Miasto Ur
-
-
-
Kuba1001
Vader:
Nie czekałeś tam długo, gdyż usłyszałeś jej słowa, które zamiast budzić przyjemne mrowienie, doprowadzały Cię do gęsiej skórki, oraz odgłos kilkunastu gotowych do strzału kusz nad sobą, z różnych okien i otworów strzelniczych.
‐ Zawiodłeś mnie… Co prawda raz, ale ten jeden raz zdarzył się wtedy, kiedy nie było miejsca na błąd. ‐ dodała Szept.
Taczka:
‐ Jestem jednym z dwunastu rządzących miastem Lordami i jednocześnie jednym z tych, którzy cieszą się największymi przywilejami. Więc tak, wszyscy, którzy nie chcą skończyć pustyni, w dybach lub na szafocie. -
-
-
-
Kuba1001
Vader:
‐ Miał być martwy, a teraz przez Ciebie to ja mogę być martwa.
Wiewiur:
‐ No mogę, ale i tak Cię do niego nie wpuści, bo pewnie leży i dochodzi do siebie.
Taczka:
‐ Oczywiście, że nie, moja droga. ‐ wyjaśnił i wskazał Ci na dość odległy jeszcze pałac w centrum. ‐ Ale tam? Jak najbardziej. -
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Wiewiur:
//No tak, to taka profesja, czyli ówczesny lekarz.//
‐ Otwarte, wchodźże! ‐ usłyszałeś zza drzwi. ‐ Chwili spokoju nie ma, zupełnie jakby to ja jeden był w stanie pokroić tu człowieka i złożyć go z powrotem. ‐ burknął ktoś jeszcze i zaczął kierować się do wejścia, sądząc po odgłosie zbliżających się kroków.
Vader:
//Czyli mam zabić Ci tę postać?//
Taczka:
‐ Jestem w stanie założyć się, że po kilku dniach przyzwyczaisz się do tego miejsca. ‐ odparł z uśmiechem, a Wy pokonaliście resztę drogi i stanęliście pod pałacem, który rzeczywiście prezentował się okazale: Wielki, kunsztownie zdobiony i opływający w luksusy, z których jednym z największych jest bez wątpienia trawnik wraz z krzewami ozdobnymi i małymi drzewkami, gdyż utrzymanie go w takich warunkach kosztuje majątek. Poza tym całą posiadłość otaczał mur z pustynnego piaskowca, a na jego szczycie umiejscowiono ozdobne, ale i pewnie służące zatrzymaniu intruzów, stalowe kraty zakończone czymś co przypominało groty włóczni. Wejścia strzegła spora brama, dwa gargulce stylizowane na jakieś pustynne monstra i dwóch strażników odzianych w turbany i szarawary, z małymi tarczami na przedramionach, włóczniami w drugiej dłoni oraz bułatami u pasa. O ile wcześniej włócznie mieli skrzyżowane ze sobą, aby otwarcie zademonstrować, że nikt nie ma tu wstępu, to na Wasz widok (a konkretniej na widok szlachcica) natychmiast oparli je o mur i wykonali zamaszyste ukłony, na co ten odpowiedział gestem dłoni, a po chwili otworzyli Wam bramę. Chwilę później inni służący zabrali też Wasze wielbłądy i wozy, zapewne do stajni, zaś Zimitarra. Ty, Rodo i Nord kroczyliście już brukowaną ścieżką wprost do pałacu. -
-
-
-
-