Moskwa
-
// Myślałem, że oni są skuci w środku klatki, ale no, po prostu nie zrozumieliśmy się. //
Starł rękawem wydzielinę.
— Nie jesteś pierwszym, który mnie tak nazywa. — Odpowiedział, odsuwając się od niego.
— Podsumowując, wszystko jest gotowe do wymarszu? — Zwrócił się z powrotem do żołnierzy. -
- Wszystko gra i śmiga, jedźmy po tych zdechlaków to wrócimy przed zmrokiem. W kinie grają dzisiaj “Wroga u Bram”.
-
Kiwnął na to głową. Miał nadzieję, cholerną nadzieję, że wszyscy zdołają wrócić na seans.
Wdrapał się na BMP, ale zanim wszedł do środka, spojrzał jeszcze na przydzielonych mu żołnierzy i powiedział.
— Macie mi wszyscy wyjść z tego żywi, jasne? -
- Szef powiedział, że nas zabije jak zginiemy. - odparł na to jeden z mężczyzn i wsiadł razem z resztą do środka.
-
— Macie mądrego szefa. — Odmruknął. — Jedziemy.
-
Nie minęło wiele czasu i kierowcy ruszyli, opuszczając najpierw teren bazy Araszki, a później tę część miasta, którą kontrolowali Czerwoni. Sądząc po kilku uderzeniach o pancerz, co wy odczuliście jako lekkie trzęsienie, rozjechali po drodze kilka zdechlaków.
- Jesteśmy tuż przed wjazdem do tej części miasta, gdzie zaginęły pozostałe ekipy. - zameldował wam jeden z członków załogi. - Chcecie wyjść i rzucić okiem jak wygląda sytuacja czy mamy wjechać tam na pełnej kurwie, sierżancie? -
— Najpierw ocenimy sytuację. — Odpowiedział po krótkim namyśle Potomkin, ładując taśmę nabojową do karabinu.
-
- A oceniajcie, nam płacą od godziny. - skomentował kierowca, a kilku żołnierzy parsknęło śmiechem. Wszyscy jednak również chwycili za broń, chcąc wyjść na zewnątrz razem z tobą.
-
— Nie, tylko kilku. — Wstrzymał ich ręką. — Trzech.
Kiwnął głową na najbliższą trójkę i wychylił się z transportera. Rozejrzał się po okolicy. -
Sądząc po naszywkach na mundurach, wyszło z tobą dwóch najemników Araszki i jeden żołnierz bez tak imponującego stażu.
Dzielnica przed wami sprawiała wrażenie typowo mieszkalnej, jak okiem sięgnąć bloki z wielkiej płyty, gdzieniegdzie przetykane kinami, sklepami wszelkiej maści, boiskami i tym podobnymi miejscami, które miały niegdyś zaspokajać potrzeby okolicznej ludności.
- Przeklęte miejsce. - mruknął żołnierz stojący najbliżej ciebie. - To miejsce jest przeklęte…
- Przesadza, ale coś w tym jest. - wyjaśnił ci jeden z najemników. - Dwa miesiące temu dowiedzieliśmy się, że idzie tędy ofensywa wrogów. Nie poszła. No, a w zasadzie poszła, ale nie dotarła. Słyszeliśmy z naszych pozycji strzały, wybuchy, krzyki i inne takie. A potem cisza. Później odstrzeliliśmy kilka trupów i na tym się skończyło. Kiedy w nocy zaczęli znikać nasi wartownicy, wycofaliśmy się z tamtych pozycji i przenieśliśmy się bliżej bazy. Patrole, które zapuszczają się w te okolice, dostają od razu tydzień urlopu, potrójny przydział wódki i papierosów i kartki na stołowanie się w kantynie oficerskiej. A i tak brakuje chętnych. Mówimy na to Martwe Pole. -
— Adekwatna nazwa. — Odpowiedział lakonicznie. Wystąpił przed pozostałą trójkę i uniósł przyłbicę, by zza szkieł lornetki ocenić jak wygląda droga, którą mieli pokonać
-
Jeśli istniały jakieś przeszkody, które uniemożliwiłyby wam jazdę, to nie zauważyłeś żadnych. Tyle mogłeś wywnioskować co do trasy, bo nie kazano udać ci się z Punktu A do Punktu B, ale doprowadzić żywcem skaczącego Zombie, a te mogły kryć się dosłownie wszędzie, ale na pewno gdzieś w tej okolicy.
-
Ostatnim razem mieli do czynienia z skocznymi cholerami w wielopiętrowym budynku, gdzie te mogły swobodnie odbijać się od ścian, poręczy i pozostawać w ciągłym ruchu. Zamknięte przestrzenie dawały im sporą przewagę… Dlatego Potomkin zadecydował, by dwukrotnie nie powtarzać tego samego błędu.
— Jedziemy na boisko. — Wskazał dłonią na najbliższe z większych pól do gry w piłkę. — Ustawimy się na środku.
-
- Byliśmy kiedyś dobrzy w te klocki, co? - zagadnął jeden z żołnierzy swojego kolegę, a ten spojrzał na niego z uniesionymi ze zdziwienia brwiami.
- Byliśmy okropni! Dostaliśmy po dupie od wszystkich na boisku.
- Ale pamiętaj, że robiliśmy to dla pielęgniarek, które lubiły oglądać te mecze. - dodał trzeci i wszyscy wrócili do transportera, czekając tylko na ciebie. -
Potomkin parsknął krótkim, cichym śmiechem, zagłuszonym przez trzask spadającej ponownie na miejsce przyłbicy. Sam wspiął się na transporter i wszedł do środka, kierując go na środek wskazanego boiska.
Plan był prosty; ustawić się w miejscu, które wystawia ich na widok, a jednocześnie nie pozwala skocznym sukinsynom wykorzystać swojej przewagi. Poczekać aż wylezą, kropnąć jednego, a drugiego złapać żywcem, albo na odwrót. Krok trzeci: spieprzać stamtąd tak szybko, jak fabryka transporterowi dała.
-
Gdy tylko wszedłeś do środka, kierowcy, poinstruowani przez żołnierzy, którzy znaleźli się na pokładzie wcześniej, ruszyli naprzód. Nie tracąc czasu na szukanie wejście, zwyczajnie sforsowali wysoką siatkę, która otaczała boisko. Wcześniej miała pewnie sprawić, że osoby niepowołane, zapewne spoza pobliskiej szkoły, nie będą mogły tam wejść, a także utrudniać wykopanie piłki poza jego obręb. A teraz stanowiło dodatkową pomoc, o ile nie pojawi się tu jakiś Twardy czy inny zdechlak o wystarczającej sile, zwykłe Zombie będą mogły dostać się tu tylko przez wyrwę, którą stworzył transporter. Ułatwi to robotę, zwłaszcza, że dla Skoczków przedostanie się nad siatką nie będzie wielkim problemem.
- Wychodzimy, zabezpieczyć teren. - rzucił jeden z żołnierzy, a reszta odbezpieczyła broń i opuściła wraz z nim pokład transportera, zostawiając jednego człowieka do pilnowania jeńców. -
Potomkin za to wspiął się na dach transportera i rozejrzał dookoła, po czym spojrzał na jeńców.
— Czekać godzinę. Przygotować przynętę. — Rozkazał. — Jeżeli to, co nas interesuje nie pokaże się do tego czasu, sami je tutaj zaprosimy.
To powiedziawszy załadował broń, palcem raz po raz muskając bezpiecznik. Nie lubił czekać, ale mimo wszystko liczył na to, że najbliżsi nieumarli zainteresują się nimi z własnej inicjatywy, bo nie było mu spieszno do robienia rabanu, który pewnie ściągnie połowę dzielnicy na nich.
-
- Czysto! - rzucił ci jeden z żołnierzy.
Inni tymczasem zajęli pozycje wokół transportera, ten zaś obrócił się frontem do wykonanej w ogrodzeniu wyrwy, aby w razie potrzeby nie tracić czasu podczas odwrotu i skuteczniej razić bronią pokładową nadciągające Zombie. Tymczasem twoi podwładni wyciągnęli z wnętrza pojazdu jednego z jeńców, czekając na twój rozkaz, co dokładnie z nim zrobić. -
— Odejdźcie kilka metrów i poderżnijcie gardło. Ma długo krwawić. — Odpowiedział Potomkin, w międzyczasie zajmując się rozkładaniem trójnogu dla WKMu. Czy właśnie skazał kogoś na śmierć? Tak. Czy wiedział kogo skazuje na śmierć? Nie. Czy mógł zostać oszukany, gdy zapytał o jeńców? Tak. Czy chciał o tym myśleć? Nie.
-
Jeden z mężczyzn skinął głową na drugiego, który prowadził jeńca, i ruszyli w stronę zniszczonego ogrodzenia. Jeniec nawet się nie opierał. Może nie miał już siły? W końcu mógł być bity i głodzony od kilku dni czy nawet tygodni? A może nie miał już nadziei i było mu wszystko jedno? Może chciał śmierci, woląc ten los od nędznej egzystencji albo przemiany w Zombie? Niestety dla niego, ta śmierć nie miała być szybka. Mężczyzna sprawdził jeńca do parteru, a drugi wyciągnął z pochwy przy pasie długi, ząbkowany nóż i powoli, ostrożnie naciął nim gardło pechowca. Po tym obaj wrócili i zajęli pozycje, tamten zaś charczał jakieś niezrozumiałe słowa, dusząc się własną krwią.