Majkel:
Jakaś stajnia czy coś była. Spory budynek pachnący sianem. Było tam wiele boksów, a w każdym jeden koń. Nie licząc przypadków kiedy klacz urodziła źrebaka. Wtedy młode zostaje z matką.wszystkim tym opiekowała się niska kobieta.
Skończył spieprzać.
‐ Nigdy… Nigdy więcej.
Dyszał, tak spieprzał skubany.
Wszedł do miasta. Znaczy, przeszedł tą całą “kontrolę graniczną”. Szukał… Właściwie, nie wiem czego ;‐;