Las Vegas
-
To był moment, na który Dice przygotowywał się mentalnie od pierwszej chwili, w której znalazł się na tej scenie. W umyśle, jego własne dłonie zdarły już wyimaginowane paliczki na palcach, ćwicząc po raz setny i dwusetny utwór, którym zamierzał wreszcie otworzyć to przedstawienie. Poprzednie kawałki; ledwie rozgrzewki! Ale to, to już była muzyka, do wykonania której musiał przyłożyć największą uwagę, nie tylko z uwagi na uciechę widzów, ale przede wszystkim z szacunku dla ogromnej wartości, jaką długi, bo w wykonaniu DIce’a trwający ponad kwadrans utwór, prezentował sobą.
Poprawił swe ubranie, strzałem z palca poprawił kapelusz. Umościł swą dłoń na instrumencie tak, by każdy z jego palców mógł nieomylnie, idealnie wręcz uderzać w struny.
Utwór, który utrzymał młodzieńca przy zmysłach na pustyni, który zagrał w każdej możliwej wariacji i na każdy możliwy sposób. Jego wybawienie, jego grzech, jego ekstaza.
Zaczął grać “Telegraph Road”.
Ale to nie było zwykłe Telegraph Road, jakie można było odsłuchać jeszcze kilka lat temu na plastikowym krążku.
To była “Droga” Dice’a.
Droga, którą zaczął jako biedny, nieliczący się dzieciak. Jego droga, ta na której spotkała go zaraza. Droga, którą przebył przez pustynię. Droga, która zaprowadziła go tutaj.
Nie było tutaj znajomego wokalu, ani bębnów ani dźwięków pianina. Tu był tylko Dice i jego gitara. I właśnie przy pomocy instrumentu oddawał każdą, pojedynczą chwilę swojej drogi, zaczynając delikatnie, powoli, by następnie stopniowo budować napięcie, te samo które towarzyszyło mu, gdy był niepewny każdego kolejnego dnia swojego życia. W końcu uderzył szorstko w struny, wydobywając z nich symfonię głodu, walki, szaleństwa. Nie był to chaos, ale chwile tworzące jedną, wspólną historię, opowiedzianą od początku do końca, nie ukrywając niczego. Tyle słów, których Dice nie potrafił powiedzieć, a jedynie zakomunikować w języku, którego był mistrzem: muzyce.
Więc Dice grał, by ludzie usłyszeli jego “Drogę”.
-
I choć wcześniej słuchano cię w zasadzie w tle, a nikt nie zwracał na ciebie większej uwagi, traktując cię bardziej jak żywą szafę grającą niż człowieka i artystę, tak teraz przykułeś uwagę publiki. Na początku tylko tych, którzy siedzieli najbliżej, a później, stopniowo, kolejnych. I tak skupiłeś na sobie uwagę każdego, wyłączając tych siedzących najdalej lub najmniej zainteresowanych, którzy uparcie nie zwracali na ciebie uwagi. A gdy skończyłeś, po krótkiej chwili ciszy, usłyszałeś brawa. Nie wiedziałeś, kto na sali zaklaskał pierwszy, ale za jego przykładem poszła minimum połowa zgromadzonych. Może nie wszyscy, ale to i tak spory sukces.
-
Jak na jeden z jego pierwszych, bardziej poważnych koncertów? Ta połowa, która klaskała, teraz znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek. To byli ludzie, którzy usłyszeli, co potrafi i teraz nie mógł już zejść poniżej tego poziomu, a wznosić się jedynie wyżej i wyżej na falach muzyki, jaka wychodziła spod jego dłoni, jaką tworzył, jakiej był tutaj jedynym mistrzem, panem i bogiem, który przeobrażał martwe akordy w cudowne dźwięki, tak jak Chrystus przemienił wodę w wino!
Nie przestawał, sięgając jeszcze głębiej do swojego repertuaru. Lud oczekuje gry, lud żąda gry! Nie zatrzymywał się ani na moment i po ostatnich dźwiękach “Telegraph Road” przeszedł do kolejnego utworu Straits’ów, ale gruntownie innego, bo było to “Sultans of Swing” w wykonaniu Dice’a; utwór o wiele intensywniejszy, brutalniejszy i szybszy od oryginału, ale wciąż kołyszący swym rytmem świat zbrużdżony krwią i nieumarłymi.
-
Ci ludzie przyszli tu, aby właśnie od takiego świata odpocząć, zapomnieć o nim. Więc nic dziwnego, że straciłeś niemal od razu uwagę części z nich, ale ci, którzy dalej cię słuchali, zdawali się teraz skupiać właśnie na tym większość uwagi. A niektórzy rozmawiali też między sobą. Równie dobrze mogły to być rozmowy o sprawach dnia codziennego, a może komentarze o tobie? I to przychylne? Ciężko powiedzieć. Tak czy siak, gdy skończyłeś, znów rozległy się brawa, teraz głośniejsze. Nieco cię to zdziwiło, gdy przypomniałeś sobie, jak ludzie odwracali się do ciebie plecami, skupiając się na jedzeniu, drinkach i hazardzie. Ale gdy spojrzałeś w głąb sali dostrzegłeś samego Arcadio, który ci klaskał. A skoro klaskał on, klaskali też wszyscy, którzy to zauważyli. Gdy aplauz ustał, Włoch skinął na ciebie ręką i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając jednak w miejscu, gdzie stał, kilku swoich goryli.
-
Dice nie do końca był pewien jak ma interpretować ten gest, ale uznał, że skoro klaskał mu sam Arcadio, to nie mogło być źle. Na pewno nie uznawał tego za sygnał do tego, by przestać, dlatego grał dalej, tym razem przesiadając się na kawałek solidny, twardy, ale taki, który już nie miał w sobie pierwiastka duszy muzyka. To była dobra muzyka, ale tylko muzyka.
-
Kawałek, solidny czy nie, nie potrwał za długo, gdy jeden ze wspomnianych goryli zbliżył się do sceny.
- Szef chce cię widzieć. - powiedział na tyle głośno, abyś usłyszał, skoro gest Włocha został przez ciebie źle zinterpretowany. -
— Huh? — Dice spojrzał na goryla po części tak, jakby był przybyszem z innego świata. — No dobra.
Zawiesił gitarę na ramionach i po żartobliwym, niedbałym salucie w stronę publiczności zszedł z sceny, by skierować się tam, gdzie poszedł Arcadio.
-
Otoczony wianuszkiem goryli i prostytutek, grał właśnie w ruletkę z Giacomo i kilkoma innymi facetami w garniturach, których widziałeś na oczy pierwszy raz w życiu, z czego niektórzy mieli również swoją obstawę, ale dalece mniejszą, niż właściciela kasyna.
- To właśnie on, panowie. - powiedział Arcadio na twój widok, a uwaga grających skupiła się w zupełności na tobie. -
Powaga jego sytuacja uderzyła go dopiero teraz. Stał przed samym szefem tego wszystkiego, przed jebanym Don Arcadio!
“O cholera.” Przełknął ślinę, nie mając pojęcia co teraz nastąpi. Jego życie byłoby o wiele lepsze, gdyby ludzie uprzedzali go przed tym, co go spotka.
Nie mając lepszego pomysłu, skłonił się w pół przed towarzystwem, po czym powoli wrócił do pionu. -
- Dobry jest? - zagadnął jeden z mężczyzn.
- Sam słyszałeś. - burknął Arcadio. - Nie ściągam tu płotek.
Nastąpiła chwila milczenia, po której Włoch kontynuował, tym razem zwracając się do ciebie:
- Ci panowie to właściciele innych kasyn i różnych, rozrywkowych miejsc. - wyjaśnił ci. - Jak pewnie się domyślasz, o artystów dzisiaj trudno. Ja znalazłem cię pierwszy, ale ich propozycja jest inna: chcieliby wiedzieć czy jesteś zainteresowany nauką ich muzyków? -
Źrenice Dice’a rozszerzyły się. Z Arcadio przeniósł wzrok na pozostałe osoby, by po tym znów wrócić spojrzenie na mafioza. Ściągnął pstrokaty kapelusz z głowy i przycisnął go do piersi.
— To byłoby dla mnie zaszczytem. — Odpowiedział jednym tchem. -
- Słyszeliście? - odparł Włoch. - Mówiłem, że się zgodzi. Ja zajmę się szczegółami umowy, a ty wracaj do grania. Vito, odprowadzisz go. - dodał mafioso, kiwając głową na jednego z goryli. Ten zaś ruszył w drogę powrotną na salę, nie oglądając się na ciebie, bo słusznie zakładał, że do niego dołączysz.
-
Zanim jednak Dice ruszył za Vito, ponownie ukłonił się bossom. Chciał rzucić jakimś mądrym hasłem, ale w tym towarzystwie mogło się to skończyć dla niego… różnorakimi konsekwencjami.
Po tym poszedł za gorylem.
-
- Wiesz, o co naprawdę chodzi w tej robocie? - zagadnął cię Vito, gdy byliście już poza zasięgiem wzroku i słuchu Arcadio i jego gości.
-
— Tak myślałem, ale skoro mnie pytasz, to znaczy że chyba nie. — Odpowiedział wzdychając. Czy jeszcze na pustyni nie obiecywał sobie zastanawiać się dwukrotnie przed podjęciem decyzji? — Będę dawał dupy, prawda?— Zapytał.
-
- Co? Nie. - odparł zdziwiony Vito. - To znaczy nie wiem, może będziesz musiał, nie wnikam. Ale twoim głównym zadaniem będzie szpiegowanie w tamtych lokalach samemu i werbowanie ludzi, żeby ci w tym pomagali.
-
Dice skrzywił się, nie rozumiejąc sensu w słowach ochroniarza.
— Ale po cholerę, bracie? Szpieguje się państwa, wojska, polityków. Po co komu szpieg w kasynie? -
- Bo to konkurencja. Aracadio był tu pierwszy, to on w ogóle wpadł na pomysł, że ludziom potrzebny będzie hazard i rozrywka jak sprzed apokalipsy w tych czasach. I przez jakiś czas był tu jedyny. Ale kiedy inni zorientowali się, jakie to daje możliwości, nie tylko żeby zarabiać, ale też żeby kryć jakieś inne interesy, zbierać informacje i w ogóle, wyrosła tu cała masa kasyn, sklepów, burdeli i innych. Niektórych, mniejszych graczy szef kupił, zastraszył albo sprzątnął. Tych większych nie, więc potrzebny jesteś nam ty, żeby wiedzieć, czy coś względem nas planują, a jeśli tak, to co. Teraz jasne?
-
Dice pomielił przez chwilę te słowa.
— Ta. — Pokiwał głową. — Teraz jasne. Ale co, oni nie zakumają co ja tam robię? -
- Jeśli będziesz się z tym dobrze kryć to nie. A jeśli nie… Mogę postarać się u szefa o coś, co pozwoli ci się szybko przekręcić, zanim zaczną cię torturować albo coś żeby wyciągnąć z ciebie informacje.