Las Vegas
-
Ci ludzie przyszli tu, aby właśnie od takiego świata odpocząć, zapomnieć o nim. Więc nic dziwnego, że straciłeś niemal od razu uwagę części z nich, ale ci, którzy dalej cię słuchali, zdawali się teraz skupiać właśnie na tym większość uwagi. A niektórzy rozmawiali też między sobą. Równie dobrze mogły to być rozmowy o sprawach dnia codziennego, a może komentarze o tobie? I to przychylne? Ciężko powiedzieć. Tak czy siak, gdy skończyłeś, znów rozległy się brawa, teraz głośniejsze. Nieco cię to zdziwiło, gdy przypomniałeś sobie, jak ludzie odwracali się do ciebie plecami, skupiając się na jedzeniu, drinkach i hazardzie. Ale gdy spojrzałeś w głąb sali dostrzegłeś samego Arcadio, który ci klaskał. A skoro klaskał on, klaskali też wszyscy, którzy to zauważyli. Gdy aplauz ustał, Włoch skinął na ciebie ręką i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając jednak w miejscu, gdzie stał, kilku swoich goryli.
-
Dice nie do końca był pewien jak ma interpretować ten gest, ale uznał, że skoro klaskał mu sam Arcadio, to nie mogło być źle. Na pewno nie uznawał tego za sygnał do tego, by przestać, dlatego grał dalej, tym razem przesiadając się na kawałek solidny, twardy, ale taki, który już nie miał w sobie pierwiastka duszy muzyka. To była dobra muzyka, ale tylko muzyka.
-
Kawałek, solidny czy nie, nie potrwał za długo, gdy jeden ze wspomnianych goryli zbliżył się do sceny.
- Szef chce cię widzieć. - powiedział na tyle głośno, abyś usłyszał, skoro gest Włocha został przez ciebie źle zinterpretowany. -
— Huh? — Dice spojrzał na goryla po części tak, jakby był przybyszem z innego świata. — No dobra.
Zawiesił gitarę na ramionach i po żartobliwym, niedbałym salucie w stronę publiczności zszedł z sceny, by skierować się tam, gdzie poszedł Arcadio.
-
Otoczony wianuszkiem goryli i prostytutek, grał właśnie w ruletkę z Giacomo i kilkoma innymi facetami w garniturach, których widziałeś na oczy pierwszy raz w życiu, z czego niektórzy mieli również swoją obstawę, ale dalece mniejszą, niż właściciela kasyna.
- To właśnie on, panowie. - powiedział Arcadio na twój widok, a uwaga grających skupiła się w zupełności na tobie. -
Powaga jego sytuacja uderzyła go dopiero teraz. Stał przed samym szefem tego wszystkiego, przed jebanym Don Arcadio!
“O cholera.” Przełknął ślinę, nie mając pojęcia co teraz nastąpi. Jego życie byłoby o wiele lepsze, gdyby ludzie uprzedzali go przed tym, co go spotka.
Nie mając lepszego pomysłu, skłonił się w pół przed towarzystwem, po czym powoli wrócił do pionu. -
- Dobry jest? - zagadnął jeden z mężczyzn.
- Sam słyszałeś. - burknął Arcadio. - Nie ściągam tu płotek.
Nastąpiła chwila milczenia, po której Włoch kontynuował, tym razem zwracając się do ciebie:
- Ci panowie to właściciele innych kasyn i różnych, rozrywkowych miejsc. - wyjaśnił ci. - Jak pewnie się domyślasz, o artystów dzisiaj trudno. Ja znalazłem cię pierwszy, ale ich propozycja jest inna: chcieliby wiedzieć czy jesteś zainteresowany nauką ich muzyków? -
Źrenice Dice’a rozszerzyły się. Z Arcadio przeniósł wzrok na pozostałe osoby, by po tym znów wrócić spojrzenie na mafioza. Ściągnął pstrokaty kapelusz z głowy i przycisnął go do piersi.
— To byłoby dla mnie zaszczytem. — Odpowiedział jednym tchem. -
- Słyszeliście? - odparł Włoch. - Mówiłem, że się zgodzi. Ja zajmę się szczegółami umowy, a ty wracaj do grania. Vito, odprowadzisz go. - dodał mafioso, kiwając głową na jednego z goryli. Ten zaś ruszył w drogę powrotną na salę, nie oglądając się na ciebie, bo słusznie zakładał, że do niego dołączysz.
-
Zanim jednak Dice ruszył za Vito, ponownie ukłonił się bossom. Chciał rzucić jakimś mądrym hasłem, ale w tym towarzystwie mogło się to skończyć dla niego… różnorakimi konsekwencjami.
Po tym poszedł za gorylem.
-
- Wiesz, o co naprawdę chodzi w tej robocie? - zagadnął cię Vito, gdy byliście już poza zasięgiem wzroku i słuchu Arcadio i jego gości.
-
— Tak myślałem, ale skoro mnie pytasz, to znaczy że chyba nie. — Odpowiedział wzdychając. Czy jeszcze na pustyni nie obiecywał sobie zastanawiać się dwukrotnie przed podjęciem decyzji? — Będę dawał dupy, prawda?— Zapytał.
-
- Co? Nie. - odparł zdziwiony Vito. - To znaczy nie wiem, może będziesz musiał, nie wnikam. Ale twoim głównym zadaniem będzie szpiegowanie w tamtych lokalach samemu i werbowanie ludzi, żeby ci w tym pomagali.
-
Dice skrzywił się, nie rozumiejąc sensu w słowach ochroniarza.
— Ale po cholerę, bracie? Szpieguje się państwa, wojska, polityków. Po co komu szpieg w kasynie? -
- Bo to konkurencja. Aracadio był tu pierwszy, to on w ogóle wpadł na pomysł, że ludziom potrzebny będzie hazard i rozrywka jak sprzed apokalipsy w tych czasach. I przez jakiś czas był tu jedyny. Ale kiedy inni zorientowali się, jakie to daje możliwości, nie tylko żeby zarabiać, ale też żeby kryć jakieś inne interesy, zbierać informacje i w ogóle, wyrosła tu cała masa kasyn, sklepów, burdeli i innych. Niektórych, mniejszych graczy szef kupił, zastraszył albo sprzątnął. Tych większych nie, więc potrzebny jesteś nam ty, żeby wiedzieć, czy coś względem nas planują, a jeśli tak, to co. Teraz jasne?
-
Dice pomielił przez chwilę te słowa.
— Ta. — Pokiwał głową. — Teraz jasne. Ale co, oni nie zakumają co ja tam robię? -
- Jeśli będziesz się z tym dobrze kryć to nie. A jeśli nie… Mogę postarać się u szefa o coś, co pozwoli ci się szybko przekręcić, zanim zaczną cię torturować albo coś żeby wyciągnąć z ciebie informacje.
-
— Eeeeughhh… — Dice przełknął ślinę. — Nie trzeba bracie, ale doceniam twój optymizm. Najlepiej po prostu chodźmy już.
-
Kiwnął głową i resztę trasy pokonaliście w milczeniu. Goryl odszedł, gdy wróciliście na scenę, gdzie dawałeś wcześniej swój popis, a twój powrót skupił na tobie uwagę większości zgromadzonych w pomieszczeniu osób. Granie pod presją kojarzyło ci się do tej pory z kimś szczególnie bliskim czy ważnym pośród publiczności, przed którym nie chciałeś się zbłaźnić, mogła to być też zwykła trema przed wielką publiką, ale teraz musiałeś znów dać z siebie wszystko, wiedząc, z czym w niedalekiej przyszłości przyjdzie ci się zmierzyć.
-
Niektórzy mówią, że trema i presja bywają obezwładniające. Powstrzymują twoje dłonie, twoje nogi, w końcu twój cały umysł przed dokonaniem tego, co musisz. To oznacza porażkę. Jednak gdy Dice był na scenie, nie chciał znać słowa porażki: nie mógł sobie na nią pozwolić. Porażkę mogły ponieść sześciolatki na przedszkolnym teatrzyku (jeżeli gdziekolwiek takie się jeszcze odbywają), ale nie on. Był pierdolonym wirtuozem, mistrzem swojego instrumentu; teraz nie miał nawet innego wyboru. Czy podpisał kolejny mniej lub bardziej długoterminowy pakt z diabłem? Być może. Sęk polegał jednak w tym, by wykorzystać warunki tej umowy jak najlepiej.
Po przerwie, wprowadził gości w muzyczną podróż utworem, który rozwijał się powoli, stopniowo, kusząc początkowymi brzmieniami i z czasem ukazując więcej i więcej, jak tajemniczy adorator, który rozpoczyna swój romans enigmatycznymi gestami, a uwieńczał go całymi elegiami upojnych nocy. Gitarzysta pragnął, by dla każdego do kogo dociera jego muzyka, ta noc była nie mniej wspaniała. Przyłożył swe palce do instrumentu. Dostroił struny. Przymknął oczy, znów czując to podniecenie, jakie obiegało jego plecy, gdy opuszkami palców muskał naprężony metal. Raz, dwa, trzy… Raz… Dwa… Trzy…
Grał.