Syberia
-
W ten sposób udało się Wam dostać na drugi brzeg. W końcu. Wypatrzyliście tam też pierwszą zwierzynę, a dokładniej jakieś ptaki pośród ośnieżonych gałęzi.
-
Oleżka wyciągnął makarowa i zjednał muszkę z szczerbinką, celując w jedno ptaszysko:
— Panie Generale, dostanę pozwolenie na upolowanie nam obiadu? — Zapytał, kątem oka zerkając na Lenina.// Tak. //
-
//Vaaaaaadeeeeer.//
-
-Bądź ze mną szczery, jakie jest prawdopodobieństwo, że trafisz z tej odległości? - zauważył Lenin, samemu ważąc broń w dłoni i biorąc pod uwagi wszystkie okoliczne czynniki. Odległość, prędkość wiatru, opad kuli, a także wielkość celu… trochę tego było, ale były żołnierz jeszcze o tym pamiętał. Zresztą, to było jak tabliczka mnożenia. Kiedy tylko przeprowadził te pamięciowe rachunki, to kucnął i spróbował się trochę bardziej zbliżyć do ptaków, by oddać pewniejszy strzał. - Ciągle celuj w tego ptaka, jak się spłoszą, to może chociaż jednego zestrzelisz.
-
////RAAAAAAAAAAAAAAADIIIIIIIIIIO IO! IO!////
-
//No i tak to właśnie jest z tym tematem.//
-
// Dalej jestem zły za kartofle, Vader. //
Oleżka poprawił chwyt na broni, biorąc spokojny wdech. W końcu musiał zabić tego ptaka. Wybacz mały kolego, zasady łańcucha pokarmowego.
— Celuję. Podchodzimy bliżej? Bo wolę mniejsze może niż takie większe może. -
//No strzel już kurwa.//
-
Strzelił.
-
Gdy tylko wypaliłeś, wszystkie ptaki zerwały się do lotu. Wszystkie poza jednym, tym którego trafiłeś, i który bez życia spadł z gałęzi w śnieg.
-
— No i co? Obiad. Nawet miałem ochotę na skrzydełka. — Mruknął Oleżka i podszedł do ptaka, by zabrać świeżo upolowany posiłek z sobą.
-
- Jakby to miało starczyć na nas dwóch.
-
— To powiedz mi skąd wytrzaśniesz podwieczorek i kolację. Gdzie twój chleb, Leninie? — Odpowiedział z martwym ptakiem w dłoniach.
-
- Polujemy dalej. Ewentualnie będziemy ciągnąć słomki - skomentował, po czym przybrał surowy wyraz twarzy - Albo ja jem, albo ty głodujesz.
Po czym skierował się dalej na poszukiwanie zwierzyny, ukrywając przed towarzyszem lekki uśmieszek na swojej twarzy. -
— Prawdziwy Lenin, jego marksistowska mać. — Odburknął Oleżka i podążył za nim.
-
Jakiś czas było cicho i spokojnie, słyszeliście co prawda ptaki, ale te były już za daleko, aby na nie zapolować. Dopiero po chwili zrobiło się ciekawie, gdy natknęliście się na łosia. Niestety, coś was już uprzedziło, bo zwierzę było martwe i częściowo pożarte. Trup był jednak wciąż świeży i w miarę ciepły, powinniście być w stanie bez zbędnego wysiłku wyciąć z niego jeszcze sporo mięsa nadającego się do spożycia.
-
- Zajmiesz się łosiem? - zapytał Oleżkę, a sam rozejrzał się, czy od tego zwierzęcia nie prowadzą jakieś ślady. Skoro był ciepły na tym mrozie, to śnieg nie powinien zakryć śladów.
-
//Mamy dziejową okazję przyspieszyć ten wątek, Radio, reaguj.//
-
// Moje imię to podręcznikowa definicja prędkości, //
— Taest, towarzyszu Lenin! — Jego dłoń powędrowała ku czole w symbolicznym salucie. Zza pazuchy wyciągnął nóż i podszedł do truchła. Wzdrygnęło nim, pomimo tej całej hecy z nieumarłymi wciąż brzydził się widoku truchła. Jednak przemógł się i wbił nóż w mięso, odcinając co większe kawały.
-
Udało ci się wykroić dobre trzy lub cztery kilogramy całkiem przyzwoitego mięsa, czyli nieźle, jak na łup z trupa.