Karta Postaci
-
-
-
-
-
-
-
maxmaxi123
Źle się będę czuł z naciąganym akceptem, więc zmniejszyłem mu znajomość na podstawy oraz wepchnąłem przebłyski silniejszych zaklęć(Może się nie zachować w jego pamięci taki przebłysk), oraz dodałem do specyfikacji chęć wstąpienia do jakiejś dobrej organizacji.
Możesz polecić jakieś miasto portowe? Ewentualnie jakiś stateczek?
-
-
-
-
-
Vader0PL
ImięOzel
Nazwisko Golton
Rasa Człowiek
Pseudonim Ślepiec
Charakter Zobaczymy
Wiek 47 lat
Towarzysz Aktualnie brak
Majątek + nieruchomości 2 tyś. sztuk złota
Historia Ozel od urodzenia był człowiekiem ślepym. Nie przeszkadzało mu to w nauce walki kosturem, czy opanowaniu dwóch dziedzin magii. W wieku 42 lat otrzymał od nieznajomego kilka amuletów, które miały podobno pomóc mu widzieć. Okazało się, że amulety tworzą sztuczne oczy, zastępujące normalny wzrok. Inni by to wykorzystali, żeby mieć oczy za plecami, jednak Golton miał inne potrzeby. Jeden z amuletów nosi na środku swojej opaski na oczy, dwa na ramionach, a trzecie na plecach. Piąty, ostatni, schował sobie na zapas.
UmiejętnościJest ślepy, przez co rozwinęły się w nim wszystkie inne zmysły. Wroga można oślepić, amuletów nie. Umie walczyć swoją bronią. Zaawansowany Mag Fal Cieplnych, podstawowy Mag Leczenia.
Wady Ślepiec, amulety pomagają mu sztucznie widzieć, ale i tak nie może strzelać z kuszy i łuku, jeździć konno, czy pływać. Amulety z dziwnej przyczyny nie działają pod wodą.
SpecyfikacjeJest ślepy
Zawód Aktualnie brak, jednakże szuka frakcji, która przyjęłaby go w swoje szeregi.
Ekwipunek Plecak z zapasem jedzenia i wody, ta broń:.
Te amulety:
Wygląd/Ubranie -
-
Abbei_The_Toy_Maker
Imię: Aramis
Nazwisko: de la Espoir
Pseudonim: Brak.
Rasa: Styric
Charakter: Do ukazania w grze~
Wiek: 125
Towarzysz:Koń Miroir
Majątek i nieruchomości: 375 sztuk złota
Historia: Aramis wywodzi się z niedużej miejscowości, nigdy jednak nie wspomina, z jakiego konkretnie regionu. Tam nauczył się jako tako wymachiwać mieczem, nie przykładał jednak do walki serca, bardziej porwała go pasja zielarstwa. Nauk jednak nie zapomniał. Od lat przemierza świat, więc średnio go obchodzi rodzinny dom. Wybrał życie na szlaku, od korzonka do korzonka. Na użytek własny nauczył się jakiś czas temu Magii Cienia, tym razem jednak samemu, mając dosyć cudzych sposobów nauczania.
Umiejętności:
• Szeroka znajomość ziół
• Walka mieczem
• Magia Cienia opanowana w stopniu dobrym
Wady:
• Nie ufa większości spotkanych osób, ignoruje przestrogi
• Właściwie jest tchórzem
• Zdarza mu się twierdzić, że dobrze strzela z łuku, ale to bzdura, bo nie umie porządnie napiąć cięciwy, a trafienie w pobliże tarczy sprawia mu trudność
Specyfikacje: Brak.
Zawód: Wędrowny zielarz
Ekwipunek:
• Księga z wyblakłymi stronnicami, w której zasusza zioła
• Woreczki z ziołami
• 3 noże
• Rękawice do zbierania ziół
• Krzesiwo
• Trochę wody w niedużym bukłaku i suszone mięsko
• Płócienna torba na ramię na te pierdoły
• Miecz jednoręczny
Wygląd:
• Tatuaż bluszczu przebiegający przez całe plecy po przekątnej
Ubranie: -
-
-
-
-
-
Vader0PL
Imię Drumen
Nazwisko al‐Malik an‐Nasir Salah ad‐Dunja wa‐ad‐Din Abu al‐Muzaffar Jusuf ibn Ajjub ibn Szazi al‐Kurdi, syn Towarda al‐Malik an‐Nasir Salah ad‐Dunja wa‐ad‐Din Abu al‐Muzaffar Jusuf ibn Ajjub ibn Szazi al‐Kurdi, wnuk Hipola al‐Malik an‐Nasir Salah ad‐Dunja wa‐ad‐Din Abu al‐Muzaffar Jusuf ibn Ajjub ibn Szazi al‐Kurdi
Rasa Człowiek
Pseudonim Ogórek, Befi, Złodziej.
Charakter W grze
Wiek 31 lat
Towarzysz Koń
Majątek + nieruchomości 4 tyś. złota
Historia:
"Mówią, że matkę ma się tylko jedną. Ale to chyba nie do końca jest prawda. No bo weźmy na przykład mnie.
Jestem Ogórek. To znaczy taki mam wieśniacki pseudonim. Ale z powodu wzrostu i łudzącego podobieństwa w szkole nazywali mnie Królem. Podobno jestem do niego podobny. Chromolę to! No chyba, że będą mnie chcieli mnie ukoronować. Wtedy proszę bardzo. Mogę być nawet Królową. Ale do rzeczy.
Moja matka – to znaczy ta biologiczna – wypłynęła na Archipelag Sztormów i nie wróciła. Podobno poznała jakiegoś rycerza na jakiejś wyspie. Z tego powodu musiałem się niezdrowo odżywiać przez ostatnie pół roku – w tym czasie obiady gotował mój stary.
Ojciec jest pracownikiem – co podkreśla na każdym kroku – umysłowym w Urzędzie Skarbowym. Może sobie gadać! I tak wszyscy sąsiedzi mówią na niego Grabarz. I nienawidzą go za to, że w naszym kraju są takie wysokie podatki. Kurna, jakby to stary był ministrem finansów!
Ale do rzeczy.
W listopadzie stary zaprosił mnie do pokoju i jąkając się zaczął od tego, żebym się, kurna, nie przejmował tym, że jestem taki niski.
‐ Małe jest piękne. Poza tym ile masz lat?
‐ Osiemnaście i pół.
‐ No to jeszcze urośniesz.
I sięga do kieszeni, żeby wyjąć sakiewkę. Myślę – kieszonkowe. Ale nie. Stary wyjmuje ze środka rysunek i mi go podaje nad stołem. Patrzę na rysunek i w tej samej chwili czuję, że ciśnienie skacze mi do dwustu na sekundę. Laska na rysunku ma taki biust, że mogłaby startować w zawodach balonowych. Każda inna przy niej to deska.
‐ Ogórek – oświadcza Stary – to będzie Twoja nowa mama. Za dwa tygodnie ślub.
Kurna, jeśli małe jest takie piękne – to dlaczego za żonę bierze sobie laskę z biustem XXXL!? No i co z tym gadaniem, że matkę ma się tylko jedną?
Wakacje. Czas dalekich podróży. Szalonych przygód. No i, kurna, egzotycznego seksu z kobietami wszystkich ras.
Więc wyjąłem mapę i palcem zajechałem sobie do Mrocznej Puszczy. I oddałem się marzeniom ściętej głowy, że niby poluję na pająki. Gdzie poznaję gorąco‐krwistą drowkę, która mówi do mnie pieszczotliwie jakieś pierdoły w swoim języku.
Tak sobie marzę, gdy otwierają się drzwi od pokoju. W progu staje Macocha. W różowym szlafroku. Na kilometr widać, że jest podniecona jak kotka na rozgrzanym do czerwoności dachu.
‐Ogórek! Zgadnij dokąd jedziemy na wakacje?!
Kurna, też mi zagadka! Od zawsze telepiemy się naszym drewnianym wozem do ciotki, gdzie można oszaleć z nudów.
‐Jak zwykle – mówię. – Do Linnest.
Macocha robi tajemniczą minę. Najwyraźniej ma w rękawie jakiegoś asa. Przysiada obok mnie na tapczanie. Bierze do ręki atlas. I uśmiecha się:
‐ Nie trafiłeś, Ogórek. Daje ci jeszcze jedną szansę.
Jeśli nie Linnest, to co? Stary coś ostatnio mówi o agroturystyce. No nie! Kurna! Tylko nie to. Nie chcę jechać na wieś i przyglądać się kurom!
‐ Na wieś? – pytam.
‐ Zimno, Ogórek – mówi Macocha i dalej przegląda mapę, który trzyma do góry nogami, ale najwyraźniej to jej nie przeszkadza.
‐ Może jakaś podpowiedź – sugeruję Macosze.
Macocha odkłada atlas i wykłada się w poprzek wersalki. Jej szlafroczek rozjeżdża się na boki. I moim oczom ukazują się dwa szczyty górskie o rozmiarze XXXXL. Kurna, czyżbyśmy mieli pojechać w góry?
‐ Trujący Szczyt? – pytam.
‐ Ogórek! Co ty się tak przywiązałeś do tych nagów?
‐ One są bardzo piękne – mówię, kładąc rękę na szczycie CENZURA
Macocha bierze moją dłoń i przesuwa ją sobie na brzuch:
‐ Załóżmy, że udało nam się wyjechać gdzieś indziej…
‐ Gilgasz?
‐ Cieplej, Ogórek…
Kurna – myślę – przesuwając powolutku dłoń po CENZURA, jakim cudem przedostaliśmy się naszym wozem dalej, niż do Linnest? Ale chromolić to! Jedźmy dalej. Jesteśmy na jakimś zadupiu. I zbliżamy się do słynnych lasów… Moje drżące z emocji palce – niczym pięciu harcerzy na wycieczce górskiej – zanurzają się w CENZURA. Krok za kroczkiem zbliżamy się do CENZURA…
‐Ogórek, Ogórek… Nie tak szybko… To jeszcze nie koniec podróży – mówi Macocha i przesuwa moją dłoń na prawo.
W ten sposób zostaję przesunięty na lewą nitkę jedynej widocznej drogi. I po udzie Macochy sunę w dół. Kurna, jakim cudem? Naszym wozem przekraczamy znane obszary i pędzimy dalej polami. Mijamy kolejne miasta. A więc…
‐ Jedziemy doMenzoberranzan?
‐ Ogórek… – słyszę zza pleców mruczenie Macochy – nie przestawaj. Jedź dalej…
No i, kurna, w ten sposób dojeżdżam do końca lewej nogi Macochy, mijam więcej miast. Wjeżdżam na kolejne drogi. I prawą nogą Macochy sunę w górę – do Winteredge.
Cała linia, cenzura
Więc jadę dalej. Po udzie docieram do Dekapolis
‐ Gorąco! – Cenzura, co ja robię ze swoim życiem
No cóż… Pozostaje tylko wysiąść z wozu.
Wstaję. Cenzura
W tej samej chwili – jak pewnie się domyślacie – w głębi mieszkania słychać kroki. Macocha podrywa się na równe nogi. Opatula się szlafrokiem. Tymczasem ja zasłaniam krocze mapą.
Do pokoju wtacza się umorusany brudem ojciec. Siada na krześle i mówi:
‐ Nigdzie nie jedziemy! Jakimś cudem koło od wozu pękło!
Jedziemy naszym wozem na wakacje. Jak się okazało u Tomislawa – za 5 złota można kupić nowe.
Oprócz nas – swoją karotą, do której doczepiono wóz z zapasami – jadą Prezes, Prezesina i Alicja.
Kierunek: Dekapolis.
Z przodu przed koniem siedzi stary. Obok Macocha. A ja z bagażami z tyłu. Ciasno jak w tunelach. A przed nami sunie karota. Kurna, nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że mamy dwie poduszki. Za dekoltem Macochy. W rozmiarze XXXXL.
Około południa mijamy szyld stojący na poboczu, na którym wielkimi literami napisano:
Bar Tro‐Tro – 0,5 km. Macocha zaczyna wesolutko podśpiewywać pod nosem.
Chwilę później wjeżdżamy do małego miasteczka złożonego z czterech ulic na krzyż. I zatrzymujemy się całym peletonem przed knajpą o smakowitej nazwie: ZIEMNIACZKI.
Oki. Półgodzinna przerwa w podróży. Każdy może robić to, na co ma ochotę.
Prezes świńskim truchtem biegnie w stronę knajpy, gdzie zamawia cztery schabowe.
Stary przysiada na wozie, wyjmuje plecak z kanapkami, które własnoręcznie przygotował. I zaczyna je pacyfikować.
Macocha mówi, że musi rozprostować kości i biegnie w siną dal.
Prezesina rozgląda się dookoła. Jej wzrok pada na wystawę sklepu z bielizną. Ogłasza wszem i wobec, że musi sobie kupić coś nowego. Odchodzi zalotnie kołysząc wąskimi biodrami.
Alicja – ciągle niezresetowana ‐ stoi ofiara losu i mamrocze pod nosem swoje wkute na blachę lektury szkolne. Więc – przez myśl przelatuje mi genialna myśl – może by ją zrestować teraz:
‐Ala – zagajam konspiracyjnym szeptem – może wykąpiemy się w rzece?
‐Nie umiem pływać.
‐No to może pójdziemy napić się miodu?
‐Nie lubię miodu.
Kurna, Alicja potrafi osłabić człowieka:
‐A na co masz ochotę?
‐Najchętniej poszłabym w siną dal – mówi Alicja i patrzy w kierunku, w którym poszła Macocha.
‐No to chodźmy…
Swoją drogą też jestem ciekaw, gdzie przepadła Macocha.
Wchodzimy z Alicją w wąską uliczkę. Brniemy pod górę jak dwa małe żuczki. Potem w dół. I wychodzimy na zastawiony konami “parking”. Z prawej strony stoi blaszany barak, na którym wielkimi literami napisano: CLUB GO‐GO.
No, kurna, tego mogłem się spodziewać…
Podchodzimy bliżej. Przed wejściem do klubu, na ścianie z prawej strony, wisi szklana gablotka, w której można sobie obejrzeć obrazy tancerek go‐go. Na jednym z obrazów rozpoznaję moją rodzoną Macochę. Stoi w CenzuraCenzura. Obraz wygląda na przykurzony, nadżarty zębem czasu – ale, kurna, nie da się ukryć, że to ona.
Alicja robi się bledziutka:
‐Twoja Macocha jest striptizerką?
‐To już przeszłość. Nawróciła się. Teraz jest przykładną matką i żoną. Poważka. Stary założył jej wędzidła i jest spoko… Poważka.
Kurna, sam nie wierzę w to, co gadam.
Alicja nic nie mówi – tylko gapi się na zdjęcie Macochy. Jej bledziutka twarz różowieje:
‐Ogórek – w końcu się odzywa – czy biust twojej macochy jest autentyczny?
No a niby jaki? Co to, kurna, moja Macocha jest jakimś mutantem mającym Pakt z Paktem Trzech?
‐Pewnie, że naturalny.
Zawistne oczka Alicji robią się zielone z zazdrości, a jej dłoń – mimowolnie – przesuwa się po jej własnym biuście.
‐Nie wierzę. Są sztuczne.
Kurna, dziewczyno! O czym ty gadasz?
‐W 100% naturalne, ręczę własną głową.
‐Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę ich na własne oczy – mówi Alicja i zanurza się w ciemnym wejściu do klubu go‐go. Idę za nią.
Najwyraźniej klub go‐go zaczyna funkcjonować dopiero wieczorem. Teraz to tylko blaszana karczma przy drodze. Przy stolika siedzą najemnicy i wpierniczają schabowe.
Dopiero po dobrej chwili zauważam, że Macocha stoi w głębi przy barze i gaworzy sobie z barmanem.
Alicja patrzy w tamtym kierunku swoimi zielonymi z zazdrości oczami. A jej dłoń – mimowolnie – głaszcze piersi o rozmiarze M.
‐Nie wierzę – mówi Alicja i rusza w stronę baru.
Biegnę za nią. Kurna – to jakaś psychodrama!
Alicja ze swoim biustem M zatrzymuje się na wprost Macochy z biustem XXXXL. I piskliwym głosem brzydkiego kaczątka rzuca Macosze w twarz:
‐Pani biust jest sztuczny?
Macocha otwiera szeroko oczy:
‐O czym ty mówisz dziecko?
‐Pani biust jest nieautentyczny.
‐Słuchaj, Alicjo, wpadłam tutaj tylko na chwilę pogadać ze starymi znajomymi. Więc bądź tak dobra i nie przerywaj mi tych pięknych chwil.
Alicja sinieje. Odwraca się na pięcie w stronę najemników przy stolikach – i wykonuje popisowy numer:
‐Ta pani ma sztuczny biust! – krzyczy.
Najemnikom z wrażenia szczęki opadają na blaty stołów. Tymczasem Macocha zaczyna trząść się ze złości. Odwraca się w stronę barmana. Coś do niego mówi w obcym języku. Na co barman uśmiecha się od ucha do ucha, zaciera ręce i zapala światła w głębi klubu.
‐Dziecko – mówi Macocha do Alicji, która mimowolnie wykonuje ruchy koliste wokół swoich piersi o rozmiarze M – byłam tu Królową Nocy.
W następnej chwili Macocha odrywa się od baru i tanecznym krokiem, przedzierając się między oniemiałymi najemnikami przy stolikach, idzie w stronę estrady. Po drodze zrzuca z siebie ciuszki. Kiedy dociera do rurki na środku estrady ma na sobie tylko bieliznę.
Odwraca się. Cenzura. I posyła zabójczy uśmiech w stronę Alicji.
‐O kurde – szepcze Alicja – one są wielkie jak poduszki !
Kiedy półgodziny później wyjeżdżamy z tej przemiłej mieścinki. Macocha wesoło podśpiewuje pod nosem. Stary mówi, że kanapki, które zrobił był super. Prezes, wciskając brzuch, narzeka, że przesadził z tymi czterema schabowymi. Prezesina kręci swoimi chudymi biodrami i jęczy, że stringi, które kupiła, lekko ją uwierają. A Alicja mamrocze pod nosem– tyle że już nie są to lektury szkolne. Z jej ust dobywa się ciche:
‐One są wielkie jak poduszki… one są wielkie jak poduszki
Wyjeżdżamy z tego miasta i wjeżdżamy na ziemię nieznaną. I co ja widzę na poboczu? Znak ostrzegawczy z bobrem.
Zaraz za kolejną wsią zajeżdżamy do knajpy, gdzie wszyscy wysiadamy, żeby rozprostować kości. Z naszej sześcioosobowej grupy najbardziej rozprostowania potrzebuje Prezesina, która ciągle jęczy, że uwierają ją stringi.
Najwyraźniej to jęczenie wkurza na maksa Prezesa, który przez zaciśnięte zęby warczy w jej stronę:
‐ Ubrałabyś normalne majtki i byłoby wszystko w porządku.
No, kurna, Prezes chyba nie powinien tego mówić. Albo przynajmniej nie tym tonem. Prezesina czerwienieje i przyjmuje bojową postawę:
‐ Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Twój brzuch! Zajmujesz w karocie miejsce dla trzech pasażerów.
O kurna! Prezes z emocji zapomina, że trzyma butelkę wody. Robi się czerwony jak krew na mieczu Rycerza Śmierci. Nawet nie zauważa, że ochlapał sobie połowę spodni:
‐ Jak ci niewygodnie w naszej karocie, to może pójdziesz na nogach!
Kurna, normalnie iskrzy między nimi. A – nomen omen – jesteśmy przy knajpie z najemnikami. Więc panie i panowie ostrożnie z ogniem!
Aby załagodzić sytuację, do dyskusji włącza się mój stary. Negocjator z Psiej Wólki:
‐ Pani Prezesino, może pani przesiądzie się do nas?
Kurna – co on wymyślił? Niby gdzie? Obok mnie?!
‐ Bardzo chętnie – mówi prezesina i patrzy na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami, jednocześnie poprawiając przez materiał spódniczki uwierające stringi.
W ten sposób zaczynamy podróż przez Ziemie Nieznane Prezes płaci za 30 litrów wody dodanych do zapasów i za 20, które wylał na siebie. Jest wkurzony jak smok na kacu. Tykająca bomba. Jakby tego było mało, zamiast Prezesiny ładujemy mu do środka nasze bagaże. Mam wrażenie, że gość zaraz zionie ogniem. Spadajmy z tej knajpy!
No i teraz jedziemy sobie naszym wozem w czwórkę. Z przodu stary z Macochą – a z tyłu ja z Prezesiną. Suniemy między miastami i co dwa kilometry mijamy ostrzegawcze znaki z bobrami. W końcu stary nie wytrzymuje i mówi:
‐ Gdzie te bobry?
W tej samej chwili czuję, że gorąca ręka Prezesiny opada na moją dłoń i przesuwa ją jak barman ścierką. Powolutku, powolutku… Ale konsekwentnie do celu. CenzuraNastępnie Prezesina kieruje mnie w górę. Po udzie. Cenzura, pozdrawiam Kubę
Z przodu dociera do mnie głos starego:
‐ Patrzcie!
Kątem oka widzę, że mijamy znak drogowy z napisem: bobry ‐ 3 km. Tymczasem moja dłoń delikatnie Ceeeeenzura
‐ Bardzo jestem ciekaw tych bobrów – słyszę głos starego. – Jeszcze 2 kilometry i zobaczymy, co ci idioci wymyślili.
W tym czasie mój palec wskazujący cenzura
‐ Ciekawe, czy bobry są pod ochroną? – zastanawia się stary.
Nie wiem, czy są pod ochroną, ale na pewno są w dobrych rękach. Mój palec Cenzura działa doskonale
‐ No i co – odzywa się stary. – Gdzie te bobry?
Tymczasem Prezesina zagryza wargi, jednocześnie zaciska uda na mojej dłoni. To powoduje, że mój palec Boże, dlaczego to robię. CenzuraZ gardła Prezesiny wydobywa się zduszony jęk – OCH! – które zagłusza ględzenie starego:
‐ Ujechaliśmy dokładnie 3 kilometry od znaku i co? Nie ma bobrów… Ci idioci to tak samo ściemniają jak u nasza straż miejska… Obiecanki‐cacanki. A póżniej figa z makiem. Wielkie rozczarowanie… – mówi rozgoryczonym głosem i ze złości przyśpiesza konia.
Kurna, to jest problem mojego ojca. Wszystko bierze zbyt dosłownie. Wydaje mu się, że bobry to bobry… Nie dostrzega ukrytej rzeczywistości ‐ prawdziwego królestwa dzikich zwierząt.
Wiecie, czego nie znoszę?
Utworów wędrownej grupki śpiewaków “Hop‐Sa‐Sa”.
Po prostu wymiękam.
Ale po kolei.
Wszystko zaczęło się o dziesiątej.
Zgodnie z planem zatrzymaliśmy się na polu namiotowym obok miasta Hunder. Starzy – to znaczy Stary, Macocha, Prezes i Prezesina – od razu po przyjeździe zaczęli ładować w siebie piwka. W dobrym tempie. Tak że godzinę później po polu namiotowym niósł się ich chóralny śpiew:
‐JOLKA, JOLKA PAMIĘTASZ…
Kurna, wstyd za piątkę. A oni jeszcze pytają:
‐Ogórek, dlaczego nie śpiewasz z nami?
Co mam im powiedzieć? Że jak słyszę Hop‐Sa‐Sa, to dostaję skrętu kiszek?
Opuszczam wesołe towarzystwo i idę nad jezioro. Na plaży w ciemnościach widzę światełko. Kurna, myślę – jaki duży robaczek świętojański! Podchodzę bliżej, a tu się okazuje, że to Alicja. Siedzi w pozycji kwiatu lotosu z jakąś lampą oboki czyta książkę.
‐Co czytasz? – pytam.
Ala unosi głowę z nad książki i zawiesza na mnie swoje powłóczyste spojrzenie.
‐Bestiariusz Janette Collin z dodatkiem poświęconym ludziom.
No to kurna pogadaliśmy! Na bestiaruszach znam się jak mój stary na byciu mądrym!
Przysiadam na piasku i już mam się załamać wewnętrznie, gdy Alicja uśmiecha się do mnie promieniście i mówi:
‐Czy mogłabym Ogórku na tobie przeprowadzić eksperyment? Janette pisze, że kontemplując piękno ludzkiego ciała, można wznieść się na wyższy stopień poznania…
I zanim zdążyłem zapytać, na czym niby miałby polegać ten eksperyment, Alicja w blasku lampy zdjęła z siebie sukienkę. I stoi przede mną naga.
‐Ogórek, czy czujesz, że piękno mojego ciała przenosi Cię na wyższy stopień poznania? Czujesz, jak zbliżasz się do najwyższej idei…
No kurna, jasne, że czuję. Mój Wacek może zaświadczyć.
‐A czy, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do najwyższej idei, mógłbym Cię dotknąć – pytam.
Alicja robi krok w tył:
‐Janette nic nie pisał o dotykaniu… ale…
Alicja mięknie. Ostatecznie udaje mi się ją przekonać, żeby się położyła na piasku.
‐Tylko Ogórek pamiętaj, że to jest eksperyment naukowy a nie seks – mówi Alicja, kładąc się na plecach.
‐Jasne, jasne… – mówię. – Po prostu zależy nam na tym, żeby zbliżyć się do idei piękna.
Alicja zamyka oczy, a ja zaczynam się posuwać w kierunku najwyższej idei. Kurna, myślę, może to ten dzień. Dzień, w którym przestanę być w końcu prawiczkiem. Więc w dotykanie Alicji wkładam całą duszę. No kurna, moje palce na ciele Alicji zachowują się jak palce światowej sławy muzyka podczas koncertu fortepianowego. Po porostu wirtuozeria. Najpierw krótki utwór na piersiach. To przygrywka. Następnie moja ręka ląduje na płaskim brzuszku Alicji, gdzie, kurna, bardzo powoli, w rytm buzującej cenzura, moje palce wirtuoza wygrywają przepiękny koncert. Allegro.
No i wielki finał. Już chcę go zacząć. Przedarłem się przez cenzura. Czas na cenzura… Jednocześnie drugą ręką rozpinam cenzura, żeby szykował się do desantu… gdy…
… gdy Alicja otwiera oczy. Podrywa się na równe nogi. Zbiera z ziemi sukienkę. Pośpiesznie ją ubiera. Następnie bierze do ręki lampę i świecie mi w oczy:
‐Ogórek – mówi – to był eksperyment. To była próba. I eksperyment się nie udał. Jesteś jak Gębacz. Po prostu napalonym szczeniakiem. Wy myślicie tylko o jednym, żeby dziewczynę przelecieć… Jesteście beznadziejni… Nie potraficie spojrzeć na piękno kobiecego ciała z odpowiedniej perspektywy…
I tak dalej… i tak dalej…
W końcu odwraca się i odchodzi. Przez chwilę widzę światło lampy. Potem robi się zupełnie ciemno. I w tej ciemności, która zapadła po odejściu Alicji z lampą, w której leżę na plecach z Wackiem wycelowanym w milion gwiazd na niebie, słyszę z oddali płynący chóralny śpiew:
‐EMIGROWAŁEM Z RAMION TWYCH NAD RANEM… NAD RANEM…
Kurna, Hop‐Sa‐Sa!
Faceci po stosunku podobno wpadają w depresję. Na chwilę. To się chyba nazywa post coitus – jakoś tak. No więc ja też to mam. Z tą różnicą, że jak do tej pory jeszcze nie miałem stosunku.
Ale – sami wiecie – nieraz było blisko. O, kurna, przysłowiowy włos!
No więc leżę na brzegu jeziora czy dużej kałuży. Patrzę w niebo. W górze chyba z milion gwiazd. A ja mam swój post coitus. No bo kurna, nade mną niebo gwiaździste, a we mnie pustka. Swoje lata już mam – no i co? Ciągle strugam ryśka i myślę o głupotach.
Leżę na ziemi. Zdołowany. I myślę o swojej przyszłości. No i, kurna, żeby nie było wątpliwości, czarno ją widzę.
Podobno jabłko niedaleko jabłoni pada – w moim wypadku oznacza to, że będę podobny do starego. Przerażająca perspektywa. Będę wracał codziennie z pracy, następnie załaduję w siebie dwa piwka, obejrzę bójkę meneli, potem przysnę w połowie tego seansu… I tak codziennie. Dzień świstaka.
No kurna – sami widzicie – nad tym jeziorem wpadłem w filozoficzny nastrój.
I nawet nie wiem, kiedy z tych rozmyślań wyrwał mnie odgłos morskich fal uderzających o brzeg. Na początku nie skapowałem, że coś nie gra. No bo morskie fale na jeziorze? Jakim cudem? Przecież, kurna, to nie jest Morze. Ale, jak mówię, na początku nie zajarzyłem w czym rzecz. Unoszę głowę, patrzę w stronę brzegu… i dostaję równocześnie zawału serca oraz wylewu krwi do mózgu!
Z morskiej otchłani – jak na dobrym teatrze grozy – COŚ się wyłania. Chcę uciekać, no bo, kurna, nigdy nic nie wiadomo – a nuż to głębinowy potwór czy inne diabelstwo! Ale strach mnie tak sparaliżował, że po prostu leżę na piasku, a to COŚ ociekając wodą zbliża się do mnie. Myślę sobie – no to do widzenia! A oczami wyobraźni widzę jutrzejsze nowiny: NA PLAŻY ZNALEZIONO ZMASAKROWANE ZWŁOKI.
Zamykam oczy i czekam. Słyszę zbliżające się kroki. I zastanawiam się, czy będzie bardzo bolało? Czy to COŚ, co wyszło z wody zabije mnie od razu? Czy też będzie mnie męczyło godzinami, delektując się smakiem mięsa ogryzanego z moich kości. Kurna, z tego, co słyszę i czuję, muszę przygotować się na najczarniejszy scenariusz.
COŚ zatrzymuj się nade mną, a ja kurczę się cały. Niczym ślimak chowam się do skorupy. Może mnie nie zauważy? Kurna, tonący brzytwy się chwyta! Ale chyba nic mi już nie pomoże – czuję, jak COŚ kładzie na mnie swoja oślizgłą łapkę. Dreszcz zgrozy wstrząsa mną aż do trzewi…
‐Ogórek – słyszę znajomo brzmiący głos.
Czyżby już mnie zabił? Jestem w niebie? Szybko mu poszło.
Otwieram oczy i… w blasku księżyca widzę stojącą nade mną Macochę. Jest naga. Pokryta kropelkami wody. Kurna, strach ma wielkie oczy. A to tylko biust Macochy!
‐Ogórek, co tutaj robisz?
To pytanie przypomina mi o tym, w jakim stanie ducha byłem, zanim pojawiło się COŚ. O tym, że mam post coitusa. Próbuję to jakoś wytłumaczyć Macosze, która przysiadła obok mnie na plaży. Ale ona najwyraźniej nie do końca rozumie:
‐Jak to, Ogórek, masz post coitus? Przecież nie miałeś jeszcze stosunku?
‐Niby fakt, ale… – zaczynam ściemniać.
‐Ogórek, chcesz się dowiedzieć, jak wygląda prawdziwy post coitus?
Chromolić post! Niech będzie sam coitus.
Macocha opada na mnie swoim mokrym ciałem Cenzura. O, kurna, to jest to! Całowałem się cenzura – ale jeszcze nigdy tak. Język Macochy cenzura, że czuję go w piętach.
Podczas tego całowania, gdzieś mi przez głowę przelatuje myśl, że może Macocha nie do końca jest Macochą. No bo, kurna, jakim cudem mogłaby mieć taki długi język. Ale to tylko taka nic nie znacząca myśl – tymczasem akcja toczy się dalej w zawrotnym tempie.
‐Ogórek – szepcze namiętnie Macocha i zdejmuję ze mnie spodnie – chcę się z tobą cenzura? w wodzie.
Cała krew odpływa mi z mózgu do Wacka. To on jest teraz kapitanem na statku. I kapitan głosem nie znoszącym sprzeciwu wydaje polecenie: BIEGIEM DO WODY! Więc biegnę trzymając Macochę za rękę. Zanurzamy się po pas – i na mój gust to już wystarczy. W końcu nie przyszliśmy tu pływać. Ale Macocha ciągnie mnie na głęboką wodę. I, kurna, w jednym przebłysku zdrowego rozsądku, który zsynchronizował się z wyjściem Księżyca zza chmur, z całą przeraźliwą jasnością widzę, że, kurna, na głęboką wodę wciąga mnie COŚ, co tylko udawało Macochę!
Kurna – myślę – to już koniec. COŚ wciąga mnie pod wodę. Próbuję się wyrywać. Ale nie ma to sensu – jakbym się siłował ze Smokiem. Nie mam szans. No to już po mnie. Słona morska woda zalewa mi usta, wlewa się do krtani, wypełnia płuca…
I w tym tragicznym momencie czuję, że ktoś potrząsa mnie za ramię. Otwieram oczy. Nade mną stoją Macocha, Stary, Prezesina i Prezes:
‐ Przysnął sobie – chichocze Prezesina, potrząsając w dłoni butelką piwa.
Uff… Kurna, jakie życie potrafi być piękne! Po prostu leże sobie dalej na plaży! Nie mam post coitusa. Jest cudownie! Co za debilny sen?! Słona woda w Balatonie! I morskie fale. No bez jaj!
Mój sen nocy letniej zostaje przerwany o czwartej nad ranem. Dzwoni schizofrenia. Pewnie bym ją olał, gdyby nie to, że mam ją w głowie. I wibruje koło ucha. A prawda jest taka, że namiot, w którym śpię, to jakaś mini jedynka – nie wiem, może to wersja dla dzieci. Tak, że jak mi gadzina, Wacek, od wibrowania mózgu stanie na baczność, to będzie tu tłok jak w twierdzy podczas ataku smoka w godzinach szczytowania.
Więc postanawiam odebrać.
Ki diabeł dzwonil?
Uzmysławiam sobie po chwili: Gębacz Junior.
No kurna!
‐ Gębacz ocipiałeś!? Jest czwarta nad ranem! Jestem na wakacjach… Nad jeziorem tłuku!… W namiocie… Sam… Z jaką Alicją?… To jedynka. Ledwie tu się mieścimy z Wackiem… Nie możesz spać?… No to sobie coś zażyj… Nie wiem… może neospasminę. Macocha to łyka… Jak to ci nie pomoże?… Co?… Zakochałeś się w Alicji?… Stary daj sobie siana… Co?!… Masz jej włos w szkatułce zamknięty na kluczyk?… Gębacz może idź do lekarza… Jak to do jakiego? Do psychiatry, kurna!… Niemożliwe?… Idziesz teraz?… Kurna, co?… Podążasz naszym tropem?… Gębacz, pogięło cię? To jest ? kilometrów!… Jesteś już koło Gilgasz?… Gębacz? Gębacz?!…
… Urywa się połączenie. Telekineza czy inne ch**stwo.
Kurna, słyszeliście? Gębacz jedzie naszym śladem. W plecaku ma szkatułkę z drogocennym włosem łonowym Alicji, w której się zakochał na – jak to on powiedział – śmierć i życie.
W czarnych kolorach widzę tą historię miłosną ‐ Alicja ma alergiczną wysypkę na wspomnienie Gębacza – więc wróżę mu śmierć.
Mam już, kurna, dość wrażeń jak na jeden dzień. Wyłączam mózg. Kładę się na prawym boku i próbuję zasnąć… ale nie mogę. Pod zamkniętymi powiekami – jak w oknie baru ‐ widzę na dnie szkatułki włos łonowy Alicji…
Tylko tego brakuje, żeby o tym króciutkim włosku w kolorze blond dowiedział się Wacek…
Wacek, błagam! NIE!
Chcę już spać!
I w tym momencie, gdy dramatycznie zmagam się z podnoszącym przyłbicę Wackiem, słyszę, że ktoś się skrada na zewnątrz namiotu. W pierwszej chwili myślę, że to te tutejsze bobry, co to widzieliśmy je znakach drogowych.
Kurna, czyżby chciały mnie zaatakować? Zmyślne bestie – wybrały sobie najmniejszy namiot. Sięgam po finkę. Nie poddam się bez walki.
Ale to nie są bobry – no chyba, że potrafią mówić ludzkich głosem.
‐Ogórek, śpisz? – słyszę szept dobiegający z drugiej strony namiotu.
O kurna! Czyj to głos?
‐A kto pyta?
‐To ja, Alicja…
Odsuwam zamek i Alicja wsuwa się do środka. Czy już mówiłem, że mój namiot to mini jedynka? Więc, kurna po jej wejściu, jest tu tak ciasno, że już bardziej się nie da. A do tego jeszcze Wacek się rozpycha.
‐Ogórek, chciałam cię przeprosić za to na plaży… Bo ja wiem… Czytałam o tym książkę, że faceci w twoim wieku muszą tacy być… To jest uwarunkowane hormonalnie… Podobno bardzo się męczycie?
No jeszcze jak!
‐ To bardzo boli? – pyta Alicja.
Ciekawe, co za książkę czytała?
‐No nie, że boli… Ale, kurna, cały czas czuję się jak butelka szampana, którą jakiś wariat wstrząsnął. Z tego powodu jestem 24 godziny na dobę nabuzowany na maksa.
‐ Och to straszne – mówi Alicja i jednocześnie czuję, że jej dłoń w ciemnościach spoczęła na moim kolanie. – Czy mogłabym ci jakoś pomóc?
Z wrażenia mój Wacek wpada w amok. Powiększa się do rozmiarów Wieży Paktu Trzech. Kurna, czy próbowaliście kiedyś zmieścić takie coś w rozporku? No nie da rady! Więc w ciemnościach rozpinam rozporek i wypuszczam wariata na wolność.
‐Ogórek, mogę ci pomóc… Mogłabym… wyjąć korek z tej butelki szampana…
No kurna – myślę ‐ Ogórek, nadeszła ta chwila. Odyseusz dotarł do celu. Jesteśmy w domu. Zaraz przestaniesz być prawiczkiem.
Ta elektryzująca wiadomość działa Cenzura. Ustawia się prostopadle do poziomu ziemi i równolegle do masztu podtrzymującego tropik na namiocie.
‐ Ale – kontynuuje Alicja – mogę to zrobić tylko ręką…
Czuję, jakbym wszedł pod zimny prysznic. Ręką?
‐ A nie moglibyśmy, wiesz, normalnie?
Alicja w ciemnościach potrząsa przecząco głową:
‐ Dwa miesiące temu zapisałam się do Klubu Dziewic…
Kuwa mać! Ale pech.
‐ …gdzie uroczyście ślubowałam, że dziewictwo stracę dopiero z mężem… Ale, Ogórek, mogę to zrobić ręką. To chociaż trochę ci ulży.
To fakt.
‐ Dobra. Nie ma sprawy – mówię przez ściśnięte gardło.
‐ Połóż się na plecach – instruuje mnie Alicja. – I zdejmij spodnie.
No nie trzeba mi dwa razy powtarzać.
Dwie sekundy później leżę zupełnie nagi. **Wielka cenzura ostatecznego…**Ale przenieśmy się na główny front, gdzie z góry opada na moją klatkę piersiową ręka Alicji. Kurna, dziewczyno – myślę sobie – gdzie ty ją trzymałaś? W lodówce?
Palce Alicji są zimne jak kostki lodu. Ich dotyk to traumatyczne pr