Miasto Ur
-
Zarumieniła się lekko, po tym, co powiedział Zimtarra.
-Skoro pragniesz potomka, to możemy spróbować dzisiaj. - Uśmiechnęła się. -
//Przewijamy do końca uczty czy jest jeszcze coś, co chcesz zrobić?//
-
//Raczej nie, przewiń do końca tej uczty.//
-
Jeszcze przez około dwa kwadranse trwała ta część uczty, która polegała w głównej mierze na rozmowach oraz zaspokojeniu rzeczywistego głodu. Potem służba posprzątała na stole, gdzie pojawiły się owoce, słodkie desery i przekąski, rozmaite trunki i tym podobne kulinarne przyjemności. Rozpoczęła się też wtedy bardziej rozrywkowa część przyjęcia, czyli różnorakie występy, które miały zabić nudę: Występy akrobatów, połykaczy mieczy i ognia, żonglerów, błaznów, tresowanych zwierząt, z których wszystkie mogłaś określić jako egzotyczne, a na palcach jednej ręki mogłabyś policzyć te, które znasz lub widziałaś już wcześniej. Pojawiła się też trupa teatralna z dwoma występami, były to chyba komedie, bo większość osób obecnych na uczcie śmiała się, ale Ty nie rozumiałaś wiele, głównie przez silne zakorzenienie fabuły sztuki i strojów aktorów w lokalnej kulturze, wciąż Ci obcej, oraz bardzo częste wypowiedzi lub całe dialogi w rodzimym języku, również słabo Ci znanym. Najlepsze zostawiono jednak na koniec, a był to wspaniały pokaz świetlnych iluminacji rozświetlających nocne niebo, ognistych pocisków, spirali, lanc czy płomieni przyjmujących kształty prawdziwych stworzeń, rozmaitych barw i rozmiarów, tworzonych przez zakontraktowanych Magów Ognia. Po tym widowiskowym spektaklu goście zaczęli się rozchodzić, służba ponownie zabrała się za sprzątanie, prezenty zabrano do pałacu, a Zimtarra wymienił jeszcze kilka słów z pozostałymi Lordami oraz postawnym Drakonidem, aby znów wziąć Cię pod rękę i zaprowadzić do jego, a teraz już Waszej wspólnej, sypialni, gdzie dopełniliście małżeńskiej przysięgi, a Ty musiałaś przyznać, że nigdy wcześniej nie czułaś się tak dobrze, jak wtedy, pośród jedwabi i miękkich skór, w ramionach tego nirgaldzkiego szlachcica.
Obudziłaś się następnego dnia, już sama, ale to nic dziwnego, Twój mąż miał pewnie wiele spraw do załatwienia, więc wstał o świcie, a Ty zauważyłaś, że za oknem słońce zbliża się niemalże do zenitu, czyli okolic południa. -
Wstała i rozciągnęła się, po czym ubrała się w jakiś ładny Nirgaldzki ubiór. Wyszła z pokoju i poszła do jadalni, żeby zjeść śniadanie.
-
Do swej dyspozycji miałaś garderobę okazalszą, niż największy pokój w karczmie, jaki kiedykolwiek wynajmowałaś w Verden, choć te czasy wydawały Ci się jeszcze odleglejsze, niż w rzeczywistości były. Gdy jednak byłaś gotowa i ruszyłaś do jadalni, słudzy i strażnicy z szacunkiem kiwali Ci głową lub kłaniali się w pas, a na miejscu zastałaś nakryty już stół, a na nim różnorakie potrawy. Najadłaś się do syta, więc co dalej?
-
Zapytała się jakiegoś strażnika, czy wie, gdzie jest i co robi Zimtarra.
-
- Znajduje się w swoim gabinecie. - odparł, a skoro nie powiedział, co może tam robić, to najpewniej sam nie wiedział tego dokładnie.
-
Kiwnęła głową i poszła do gabinetu Zimtarry.
-
Jak mogłaś się spodziewać, pod drzwiami do tego pomieszczenia również czekali strażnicy, lecz nie byle jacy, tylko osobiści gwardziści samego Zimitarry, podobno niezrównani wojownicy, fanatycznie mu oddani, których to on sam szkolił w fechtunku, jeszcze bardziej podnosząc ich umiejętności. Zapewne i z czasem za Ciebie będą gotowi oddać życie, teraz jednak bez oporów pozwolili Ci wejść do środka, a nawet otworzyli drzwi.
Pomieszczenie nic się nie zmieniło od Twojej ostatniej wizyty, teraz jednak zastałaś tam Zimitarrę i dwóch pozostałych Lordów oraz czterech kolejnych gwardzistów. Cała trójka pochylona była nad stołem zasłanym różnymi mapami i kilkoma księgami.
- Tędy, od oazy do oazy. - wyjaśnił reszcie Zimitarra, wyznaczając palcem jakąś drogę na mapie, nim zamilkł, gdy zdał sobie sprawę, że weszłaś do gabinetu. -
-Przeszkodziłam? - Podeszła do Zimtarry i pocałowała go w polik na przywitanie.
-
Ozel “Ślepiec” Golton
Skoro już się oddalił od tamtego miejsca, poszukał na spokojnie również karczmy, by odpocząć po trudach podróży. Jakaś z pewnością w takim mieście powinna być, jak nie dziesięć.Drumen “Ogórek” al‐Malik
-To jest największy problem, przyjacielu! - odparł al-Malik. - Nie wiemy dokładnie, kto. To może być każdy w środku. -
Taczka:
- Gdzieżby. - odparł, odpowiadając identycznym gestem w stosunku do Ciebie. - Wraz z innymi Lordami od świtu zajmujemy się naradą nad ważnymi dla miasta i kraju sprawami, choćby obroną naszych oaz i karawanserajów przed tymi barbarzyńcami z Gez.
Vader:
Właściwie to około tuzina, dla setek strudzonych wędrowców, na kieszeń każdego, znajdowało się w samym pobliżu głównej bramy, samo miasto skrywało zapewne pięć razy tyle działających legalnie przybytków i o połowę mniej takich, które oferowały w swoim repertuarze również nieco mniej zgodne z literą prawa zabawy.- To jak odróżnić tych zamachowców od tych, co nimi nie są? Bo chyba nie powybijamy ich wszystkich? Czy powybijamy?
-
-I doszliście do jakichś… wniosków?
-
- Możliwe, że szykuje się wojna. - odparł szczerze i bezpośrednio, choć zebranie się na to zajęło mu kilka chwil.
-
-W-wojna? Dlaczego?
-
- Konflikty między oboma państwami Nirgaldu trwają od dawna, chodzi choćby o kontrolę nad oazami, karawanserajami czy szlakami handlowymi, a także o lokalnych nomadów, którzy są sojusznikami Ur i całej Slavonii, służąc za łowców niewolników, zwiadowców i lekką konnicę, ale czasem urządzają też łupieżcze wyprawy na tereny Gez, co tamtym niekoniecznie się podoba. Poza tym w Ur odbyła się niemała rewolucja, wcześniej tak miastem, jak i państwem, rządziło dwunastu Lordów, teraz jest nas trzech, bo trzeba było zabić pleniące się pośród nas Wampiry lub ich popleczników. Gdy wieści dotrą na dwór władcy Minteled ten na pewno nie omieszka skorzystać z okazji, żeby spróbować zyskać na naszej słabości.
-
-To brzmi jak sytuacja bez wyjścia… Myślisz, że nie da się uniknąć tej wojny?
-
- Tego nie wiem. Może sama masz jakiś pomysł? Jakby rozwiązano ten problem w Verden, Twojej ojczyźnie?
-
-Nie wiem, jakby nie za bardzo znam się na polityce… Wydaję mi się, że skłócone państwa spróbowałyby dojść do jakiejś ugody.