Waszyngton
-
Kuba1001
‐ Jak widać, nie ma tu potencjalnego źródła informacji, o którym nam mówiłeś, a nasz szef nie lubi, kiedy wraca się z pustymi rękoma… ‐ powiedział dowódca oddziału i w tym momencie byłeś niemalże pewien, że Cię zastrzeli. ‐ Dlatego mamy dla Ciebie umowę. Pomożemy naprawić samochód, podzielimy się zapasami, zapewnimy Ci nawet ochronę na jakiś czas albo pozwolimy się z nami włóczyć, jeśli uznamy Cię za dość wartościowego, ale w zamian masz nam skołować przynajmniej jednego żywego kanibala, jasne? Nie damy Ci żadnej pomocy, ale wynagrodzimy po fakcie. Umowa stoi?
-
-
-
-
-
antekk5
// Faktycznie, mój błąd. //
Po zrozumieniu, w jakie bagno się wpakował, Graham stwierdził, iż lepiej będzie dotrzymać umowy z najemnikami aniżeli zrobić ich w przysłowiowego ch*ja, także udał się w kierunku lasu. Jest spora szansa, iż to tam może znaleźć kanibali. Albo śmierć. Albo jedno i drugie, ale kto wie, w jakiej to będzie kolejności. -
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
O dziwo, najpierw pojawił się pan tej puszczy, czyli wilk, który najpewniej rozszarpałby uwięzione zwierzę (i być może Ciebie przy okazji) gdyby nie to, że czymś się spłoszył i uciekł. Po chwili zauważyłeś, co go tak przeraziło: Pół tuzina ludzi, wszyscy odziani w łachmany jakie pozostały im z ubrań sprzed apokalipsy lub ich odpowiedniki z wygarbowanej skóry zwierząt. Tylko jeden, najroślejszy mężczyzna z całej grupy, od pasa w górę nagi, więc widziałeś jego muskuły i blizny, miał broń palną, jakiś rewolwer, a reszta zadowalała się maczetami, włóczniami, oszczepami, nożami, strzałami i łukami. To właśnie taka strzała, najpewniej o grocie z kości, krzemienia lub złomu, przebiła szyję unieruchomionego zwierzęcia. Pozostali kanibale, wszyscy co do jednego brudni od czegoś, co mogło być dawno zakrzepłą krwią, zajęli się skórowaniem zdobyczy, narzekając przy okazji, że nie trafił im się człowiek. Najwidoczniej oni nie wiedzieli o Twojej eskapadzie i dybiących na ich życie najemnikach, co znacznie ułatwia sprawę. Niemniej, sam nie masz wielkich szans przeciwko całej szóstce, więc chyba lepiej będzie ich śledzić, może doprowadzą Cię do swojej kryjówki?
-
-
-
Kuba1001
Antek:
Jakimś cudem nie spostrzegli, że ich śledzisz, zajęci byli beztroską rozmową między sobą. Kilkanaście minut później trafiłeś do ich kryjówki, jaką była chata z ociosanych bali w środku lasu. Teraz najlepiej byłoby zapamiętać, którędy ta grupka się porusza, aby nie skończyć w takich samych sidłach, jak tamten jeleń.
Rafał:
Choć kiszki Ci marsza grały, to nie dane było Ci od razu zaspokoić głodu. Z‐Com, jak to wojsko, rządził się typowymi prawami i planem dnia, stąd od razu po opuszczeniu kwatery musiałeś udać się na ćwiczenia gimnastyczne, zbiórkę i pod prysznic, a dopiero potem na stołówkę, która powoli zapełniała się kolejnymi ludźmi. -
-
-
Kuba1001
Antek:
Nowina dobra, ale najwidoczniej niezbyt satysfakcjonująca, ponieważ kazali Ci wracać i szpiegować dalej albo przyprowadzić jakiegoś żywego kanibala, bo nie mieli wątpliwości, że to była tylko część całej grupy, w końcu dla sześciu osób nie wysyłaliby aż tylu najemników, hm?
Rafał:
//Pobudka, ćwiczenia gimnastyczne, prysznic i śniadanie, co w tym niby trudnego? Nie wiesz, że wojsko to nie samowolka i strzelanie?//
Nikt nie lgnął do Ciebie, tak jak i Ty nie lgnąłeś do innych, więc byłeś skazany na samotność, co raczej nie pomoże na ewentualnym polu bitwy, w końcu mruków, milczków i odszczepieńców lubi się najmniej, a na takich nikomu nie zależy tak, żeby ryzykować własnym życiem. Niemniej, uwinąłeś się z posiłkiem na tyle szybko, że miałeś jeszcze kwadrans czasu wolnego przed poranną zbiórką. -