Londyn
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Vader:
Usłyszałeś jakieś wołanie, a oficer ruszył w jego kierunku, Tobie wskazując jedynie orientacyjny kierunek ruchem głowy.
Dustyy:
Szczęśliwie udało się to zarówno Tobie jak i każdemu innemu żołnierzowi. Po chwili zobaczyliście swego dowódcą, mężczyznę po czterdziestce z czarnymi włosami przeprószonymi już siwizną oraz gęstymi wąsiskami w tym samym kolorze. Ubrany był w mundur typowego oficera Z‐Com, posiadał także insygnia komandora. Zauważyłeś, że przez ramię ma przewieszoną swobodnie strzelbę SPAS‐12, a przy pasie dwa rewolwery Magnum 44. Najbardziej charakterystyczna w jego wyglądzie była spora blizna przechodząca przez prawy policzek oraz czarna przepaska na lewy oku. Spojrzał na Was swoim sprawnym, niebieskim, okiem i splunął, a następnie zaczął swoje słowa tak, jak powinien je zacząć dowódca takiego kalibru, czyli od słowa "kuwa."
‐ Kuwa mać i to ma być wojsko?! ‐ spytał i podszedł do Was na kilka kroków. ‐ Z‐Com muszą kończyć się żołnierze, jeśli przysyła do mnie takie panienki i żółtodziobów. ‐ powiedział, a następnie zaśmiał się podobnie jak wydał Wam wcześniejszy rozkaz, a mianowicie chrapliwie. Pod koniec zaniósł się kaszlem i znów skierował na Was wzrok.
‐ Jestem Vest. Dla Was komandor albo sir. Jasne? -
-
-
Kuba1001
Dustyy:
Odpowiedzieli podobnie lub tak samo, choć zawsze była to odpowiedź twierdząca.
‐ W prawo zwrot i za mną. ‐ powiedział i ruszył powoli w owym kierunku.
Vader:
Czyli ignorowałeś wszystkich, ale w końcu trafiłeś do owej siedziby, która kiedyś mogła być szkołą. Cóż, teraz otaczało ją gęste pole minowe, zasieki z drutu kolczastego, uzbrojeni strażnicy i ciężkie karabiny maszynowe. -
-
-
Kuba1001
Vader:
Głupio byłoby stracić żołnierzy, którzy wpadliby na własne miny, więc bezpieczna droga była doskonale oznaczona i widoczna. Na jej końcu były drzwi do budynku oraz dwóch uzbrojonych po zęby wartowników w mundurach Z‐Com. Byliby z nich żadni strażnicy, gdyby nie zatrzymali Cię, a jeden spytał nawet o powód przybycia, imię, nazwisko, jednostkę i stopień.
Dustyy:
Żołnierze wokół Ciebie rozmawiali cicho, a w miarę marszu okolica drastycznie się zmieniała: Z w miarę zadbanych budynków, w których mieszkali cywile, trafiliście na ruiny, gruz i trupy (szczęśliwe te zwykłe, nie żywe). W końcu dowódca zatrzymał się, Wam kazał zrobić to samo za pomocą gestu, a później odwrócił się do Was i powiedział:
‐ Panowie, przed Wami Wasze stanowiska. Mnie znajdziecie w kwaterze dowodzenia, a dalsze instrukcje otrzymacie od lokalnego oficera. Powodzenia.
Z tymi słowami odszedł do najlepiej trzymającego się budynku, który musiał być ową kwaterą dowodzenia, a ku Wam zaczął iść jakiś mężczyzna w mundurze brytyjskiej armii. -
-
-
-