Dodge City
-
- Nie chciał zemsty. Nawet nie wiedział, że tam jestem, póki się nie ujawniłem i nie sprowokowałem go do pojedynku. Nie mogłem słuchać jak takie gówno przyrównuje się do prawdziwych talentów tego świata. Wy też nie jesteście lepsi, trafiłeś mnie przypadkiem. A i nie obnoś się z Rębakiem, tubylcy mogą ci ujebać za to ręce, a nasi posądzić o konszachty z nimi. - Splunął krwią na mordę mężczyzny. - Kojoty i wilki prędzej przyjdą mnie uratować. Zwierzęta czują moc silniejszego, nawet gdy jest ranny. Dążą do pokłonu Alfie. Ty też powinieneś, śmieciu. -
-
Starł krew z twarzy powolnym ruchem dłoni i chwilę namyślał się nad jakąś ripostą, ale może uznał, że to już bez znaczenia, a może za najlepszą odpowiedź uznał dwie kule, po jednej na każde z Twoich kolan, co tylko spotęgowało ból i uniemożliwiło Ci jakiekolwiek poruszanie się szybsze, niż pełźnięcie. Trzecią kulę miał wrazić Ci w brzuch, ale chyba się rozmyślił, zamiast tego dobił konia, a jego pomagier poderżnął mu jeszcze gardło, aby obficie kapiąca jucha zwabiła tym prędzej głodne wilki, kojoty czy jeszcze gorsze, znane tylko temu światu, potwory. Później splunął Ci jeszcze na twarz i odszedł. Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszałeś tętent kopyt, gdy tamci odjeżdżali. Rzeczywiście, nie minęło wiele czasu, gdy pojawiły się pierwsze kojoty, mali padlinożercy, którzy nie odważyli się zaatakować Ciebie, a zamiast tego podgryzali konia. Jednak i one szybko pierzchły, a po chwili dostrzegłeś czemu: zbliżał się ku Tobie spory wilk, o szarej sierści, żółtych ślepiach i wielkich, białych kłach, które lśniły w blasku zachodzącego słońca. Jedyne, co mogłeś zrobić, to zamknąć oczy i czekać na ugryzienie, które skończy męki, ale zamiast kłapnięcia szczęk usłyszałeś wystrzał z rewolweru i krótki pisk, a później wilk zwalił się martwy obok Ciebie. Dostrzegłeś dwie postaci idące w Twoim kierunku. Jedną poznałeś od razu, był to ten tajemniczy, ślepy rewolwerowiec, choć brak oczu nie przeszkadzał mu w zabiciu wilka jednym, celnym strzałem. Drugiego nie widziałeś na oczy, ale na pewno byś go zapamiętał, miał dość charakterystyczny widok, bo choć był człowiekiem, to ubiór na typowo ludzki nie wyglądał, dziwiły też jego długie włosy. Przyklęknął przy Tobie, dotykając rany na piersi. Spojrzał na pokrytą krwią dłoń i westchnął, kręcąc głową.
- Niedobrze, niedobrze… Umierasz, mój przyjacielu. A to wielka szkoda, bo mogłeś jeszcze wiele w życiu dokonać. -
- Upadli jakoś popierdalają po świecie, mimo iż dawno zdechli i zeżarły ich robale, a ja nie mogę? Może uda mi się tam na dole wywalczyć jakie chore warunki na jakich będę mógł tu wrócić. - Prychnął z własnego dowcipu i zaczął przez to kasłać krwią, którą wypluł na bok. Spojrzał mętnymi oczami na dwóch nieznajomych. - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli przyjaciółmi, ale przede wszystkim, oddawaj moją krew. - Zerknął na mężczyznę z zakrwawioną ręką. - Może i jest tu porozlewana, ale i tak jest moja, póki nie zdechnę. Nigdy nie oddaję obcym mojej własności. Potem rób z nią co chcesz, martwi nie mają prawa do dobytku. - Jego lekko szczeniacki i wygadany język nie tracił na swych cechach nawet w obliczu śmierci. - Czego chcecie? Śledziliście mnie tu? Może napijecie się… nie mam co prawda Whiskey czy innych barowych szczyn, ale mam krew konia, którego tu zostawili i jego flaki. Podać? -
-
U wszystkich innych Twoja gadka wzbudziłaby zapewne konsternację i zdziwienie, może nawet gniew, że tak reagujesz na pomoc, o ile rzeczywiście chcieli Ci jej udzielić. Oni jednak byli zadziwiająco spokojni.
- Harde słowa. Nie słyszałeś, że Upadli są przeklęci? Chciałbyś spędzić resztę żywota na potępieniu? Nawet za cenę uratowania życia i… zemsty? -
- Brzuchacić nigdy nie lubiłem, na alkohol jestem uodporniony, jem tylko z konieczności, a sen to dla mnie strata czasu. Jedyne co mnie od ich losu różni, to to, że moje kości otacza jeszcze ścierwo. - Odrzekł patrząc na jego możliwych wybawców. - Potępienie czy nie, nienawidzę tego świata i nie pozwolę mu się mnie pozbyć, jeśli jest taka opcja. Jeśli już miałbym się na kimś mścić, to na Bogu czy inny stwórcy tego burdelu, który ułożył mi takie, a nie inne życie. Tamten szczyl nie potrafił nawet strzelać, zabicie go będzie tylko formalnością związaną z reputacją, nawet nie będzie przyjemności z polowania. -
-
- A co jeśli ma on potężnych protektorów? Ludzi, którzy już będą wyzwaniem? Jeśli nie sami w sobie to poprzez posiadanie armii najemników i ochroniarzy oraz wpływów i pieniędzy, które rzucą do walki z Tobą? Co wtedy byś zrobił? I jak żyłbyś ze świadomością, że jesteś czyimś dłużnikiem, a nawet… niewolnikiem?
-
- Byłem już raz niewolnikiem… Dużo krwi, przemocy i bólu. W sumie nic się nie zmieniło. - Zakpił. - Chcesz mnie mieć? To mnie uratuj i dobrze wynagródź. Wtedy będę twoją suką, aż po kres wieczności. - Prychnął, wypluwając przy tym trochę krwi. - Chyba, że znajdę lepszego alfę. -
-
- Nie, nie znajdziesz. - odparł z uśmiechem, kładąc Ci dłoń na barku. - Podjąłeś słuszną decyzję. Mężczyzna wstał, a tymczasem ślepy rewolwerowiec, nim zdołałeś w ogóle zareagować, dobył broń z kabury, odbezpieczył ją i wycelował w Twoją głowę. Usłyszałeś jeszcze szatański śmiech tego drugiego, nim naciśnięty spust posłał w kierunku Twojej twarzy kulkę. Wtedy nie słyszałeś ani nie czułeś nic. Spowiła Cię ciemność…
…Która rozstąpiła się. Nie dosłownie, bo wciąż nic nie widziałeś. Przez myśl przeszło Ci, że Tobie też wydłubano oczy i zaszyto oczodoły, gdy przypomniałeś sobie, że przecież Cię zastrzelił. Dostałeś kulkę prosto w łeb, a z tak małej odległości nie mógł po prostu chybić. Mimo to… żyłeś. Choć czułeś się dziwnie i ciężko było Ci powiedzieć coś więcej. Powoli jednak wracały Ci zmysły i choć dalej nic nie widziałeś, czułeś zapach świeżego drewna, chyba sosny oraz wykonane z niego ściany, które Cię otaczały. Do tego woń świeżej ziemi… Skojarzenie było jedno: Trumna. -
- Albo jesteś chujowym uzdrowicielem, albo masz zjebane poczucie humoru. - Pchnął wieko czy cokolwiek było nad nim z całej siły by się kurwa wydostać. Ja pierdolę, czuję się jak wtedy, kiedy mnie szmuglowali powozem z kozami.
-
Trumna na szczęście nie była zakopana w ziemi, choć wiedziałeś, skąd jej zapach: Po wyjściu na zewnątrz zauważyłeś, że znajdujesz się w świeżym, gotowym do zasypania, grobie. Nad sobą ujrzałeś rozgwieżdżone niebo oraz kilka pochodni nad grobem, które oświetlały go i pozwalały Ci widzieć cokolwiek. Dzięki ich światłu dostrzegłeś też zwisającą z góry linę, po której możesz się stąd wydostać, bo sam grób jest o wiele głębszy, niż zwykle, przez co nie mógłbyś w żaden sposób z niego wyskoczyć czy wspiąć się na górę.
-
Zaczął wspinać się po linie. Zmarszczył czoło, by sprawdzić, czy dalej ma dziurę we łbie. - Takich żartów nienawidzę kurwa najbardziej. - Mruknął sam do siebie, podczas wynoszenia się z dołu. Co zastał na górze? Czyżby jego “Zbawcy”?
-
Miałeś, ale ta wydawała się zrośnięta, czyli bezsprzecznie do ciebie strzelano. Jak najbardziej, tamci dwaj byli na górze, ślepy jak zwykle milczący, stojący po prawej, jakiś krok za tym drugim, który opierał się o pobliski nagrobek, ćmiąc fajkę.
- Nie sądziłem, że się uda. - powiedział, ale nie byłeś pewny czy rzucił to w eter, czy skierował prosto do ciebie. - Ale akurat w tej kwestii lubię się mylić. Witam znów wśród żywych, przynajmniej na swój sposób.
Sięgnął do kieszeni, odruchowo przygotowałeś się, że wyjmie stamtąd jakąś broń, ale zamiast tego podał ci niewielkie lusterko. -
Chwycił je natychmiast i przyjrzał się swojej twarzy. Nigdy nie był za piękny, ale tamta blizna musi wyglądać szkaradnie. - Coś ty mi kurwa zrobił? -
-
- Uratowałem twoje życie… Z pewnego punktu widzenia. - odparł, wyraźnie zadowolony z siebie, choć nie miałeś pewności czy dlatego, że potwierdził tym swoje dziwne zdolności, czy dlatego, że czerpał radość z wykiwania cię. - I dałem ci możliwość zemsty. Ale nie bezinteresownie.
Ślady po kulach, które przeszyły twoje ciało podczas pojedynku, zasadzki i gdy zastrzelił cię ślepy rewolwerowiec nie były wielkim problemem. Choć światło było kiepskie, to widziałeś, jak się zmieniłeś: skóra przybrała niezdrową, żółto-zieloną barwę, oczy były przekrwione, straciłeś nawet część włosów. Nie wyglądałeś jak człowiek. Tak wyglądały tylko trupy po kilku dniach od śmierci. -
- Będę dalej gnił? A w sumie, wyjebane. - Odpowiedział sam sobie wstając i robiąc sobie rozgrzewkę, by sprawdzić, w jakiej kondycji fizycznej jest jego ciało. Sprawdził też, czy musi oddychać. - Powiedz mi, do czego jestem ci potrzebny i jakimi sztuczkami mnie utrzymałeś na tym świecie. Ludzie nie korzystają z magii, to domena elfów, mivotów i całej reszty. My mamy liczebność i naukę, zawsze tak było dla zachowania równowagi. Jak? - Użył starej śpiewki, jakiej nauczył się od uzdrowicielki, którą niegdyś zdradził i w sumie wierzył w te słowa, balans musiał być.
-
- Są na tym świecie rzeczy, o którym prostym osadnikom się nie śniło. Miejsca, których nigdy nie zobaczą. Potęga, której nigdy nie zrozumieją. Ty jesteś tego żywym przykładem, choć z tym życiem bym nie przesadzał. Istnieją rytuały pozwalające przywrócić zmarłego do pełni życia, ty jesteś czymś pomiędzy. Nie jesteś żywy, nie jesteś martwy. Wciąż musisz jeść, spać czy oddychać, aby zatrzymać przy sobie namiastkę egzystencji, jaką ci pozostawiłem, ale nie jest to już tak ważne ani potrzebne jak dla zwykłego człowieka. Będziesz gnić i w końcu zmienisz się w trupa bez odwołania, chyba że po miesiącu wrócisz do mnie, abym odnowił rytuał. Będzie ciężej cię zabić. Minie wiele czasu, nim przyzwyczaisz się do nowej formy, ale szybko uznasz, że jest ona lepsza od poprzedniej, mniejsze ograniczenia, choć dalej możesz korzystać z cielesnych doznań i uciech. Dałem ci moc i dam jej więcej, jeśli się dobrze sprawisz. Zabijesz tych, którzy wpędzili cię do grobu. Ale w zamian za to i za odnawianie rytuału chcę czegoś w zamian.
-
- To nie pierdol, tylko powiedz czego chcesz, bo tak jebać koło krzaka to się możemy cały dzień. - Odrzekł sprawdzając stan swego truchła. Jak wyglądały jego możliwości fizyczne?
-
Czułeś się jak po całodniowym, ciężkim wysiłku i przynajmniej dwóch nieprzespanych, suto zakrapianych nocach. Mniej więcej, tak wielki był ból i zmęczenie, ale poza tym czułeś się dobrze jak na kogoś, kto właśnie zmartwychwstał.
- Kilka drobnych przysług, nic wielkiego. Po prostu uwolnisz z więzienia kilku ludzi, innych zabijesz. W swojej wendecie morduj, ile ci się podoba, ale dostarcz mi coś w zamian. Ale nie głowy, oczy, nosy i skalpy, to musi być coś innego. Nie ważne dla mnie jest kto zginie, ważne, abyś dostarczał mi raz w miesiącu choć dwadzieścia takich trofeów. -
- Załatwione. - Skinął głową. - Dostaniesz… Wątroby mogą być? Bo serca chciałbym zostawić dla siebie. W tej formie powinienem móc je wpierdalać, a to by dobrze wyglądało i pasowało to tej przeklętej mordy. - Uśmiechnął się kaprawo. - Kiedy zejdzie mi ten pośmiertny kac? -
-
- Jutro, może pojutrze. Przy wejściu na cmentarz czeka na ciebie twój nowy rumak i ekwipunek, tyle, ile zostało po tym, jak sakwy rozkradli twoi niedoszli oprawcy, oraz coś ode mnie. Zabierz to i znikaj z miasta, nim nastanie świt. Ukryj się gdzieś i czekaj na rozkazy.