Londyn
-
Antek:
- Tędy dostaniesz się do centrum, prosto jak w mordę strzelił do najbliższego wyjścia na powierzchnię, ale idziesz tam na własną odpowiedzialność.
Vader:
W środku grała muzyka ze starego radia, a żołnierze Z-Com pili pędzony na boku bimber lub trunki zdobyte podczas patroli i niezdane do magazynu, grali w karty, kości, rzutki czy nawet bilarda, bo znajdował się tu stół do gry, rozmawiali na wszelkie tematy, palili i próbowali choć na chwilę zapomnieć o tym piekle na zewnątrz. Ale gdy tylko się pojawiłeś, wszystko poza muzyką ustało, pewnie zdziwiła ich obecność kogoś nowego, kto nie powinien znać drogi do tego miejsca, które technik określił mianem Klubu. -
- To akurat wiem, że idę na swoją odpowiedzialność. - odpowiedział krótko.
-
Zamknął za sobą drzwi.
-Miejcie mnie w dupie, nie jestem tutaj by wam przeszkadzać.
Rozejrzał się za komandosami, bo to właśnie po nich tutaj przyszedł. -
Antek:
- Tam kończy się nasz teren, a ta druga grupa to o wiele większe przyjemniaczki niż my, pewnie nie będą tak rozsądni i zastrzelą Cię na miejscu, ale jeśli chcesz, to śmiało, idź.
Vader:
Choć większość wróciła do przerwanych zajęć, to wyraźnie czuć było pewną atmosferę napięcia, która nie opuści tego pomieszczenia, dopóki Ty stąd nie wyjdziesz, wciąż byłeś nowy, pojawiłeś się właściwie znikąd i od razu dostałeś dowództwo nad własnym oddziałem i ważną misję. A wielu, którzy przelewali krew w londyńskich okopach od lat mogło tylko marzyć o jakikolwiek wyróżnieniu. Ale komandosów znalazłeś, to oni okupowali stół od bilarda, żłopiąc jakieś puszkowane piwo. -
- Przynajmniej teraz wiem, jak was rozróżnić. - odparł i poszedł tym wyjściem w stronę centrum.
-
Maszerowałeś torami kilkanaście minut. Wtedy usłyszałeś, jak coś dość szybko sunie po szynach w Twoim kierunku i, sądząc po poprzednich doświadczeniach, wiedziałeś już chyba, co to jest.
-
Pora więc się ukryć. Drezyna tym razem za cel weźmie jego, a nie trupy, także zaczął biec i szukać jakiegoś ukrycia.
-
Cały tunel jest odkryty, najbliższe schronienie możesz znaleźć na stacji, którą niedawno opuściłeś. A jeśli powiadomisz tamtych najemników, czy kim oni byli, o nadciągającym zagrożeniu, to może nawet jakoś Ci się odwdzięczą. O ile wszyscy przeżyjecie.
-
To pora w takim razie zawrócić do tych najemników i mieć nadzieję, że ludzie w drezynie nie trafią go.
-
Jeszcze nawet Cię nie widzieli, przy odrobinie szczęścia w porę im uciekniesz. Niemniej, drezyna została daleko z tyłu, a Ty wróciłeś na stację metra, gdzie najemnicy byli nieco zdziwieni Twoim przybyciem, spodziewali się, że zginiesz albo rzeczywiście Ci się uda.
-
- Debile były albo ślepe, albo spierdolone umysłowo, ale oto udało mi się uciec przed drezyną. - powiedział.
-
Ten post został usunięty!
-
Nikt nie pytał o więcej, wszyscy bez słowa popędzili na stanowiska, biorąc broń i dodatkową amunicję, kryjąc się za workami z piaskiem czy prowizorycznymi barykadami, zupełnie zapominając, o Twoim istnieniu, ważniejsze było przygotowanie do bitwy.
-
Mógłby też spróbować schować się za workami z piaskiem i pomóc ludziom w maskach przeciwgazowych walczyć z drezyną.
-
Mógłby, a że ktoś tam kiedyś postanowił jednak dać mu wolną wolę, to niech zadecyduje sam, co chce zrobić.
-
Ukrył się więc za workami z piaskiem i czekał na rozpoczęcie napierdalaniny.
-
Podszedł do nich.
-Witam znowu. -
Antek:
Ukryłeś się gdzieś na tyłach, więc najemnicy otworzyli ogień ze swoich karabinków w chwili, gdy Ty jeszcze nie widziałeś przeciwnika. Ale dźwięk pocisków rykoszetujących od metalu nie był raczej czymś, co pozytywnie nastrajało na wynik tej potyczki.
Vader:
- Co dałeś temu jeleniowi, który pokazał Ci drogę? - zapytał jeden z nich, gdy skończył swoją kolejkę i napił się piwa. -
Na razie krył się za osłoną. Chciał, żeby w drezynie skończyła się cholerna amunicja, a przynajmniej na tyle, żeby mógł swobodnie strzelać do wroga z mniejszym ryzykiem oberwania przysłowiową kulą w dziąsło.
-
To, co wtoczyło się na stację metra, nie mogło być tą samą drezyną, którą widziałeś podczas swojej wcześniejszej eskapady: To był pojazd jedynie udający drezynę czy coś w tym guście, bo choć poruszał się po szynach, to prawdopodobnie miał napęd spalinowy lub elektryczny, a obito go pancerzem, którego raczej nie da się przebić, jeśli nie ma się pod ręką półcalówki, wielkokalibrowego karabinu maszynowego kaliber 12,7 mm czy jeszcze cięższego sprzętu. Jednakże ten długi na około dziesięć lub więcej metrów kolos potrafił nie tylko zbierać razy, ale i oddawać: był dosłownie najeżony karabinami maszynowymi w kulistych jarzmach strzelniczych, dostrzegłeś jeden na froncie i po cztery na bok, z tyłu też pewnie znajdował się jeden. Była też obrotowa wieżyczka, choć tam nie zauważyłeś lufy karabinu maszynowego, ale coś innego. Nim zdałeś sobie sprawę, co to jest, z wieżyczki buchnął długi na kilka metrów słup ognia, zmieniający trzech najemników w żywe pochodnie, którym tamci w środku, choć mogli skrócić cierpienia szybką serią z kaemu, pozwalali smażyć się i cierpieć. Miotacz ognia tymczasem skutecznie wypłaszał kolejnych przeciwników zza worków z piaskiem i barykad, przez co albo uciekali na kolejne rubieże obrony, albo ginęli skoszeni serią z broni maszynowej.