Miasto Ur
- 
Obaj mężczyźni obserwowali w milczeniu maszerujące oddziały. A było co oglądać… Wojsko prowadził Zimtarra, dumnie prezentujący się z rydwanu, którym wcześniej oboje tu przybyliście. Za rydwanem kroczyli ciężko opancerzeni od stóp do głów katafrakci dosiadający przedniej krwi koni. Tak jeźdźcy, jak i wierzchowce mieli na sobie lamelkowe pancerze i kolczugi, kawalerzyści również hełmy, które uzupełniali maskami i osłonami na twarz. Mieli przy sobie ciężkie szable, buławy, łuki, strzały i długie włócznie. Musieli być członkami arystokratycznych czy kupieckich rodów, tylko najbogatszych stać na takie wyposażenie. Zapewne stanowili też gwardię przyboczną twojego męża. Kolejni szli do boju piesi ciężkozbrojni, w lamelkowych zbrojach, z hełmami na głowach, mieczami przy pasie oraz halabardami i tarczami w rękach. Kolejne oddziały nie miały już na sobie zbroi, tak ze względów finansowych, jak i praktycznych: na pustyni mimo wszystko walczy się lepiej bez tylu kilogramów żelastwa na sobie. Ci najbardziej rośli i postawni dzierżyli dwuręczne, zakrzywione miecze, inni mieli bardziej standardowe uzbrojenie, a więc parę bułatów lub bułat, tarczę i włócznię. Nie brakowało też pieszych łuczników. Tubylcze plemiona koczowników, od dawna wiernie wspierające Ur, i tym razem nie zawiodły, dostarczając pokaźne kontyngenty swojej lekkiej jazdy, od sposobu działania polegającego na plądrowaniu okolicy i błyskawicznej ucieczce zwane Szarańczą, a także konnych kuszników i oszczepników oraz jeźdźców wielbłądów. Pochód zamykał Maldrith Mroczna Klinga, w paradnej zbroi, siedzący na grzbiecie Ponurego Jaszczura. Za nim na takich samych wierzchowcach jechało około tuzina kolejnych Drowów, zapewne Magów, potem kilkuset pieszych drowskich szermierzy i kuszników oraz pokaźny zastęp niewolnej piechoty, głównie Orków i Goblinów. Najbardziej imponująca była jednak Hydra, wielkie, mające kilka głów, monstrum, znane ze swej obecności w drowskich armiach. Najwyraźniej psy wojny Maldritha i do takich stworów miały dostęp. 
 - Shakir, Shakir, Shakir! - skandowali maszerujący żołnierze, na co Aziel skinął z podziwem głową, a Sheqoa podrapał się po łysej czaszce. Dostrzegając twój pytający wzrok, odezwał się:
 - Shakir. W twoim języku tytuł ten jest tłumaczony jako Sułtan.
 - Ci, którzy niegdyś go nosili, byli najpotężniejszymi synami Ur. - dodał Aziel, krzyżując dłonie za plecami. - Władcy Świata.
- 
-Lud potrzebuje kogoś takiego, bohatera za którym mogą ruszyć ślepo w bój. Dał im nadzieję na powrót do potęgi, a oni oddadzą mu swoje życie w zamian. - Pomyślała przez chwilę o Zimtarze. - Ta rola do niego pasuje. 
- 
- Obyś miała rację. Ta wiara nie utrzyma się długo w próżni. Armii potrzebne są zwycięstwa i łupy, bez tego zmienią się w bandę niezdyscyplinowanych maruderów, pierzchających na widok jakiegokolwiek wroga. - mruknął Aziel. - Oby Zimtarra prędko dostarczył im tego, czego pragną. 
 - On robi swoje, my robimy swoje. Musimy zarządzać tym miastem jak i całym państwem w godny sposób pod jego nieobecność. - dodał drugi Lord.
- 
-Tak, każdy ma swoją rolę i każda z nich jest równie ważna, szczególnie w czasie wojny. Losy państwa będą toczyć się zarówno na froncie jak i poza nim. Wielu ojców oraz synów opuszcza swoje rodzinne domy, w tym czasie musimy zapewnić ich rodzinom dobre życie, żeby mieli dokąd wrócić. 
- 
- Skoro o tym mowa… Myślałaś już nad tym, pani? O odpowiedzialności, jaka na ciebie spadnie? 
- 
-Nie wiem, czy jestem gotowa, ponieważ wciąż wiele rzeczy jest dla mnie nowych, ale postaram się spełnić swoją rolę jak najlepiej. - Odpowiedziała po chwili zastanowienia. - Z waszym wsparciem powinnam sobie poradzić. 
- 
- Z radością będziemy służyć ci radą i pomocą. - powiedział Aziel, a drugi Lord przytaknął mu energicznym kiwnięciem głową. Po chwili milczenia obaj arystokraci przeszli na drugą stronę murów, aby obserwować wojska, które zaczęły wylewać się na pustą przestrzeń poza zamkowymi murami. 
- 
Z zaciekawieniem obserwowała potęgę armii Zimtarry. Na otwartej przestrzeni mogła podziwiać ją w całości, co jeszcze bardziej ukazało jej ogrom. Nigdy wcześniej nie widziała tylu ludzi w jednym miejscu. Ten widok był dla niej przytłaczający na tyle, że zaczęły jej drżeć dłonie, co starała się ukryć opierając je o mur. 
 -Tylu ludzi zjednoczonych w jednej sprawie…
- 
- Pójdą za nim choćby i na śmierć. - przyznał Aziel, kręcąc lekko głową. - Od czasów Sułtanatu Ur nie było w naszym mieście tak charyzmatycznego lidera jak on. 
- 
Pokiwała głową zgodnie, po czym zacisnęła ze sobą dłonie i spuściła wzrok, jakby do modlitwy. 
 -Oby tylko wrócił cały i zdrowy…
 

