostaw tu coś, co będzie gwarancją tego, że wrócisz. Nie jest to konieczne, ale żadnemu z nas nie chce bawić się w listy gończe, pościgi, ucieczki czy strzelaniny, prawda?
-
— Zdecydowanie. — Sięgnął do kieszeni, po czym wyjął z niej niewielki nóż, którego zwykle używał do oddzielania skór od ciał zwierząt. — Czy to się nada? — Położył go na biurku.
-
- Ludzie zwykle składają z takiej okazji broń palną, konie i pieniądze, więc niezbyt, chyba że to tylko wygląda jak nóż, a tak naprawdę ma niezwykłe właściwości.
-
— Cóż… Nie ma, ale… — Seymour wziął ostrze w dłoń, po czym zaczął je obracać. — Jest dla mnie niezbędne. Poluję na zwierzęta, a też nóż nie ma sobie równych w ich skórowaniu.
-
- No dobra… Powiedzmy. Zostaw to i zmiataj, ja muszę jeszcze iść do grabarza i konowała.
-
— Oczywiście. — Podniósł się z krzesła. — Jeszcze raz przepraszam za ten incydent i… życzę miłego dnia. — Uchylił szeryfowi kapelusza, po czym wrócił pod bar. W końcu nie dopalił fajki, a ten swoisty “rytuał” Seymour traktował bardzo poważnie. Była to dla niego swego rodzaju ceremonia.
-
Trup leżał, tam gdzie leżał, podobnie jak drugi mężczyzna, wciąż żywy, bo zmarli mają to do siebie, że są cicho, a ten wciąż jeszcze jęczał z bólu.
- Sprawna robota. - pochwalił Oswald, gdy wróciłeś na swoje miejsce, a on skończył palić. - Może jednak przydałby mi się ktoś taki w ekipie? - dodał po chwili namysłu. -
Sey uśmiechnął się, zsypując stary tytoń z fajki.
— Decyzja należy do Ciebie. — Odpowiedział. — Ale konia już kupiłem, więc dobrze byłoby wiedzieć, że pieniądze nie poszły w piach, jak tamci dwaj. -
- Niech będzie. - odparł w końcu, wyciągając dłoń, aby ubić interes. - Ale nie licz, że o szczegółach opowiem zbyt szybko, póki się da, to im mniej wiesz, tym lepiej.
-
Seymour spokojnie, ale żywo potrząsnął dłonią Oswalda. Cieszył się, że koniec końców zdołał znaleźć sobie jakąś fuchę.
-- Oczywiście, możesz liczyć, że nie będę zadawał zbędnych pytań. Więc kiedy wyjazd? -
- Najpóźniej za godzinę, nie mam chęci marnować tu czasu, jeśli na tym nie zarobię.
-
— Mhm. —Seymour skinął głową w odpowiedzi. Nie za późno, nie za wcześnie, pasował mu ten czas. Gwizdnął na psa, by ten stawił się u jego nogi. Wolał, by teraz Ogryzek obwąchał się z kucem, żeby zwierzęta nie psztykały się podczas drogi.
-
Oswald zaś wrócił do saloonu, zostawiając Cię sam na sam ze zwierzętami i swoimi sprawami.
//Jak nie chcesz robić już nic konkretnego to daj znać, przewinę.//