Moskwa
-
Potomkin za to wspiął się na dach transportera i rozejrzał dookoła, po czym spojrzał na jeńców.
— Czekać godzinę. Przygotować przynętę. — Rozkazał. — Jeżeli to, co nas interesuje nie pokaże się do tego czasu, sami je tutaj zaprosimy.
To powiedziawszy załadował broń, palcem raz po raz muskając bezpiecznik. Nie lubił czekać, ale mimo wszystko liczył na to, że najbliżsi nieumarli zainteresują się nimi z własnej inicjatywy, bo nie było mu spieszno do robienia rabanu, który pewnie ściągnie połowę dzielnicy na nich.
-
- Czysto! - rzucił ci jeden z żołnierzy.
Inni tymczasem zajęli pozycje wokół transportera, ten zaś obrócił się frontem do wykonanej w ogrodzeniu wyrwy, aby w razie potrzeby nie tracić czasu podczas odwrotu i skuteczniej razić bronią pokładową nadciągające Zombie. Tymczasem twoi podwładni wyciągnęli z wnętrza pojazdu jednego z jeńców, czekając na twój rozkaz, co dokładnie z nim zrobić. -
— Odejdźcie kilka metrów i poderżnijcie gardło. Ma długo krwawić. — Odpowiedział Potomkin, w międzyczasie zajmując się rozkładaniem trójnogu dla WKMu. Czy właśnie skazał kogoś na śmierć? Tak. Czy wiedział kogo skazuje na śmierć? Nie. Czy mógł zostać oszukany, gdy zapytał o jeńców? Tak. Czy chciał o tym myśleć? Nie.
-
Jeden z mężczyzn skinął głową na drugiego, który prowadził jeńca, i ruszyli w stronę zniszczonego ogrodzenia. Jeniec nawet się nie opierał. Może nie miał już siły? W końcu mógł być bity i głodzony od kilku dni czy nawet tygodni? A może nie miał już nadziei i było mu wszystko jedno? Może chciał śmierci, woląc ten los od nędznej egzystencji albo przemiany w Zombie? Niestety dla niego, ta śmierć nie miała być szybka. Mężczyzna sprawdził jeńca do parteru, a drugi wyciągnął z pochwy przy pasie długi, ząbkowany nóż i powoli, ostrożnie naciął nim gardło pechowca. Po tym obaj wrócili i zajęli pozycje, tamten zaś charczał jakieś niezrozumiałe słowa, dusząc się własną krwią.
-
— Teraz czekamy. — Rozkazał żołnierzom. Co będzie dalej zależało od tego czy ich zdobycz wyczuje pachnącą, krwistą przynętę.
-
Pierwsze Zombie zleciały się dość szybko, choć znając tempo zwykłych zdechlaków, mogły to być równie dobrze Szwendacze, które zwabił wasz rajd BMP na boisko.
- Rozwalić ich? - zapytał jeden z żołnierzy, celując w grupę ośmiu Zombie. -
Kiwnął głową na tak. Trochę hałasu nie przeszkodzi, a nie chciał by szeregowi nieumarli zbyt wcześnie pozbawili jego przynętę przydatności.
-
Tamtym nie trzeba było dwa razy powtarzać: z wprawą godną specjalistów w fachu, jakim jest bezlitosne zabijanie, wpakowali po jedną lub dwie kulki prosto w czaszki Zombie, co było najszybszym i najpewniejszym sposobem na zabicie Nieumarłego. Przez wyrwę w ogrodzeniu zaczęło jednak wlewać się coraz więcej Zombie, wśród nich wielu Świeżych, dużo szybszych i zwinniejszych od pospolitych Szwendaczy. Ale poszukiwanych przez ciebie Zombie wciąż ani śladu…
-
— Wytrzymamy tutaj jeszcze chwilę. Jeżeli nasze cele się nie pojawią, przeniesiemy się do innej lokacji. — Oznajmił. Nie zamierzał ryzykować życiem któregokolwiek z żołnierzy dla dwóch padlińców. Jeżeli sytuacja za bardzo się rozgrzeje, zmyją się stąd. Tymczasem Potmkin odbezpieczył CKMa i zaczął posyłać pojedyncze kule w kierunku gości.
-
Wystarczyło to zupełnie do pozbycia się Zombie zwabionych świeżymi zwłokami, ale strzały przyciągnęły z kolei kolejne, niezainteresowane wcześniej, zdechlaki. Szczęśliwie dla was, obsesyjnie wręcz kierowali się w kierunku trupa waszego jeńca, dając się spokojnie odstrzeliwać przez blisko kwadrans, aż boisko zaścieliły ich zgniłe trupy i żaden nie pozostał.
-
“Nie wiem czy smród zdechlaków nie przyćmi zapachu przynęty, ale skoro z pierwszą falą poradziliśmy sobie, to nic nie stoi na przeszkodzie by wytrzymać tutaj chwilę dłużej.” Pomyślał Potomkin.
— Jak stoimy z amunicją? — Zapytał żołdaków.
-
- Amunicji u nas dostatek. - odparł jeden z żołnierzy. - Każdy nabrał tyle, ile mógł mieć przy sobie, a przy okazji załadowaliśmy kilka skrzynek do wozu.
-
— Doskonale. Skoro nieumarli odpuścili i mamy amunicję, odczekamy jeszcze tutaj. — Rozkazał. Miejsce było dobre - chciał uniknąć walki z skurwielami w zamkniętej przestrzeni, dlatego nie miał zamiaru go porzucać od razu. Nie będą czekali tutaj przez wieczność, ale liczył na to, że jednak ich zwierzyna wyściubi nos.
-
Przez jakiś czas nic się nie zjawiło i powoli czułeś, że trzeba zbierać się w jakieś inne miejsce, gdy podszedł do ciebie jeden z żołnierzy.
- Jeden jest. Chyba, ale nigdy nie widziałem Zombie na dachu. Więc to albo on, albo jakiś człowiek. Tamten blok, na lewo. - powiedział dość spokojnym tonem, zapewne nie chcąc spłoszyć zdechlaka, którego musieliście przecież pojmać, najlepiej żywcem. -
To jest to - ich szansa na to, że nie zmarnowali godziny na nic.
— Lornetka. — Zażądał, wystawiając przed siebie otwartą dłoń w którą spodziewał się otrzymać przyrząd. -
Żołnierz od razu podał ci żądany przedmiot, jeszcze raz ruchem ręki wskazując ci dach, na który masz patrzeć.
-
Od razu przyłożył szkła do wizjera i skierował wzrok na wskazany dach.
-
Tak, to zdecydowanie był ten Zombie, którego szukaliście. Dało się go bardzo dobrze rozpoznać, miałeś w głowie zresztą jego dokładny obraz, chociaż tym razem nie miał na sobie pełno ludzkiej krwi. Co może się przecież niedługo zmienić… Tak czy siak, zdecydowanie był to ten Zombie, miał nie tylko paskudną gębę, ale też długie, umięśnione i przygotowane do dalekich skoków nogi oraz dłonie zamienione praktycznie w kostne szpony, przydatne i do wspinaczki, i mordowania ofiar.
-
,Mam Cię, kawalerze."
— Ryzykujemy i idziemy mu na przeciw czy ryzykujemy i liczymy na to, że sam do nas przyjdzie, towarzysze? — Zapytał, nie spuszczając celu z wzroku. -
- Gdyby chciał tu przyleźć to już dawno by to zrobił, jak tamci debile o tam. - odparł jeden z żołnierzy, wskazując na stos zwłok zabitych Zombie.
- Siedzi na dachu, a nie widzę żadnych zewnętrznych schodów czy drabin. - ocenił drugi. - Winda w środku, o ile jest, na pewno nie działa. Zostają zwykłe schody. Zanim dobiegniemy na górę, może już dawno spierdolić albo się na nas zaczaić i rzucić się na pierwszego, który wejdzie na dach.