Syberia
-
To dosyć możliwe. Przeglądając mapę, Oleżka zagryzł zęby na swoim palcu, ot taki odruch. Oglądał ją aż do czasu, gdy nie zawołał go towarzysz:
— Mirny! Jesteśmy niedaleko miasta Mirny i starej kopalni diamentów! — -
— A no! Zaraz Ci powiem, jak trzeba jechać. — Mówiąc to, zaczął szukać kierunku, który należałoby obrać, by ominąć te miejsca.
-
Prosto jak w mordę strzelił, a po jakichś trzydziestu kilometrach na wschód. Wtedy też będziecie przejeżdżać niedaleko tajgi, dobrego miejsca na rozbicie obozu czy uzupełnienie zapasów świeżego mięsa poprzez polowanie.
-
— Kulamy się jeszcze trzydzieści prosto, a potem odbijamy na wschód, na tajgę i powinniśmy ich wszystkich ominąć tak. — Wytłumaczył.
-
Jechaliście spokojnie, tym razem nieniepokojeni przez drabów na skuterach śnieżnych, dzięki czemu po około półtorej godziny zwinęliście w okolice tajgi, o której była mowa na mapie.
-
— Stajemy tu? Trzeba byłoby znaleźć coś dobrego na kolejne obiady. — Zapytał, podnosząc głowę z nad piecyka, na którym pichcił ubogi gulasz rybny.
-
Oleżka odmruknął w odpowiedzi i dalej mieszał łyżką zawartość garnka, jakby odganiając fakt, że za moment najpewniej będzie musiał opuścić wygodne wnętrze przyczepy i wyjść wprost w objęcia mrozu, śniegu i wiecznej zmarzliny.
-
Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że gulasz już gotowy.
-
— Można jeść! — Krzyknął do towarzysza, zalewając jedną miskę gulaszem. On sam zje z garnka, nie ma potrzeby brudzić innych naczyń.
-
“Mistrzu kuchni”? A to dobre. Oleżka parsknął śmiechem.
— Gulasz z ryby. Przy dobrych wiatrach nie przeżre Ci żołądka na wylot. — Zażartował. -
— To jedz Panie Prezydencie, bo stygnie. — Oleg usiadł i zabrał się za swoją porcję.
— A jak nie jedliście tych gałęzi to co jedliście? W wojsku to grochową, nie? — Dopytał pomiędzy żutymi kawałkami ryby. -
-
— Ta, niby ta…— Mruknął w odpowiedzi, przełykając wyjątkowo gumowaty kawałek ryby.