‐ Nie, ku*wa, piekarzami. Nie widać? ‐ warknął ten sam, wyraźnie zirytowany, ale nie samym pytaniem, tylko tym, że w wątpliwość poddałeś ich zdolności, nawet jeśli słusznie.
Czując, że ten słowny pojedynek niedługo zostanie wzbogacony o pięści, broń białą i palną, za co potrącono by im dotkliwe z pensji, ostatecznie zrezygnowali i pozwolili Ci wjechać do środka.
Najprościej byłoby zapytać od razu najemników, bo nie dość, że nigdzie go nie widziałeś, to po prawdzie nie miałeś pewności, który to. Na dodatek nikt nie był zbyt chętny udzielać Ci odpowiedzi, głównie dlatego, że każdy zajęty był pracą.
Z niechęcią zawrócił konia i wrócił do “najemników” pilnójących bramy
‐ Przepraszam że truje wam jeszcze dupe, ale muszę zapytać: Czy wiecie gdzie może być wasz, a właściwie nasz szef?
‐ Z tego co wiem, to chyba pojechał z synem na spęd bydła, jego inny dzieciak powinien być w tamtym domu, może z nim się dogadasz. ‐ odparł niechętnie najemnik, wskazując Ci odpowiedni budynek.
W chwili, gdy podjechałeś niemalże pod drzwi, ktoś akurat wychodził z domu, najpewniej owy syn Andersona, biorąc pod uwagę młody wiek i typowo kowbojski strój.
‐ Nie wyglądasz na takiego, który sam uporałby się z tym problemem. ‐ odparł kpiąco mężczyzna. ‐ Chociaż i tak każdy najemnik się przyda, to zawsze dodatkowy karabin i para oczu do ochrony rancha.
‐ To dobrze. Zwłaszcza że w tych czasach jest mało osób godnych zaufania. ‐ Wypowiedział z nutą smutku w głosie ‐ A ja uświadomiłem sobie że nie powinienem być taki zuchwały. ‐ Powiedział przepraszającym tonem ‐ W końcu liczą się czyny a nie puste słowa.