Nowe Gilgasz
-
Hobgoblin nijak zareagował na twoje przybycie, nie miałeś w końcu co liczyć, że ot tak przyjdzie cię wyściskać przy gościach, pogratuluje lub obsypie złotem. Tak czy siak, przecierał wolno kontuar, czekając aż podejdziesz i dasz znać, co się stało. Miałeś przeczucie, że on bardziej niż Krasnolud spodziewał się zawalenia sprawy, skoro wróciłeś tak szybko.
-
Podszedł bliżej do kontuaru, aby poinformować Hobgoblina o komplikacjach odnośnie zlecenia.
-- Nie jest dobrze, szefie. Szumowiny z Kartelu zdołały mnie wyrzucić z ich bazy i teraz najpewniej się tam barykadują w razie kolejnego ataku bądź przygotowują się do ucieczki. Kiepską pociechą jest to, że dwóch z nich gryzie piach, lecz nie miałem czasu zdobyć ich głów. - odparł poddenerwowany do Hobgoblina. - Trzeba będzie jak najszybciej na to zareagować. -
Spojrzała na wołającego dokładnie.
- Może… - odpowiedziała niepewnie.
- A co ci do tego? - zapytała w głębi siebie domyśliwszy się, że nieznajomy posiada dla niej ofertę. -
Antek:
- Zajebiście no, panie najemnior, zajebiście. - mruknął tamten, widocznie wpieniony, ale nie miał zamiaru podnosić głosu. Aż do teraz: - Wszyscy won! Zamykamy dzisiaj wcześniej! Poszli, cholerne łachudry!
Co ciekawe, nikt się nie awanturował, wszyscy wyszli, jak gdyby nigdy nic, zostało tylko dwóch Krasnoludów, którzy wywalili jeszcze najbardziej schlanych klientów do rynsztoka oraz zamknęli drzwi. Wpatrując się w nich chwilę dłużej zrozumiałeś, że skąd ich znasz. A nie tyle ich, co ich brata, tego, który ci towarzyszył wcześniej. Cała trójka była do siebie tak podobna, że nie mogli nie być braćmi.
Araknis:
Zagadnął cię mężczyzna średniego wzrostu, dość młody, przynajmniej jak na standardy twojej rasy, bo niewiele przed trzydziestką, z krótkimi czarnymi włosami i ogorzałą twarzą. Chociaż ciągnął za sobą za uzdę konia, który był zaprzęgnięty w wóz, a na tym zauważyłaś różne artykuły, w tym beczki z piwem, rozmaite jedzenie, tak na dalszą drogę jak i do szybkiego spożycia, namioty, odzież i tym podobne, to nie miał postury kupca, nosił też przy pasie miecz i długi nóż.
- Zwę się Megrar. Jestem najemnikiem w kompanii Ardura Hohrena, być może obił ci się on o uszy. Jeśli nie, to spieszę z wyjaśnieniem, że nie jesteśmy wielką grupą, ale podejmujemy się rozmaitych zadań, przeważnie dobrze płatnych. Mamy już niejaką renomę, dzięki czemu zyskujemy więcej zleceń, niż zwykle. Jeśli szukasz pracy, to myślę, że mój kapitan może zaoferować ci udział w jednym zadaniu. On opowie ci o szczegółach, ja nie mogę, ale mogę za to powiedzieć, że dostaniesz za to nie niej niż dwieście pięćdziesiąt sztuk złota, a wynagrodzenie może być tylko wyższe. Zainteresowana? Nie musisz godzić się i iść w to w ciemno teraz, ale chętnie zaprowadzę cię do naszego obozu, gdzie kapitan ci wszystko wyjaśni. Jeśli nie będziesz zainteresowana, gwarantuję, że pozwoli ci odejść lub zaproponuje coś innego. Pomoc naszej kompanii nie oznacza, że będziesz musiała do niej wstąpić, ale to zawsze możliwość na przyszłość. -
Pozostał w oberży, a gdy wszyscy wyszli, skrzyżował ramiona i spojrzał na Krasnoludów i Hobgoblina. Można się jedynie spodziewać tego, że będzie to ciężka dyskusja.
-- Jaki jest więc plan? - zapytał Hobgoblina. -
- Ty zjebałeś, ty co wymyśl. - burknął tamten. Nawet jeśli miał już gotowy jakiś pomysł, to uznał, że nie pozwoli tak łatwo wyłgać ci się z tej porażki.
-
-- Hmm… - zamyślił się przez chwilę, a następnie chwycił się za podbródek, nie zdejmując przy tym swojej maski - Budynek posiada tylne wejście, przez które będzie można wejść. Jestem jednak pewien, że jest ono zamknięte, a to oznacza, że należałoby je otworzyć za pomocą wytrychu bądź wyważyć. Gdy goniłem dwóch członków Kartelu, zauważyłem rozwidlenie w budynku. Pomieszczenie, w którym znalazłem innych członków Kartelu, znajdowało się na lewo, więc jeśli załatwi się wszystkich w tym pomieszczeniu, trzeba będzie udać się w przeciwną stronę. Dodatkowo, drzwi w tamtym pomieszczeniu najprawdopodobniej są zaryglowane od wewnątrz - jeśli okaże się, że poprzez tylne wejście budynku można dostać się do owego pomieszczenia, to jest szansa na to, że zabije się wszystkich zebranych w pomieszczeniu zanim ci z niego uciekną.
-
Wszyscy obecni skwitowali twój wywód milczeniem, póki co nakreśliłeś obraz budynku i ogólną sytuację, do konkretnego sposobu na rozwiązanie problemu jeszcze trochę brakowało.
-
-- Proponuję więc wejść do budynku od tyłu, otwierając drzwi wytrychem bądź wyważając je, a gdy już wejdziemy, trzeba będzie przeszukać okolicę w celu odnalezienia pomieszczenia, o którym wspomniałem. Ostatnim razem, gdy byłem w tym pomieszczeniu, przebywało jedenaście osób, z czego dwie zabiłem za pomocą Magii Lodu. Po wybiciu wszystkich członków Kartelu, którzy byli obecni w pomieszczeniu, udajemy się prosto, czyli przez jedną z dwóch dróg przy rozwidleniu, o czym również mówiłem. Jeśli tam znajdzie się jakieś pomieszczenie, zabijamy wszystkich obecnych ludzi w pomieszczeniu.
-
- Czyli jak wejdziemy od tyłu, to żaden z nich nie wpadnie na to, żeby zwiać głównym wejściem? - zapytał Hobgoblin. - Grzecznie na nas poczekają i dadzą się zabić?
-
-- Główne wejście należałoby zablokować. Do tego użyję Magii Lodu.
-
- No, w końcu coś z sensem. I co dalej? Mam ci dać moje Krasnale do pomocy?
-
-- Ta, sam tego raczej nie zrobię.
-
- Megrar. - powtórzyła na głos dla lepszego zapamiętania. Jako młoda drowka z niewielkim doświadczeniem była gotowa na zapoznanie się ze zleceniem, zawsze mogła zrezygnować po wysłuchaniu szczegółów, które nie musiały jej przypaść do gustu. Ryzyk fizyk.
- Zaprowadź mnie do kapitana. - powiedziala wręcz próbując wyjść głosem na starszą niż wygląda, krótki czas później wsiadła na Hakiego żeby nie męczyć nóg. -
Antek:
- Stracisz coś z nagrody za pomoc. A jak który zginie, to stracisz jeszcze więcej. Jasne?
Araknis:
- Upewnij się, że nie zeżre naszych koni, dobrze? - mruknął, i ruszył w stronę bramy. Obóz najemników znajdował się poza miastem. Jakiś kilometr lub nieco więcej jechaliście głównym traktem, później zboczyliście w przesiekę. Około stu metrów dalej znajdowała się polana, a na niej obóz. Otoczono go ostrokołem ze świeżo ściętych, naostrzonych palików oraz wałem ziemnym z darni. Pozostawiono niewielkie wejście, w sam raz aby wtoczył się nią wóz, twój Raptor też nie miał trudności z wejściem do środka. Tam zastaliście kilkanaście namiotów, choć część pewnie służyła innym celom, niż tylko mieszkaniu rekrutów. W oddali zauważyłaś, a właściwie najpierw usłyszałaś, wydzierającego się mężczyznę w średnim wieku, który trenował około tuzina ludzi w walce halabardami. Nieco dalej dziesięciu innych ćwiczyło się w strzelaniu z kuszy do tarcz przymocowanych do drzew. W pobliżu wejścia, w centrum obozu, znajdowało się ognisko. Siedział przy nim mężczyzna o czarnych, siwiejących już włosach, w szacie niewyglądającej na taką, jaką nosi wojownik, zajęty czytaniem jakiejś książki i sporządzaniem odręcznych notatek w innej. Naprzeciwko wejścia siedział zaś inny, o rudych włosach, bujnej brodzie i wąsach, odziany w skórzaną zbroję z płytkami żelaza, kolcze rękawice, kaptur i hełm z nosalem. Zajęty był ostrzeniem wielkiej, dwuręcznej szabli czy zakrzywionego miecza, obok spoczywała okrągła tarcza i podobna, choć dużo mniejsza, jednoręczna ciężka szabla. Spojrzał na ciebie spod byka, widocznie niezadowolony z twojego przybycia, co zauważył Megrar.
- Ten ponurak nazywa się Tungir. Nie wiem, czemu jest taki ponury, ale jest taki cały czas, odkąd wstąpiłem do kompanii. Mówi się, że jest u boku kapitana najdłużej. To milczek, mruk i ponurak, ale jego wartość w boju jest nieoceniona. Nie wiem skąd bierze się jego odwaga, ale zawsze ma jej najwięcej z nas, nieważne przeciwko komu walczy. Nikt też nie wie, z czego bierze się jego humor, chyba tylko sam kapitan, ale żaden z nich nie wyznał tego nikomu innemu. Nasar to ten mężczyzna z książką. Jest uczonym, a przy tym naszym medykiem. Zna się na ziołach, zabiegach i innych, ale włada też Magią Leczenia. Nauczył się jej od Kapłanów Straceńczego Słońca, chciał nawet wstąpić w ich szeregi, ale porzucił nowicjat. Twierdził, że tamci go nie rozumieją i więcej dobrego zrobi w wielkim świecie. Kiedyś przejeżdżał przez wioskę, gdzie rozłożyliśmy się obozem. Dogadaliśmy się, bo akurat mieliśmy iść na bandytów, takie zlecenie, a on uznał, że zajmie się naszymi rannymi. Później chciał podróżować z nami jakiś czas, a ostatecznie siedzi tutaj już od dawna i nie planuje się wycofać. A ten, którego pewnie usłyszałaś to Beidram, były żołnierz Cesarstwa. Gdy skończył służbę nie mógł wrócić do zwykłego życia i został najemnikiem. Szkolił wojska pewnego barona, temu jednak nie spodobały się jego metody, więc odszedł i trafił do nas. I dobrze, bo kapitan nie ma cierpliwości do mniej ogarniętych rekrutów. Co do mnie, to byłem kupcem, gdy moją karawanę w pobliżu Gilgasz napadli bandyci. Moi strażnicy, najemnicy, których wynająłem, co prawda ich odparli, ale ponieśli straty, a bandytom udało się zabrać część towaru. Najemnicy ukradli resztę, gdy uznali, że nie opłaca im się mnie dalej strzec. Dlatego się zaciągnąłem, żeby wrócić do domu bogatym, jak obiecałem rodzinie i ukochanej. Wszystkich rekrutów, którzy się teraz szkolą, nie znam, ale jest ich nieco. Fearniez wziął kilku konnych na patrol, powinien niedługo wrócić. W okolicy pewnie kręci się i poluje jeden z naszych Hukak, egzotyczny typ aż z Dzikiego Pogranicza. Są też inni, przedstawiciele innych ras, a nawet kilka kobiet. To tak dla jasności, żebyś nie myślała, że mamy coś przeciwko innym rasom czy damom… Cóż, ja zajmę się moimi sprawami, ty idź od razu do kapitana.
Na koniec swojego dość długiego wywodu wskazał ci palcem na odpowiedni namiot i odszedł, aby rozpakować zdobyte zaopatrzenie. -
-- Jasne. - odpowiedział krótko i wyszedł z oberży, czekając na zewnątrz na Krasnoludów.
-
Shimi doznała dużej ilości w informacji w krótkim czasie i starała się wszystko spamiętać, od teraz nie była włóczęgą, a kimś bliżej lepszej sytuacji. Zsiadła ze swojego raptora Hakiego i skierowawszy wzrok bliżej wskazanemu namiotowi ciężej przełknęła ślinę. Stresowała się nieco przed rozmową z kapitanem, którego nie znała i nie wiedziała kim tak w rzeczywistości jest ten tajemniczy jegomość.
Może nie będzie tak źle - powtarzała w myślach jako tako próbując schować emocje na dalszy plan.
Nabrała powietrze w płuca, dzielnym krokiem weszła do namiotu, aby od razu zwrócić uwagę na wnętrze i kapitana. Ręce trzymała skrzyżowane za plecami w pozycji gotowej do użycia magii pyłu, która okazałaby się nieoceniona w uciecze. Wcześniejszy całokształt obozu wyglądał jej na obóz odmętów społeczeństwa, ale nie ma czego się spodziewać po wizycie w Kasuss i równie ślepego pójścia za obcym typem prosto w nieznane miejsce. -
Antek:
Wyszli na zewnątrz po krótkiej chwili, jaka była im niezbędna do wyposażenia się. Nałożyli pod koszule i płaszcze solidne kolczugi i grube kaftany. Jeden wziął ze sobą kuszę, zapas bełtów i topór jednoręczny, drugi z kolei wybrał dwa jednoręczne młoty, a na plecach niósł dwuręczny topór, zapewne dla swego trzeciego brata, który został na miejscu i nie wziął ze sobą żadnego oręża.
Piłat:
//W takich sytuacjach pisz, gdzie zostawiła Raptora i tak dalej, bo to nie takie oczywiste.//
Tak jak pozostali rzeczywiście wyglądali na wyrzutków, wykolejeńców, banitów i inne nieprzyjemne typy, tak wygląd namiotu kapitana tej bandy zupełnie cię zaskoczył: książki, zwoje i woluminy, coś, czego nie gromadził prosty najemnik, tak jak mapy Verden czy całego Elarid. Sam Ardur Hohren również był człowiekiem, mężczyzną słusznego wzrostu i postury. Był zadbany, nie jak typowy najemnik, żyjący często za pan brat z wszami, błotem i brudem. Ale tylko jego włosy były po prostu dobrze utrzymane, bo chociaż dbał też o dłonie, to te były zgrabiałe od wiatru, deszczu i śniegu, poznaczone odciskami od trzymania w nich broni. Twarz, umyta i gładko ogolona, znaczyły zaś zmarszczki, które przydawały mu lat, i rozmaite blizny, pamiątki po licznych walkach i pojedynkach. Miał na sobie wysokie do połowy łydki, czarne buty, skórzany pas, czarne spodnie, czerwoną tunikę i opaskę, którą związał swoje sięgające łopatek włosy w koński ogon. Nieopodal widziałaś za to hełm z przyłbicą w kształcie maski przedstawiającej ludzką twarz oraz ciężki, skórzany płaszcz wzmocniony stalowymi płytami. Dalej leżała też okrągła, stalowa tarcza, buława i dwuręczny miecz. W pochwie przy pasie miał jedynie sztylet.
- Zakładam, że nie przyszłaś tu, aby mnie zabić, ale zwerbował cię jeden z moich ludzi. - mruknął kapitan, siedzący na drewnianym krześle przy stole zastawionym mapami, piórami, kałamarzami z atramentem i kartkami papieru. - Proszę, usiądź i powiedz, co sprawdza cię do mojej kompanii. - dodał, wskazując na inne krzesło, na którym mogłabyś usiąść. -
Ruszył więc z Krasnoludami w stronę karczmy, w której ukrywali się, a przynajmniej na to liczył, członkowie Kartelu.
-- Posiadacie może jakieś wytrychy czy trzeba będzie wyważyć drzwi za pomocą magii? - zapytał swoich towarzyszy w drodze do kryjówki Kartelu. -
- A wygląda ci któryś z nas na włamywacza? - burknął jeden z brodaczy, zadając dość retoryczne pytanie, bo rzeczywiście, nie wyglądali na takich. Trzeciego Krasnoluda znalazłeś na miejscu, jak kręcił się po okolicy. Bracia krótko przedstawili mu sytuację i wręczyli broń.
- Nikt nie wszedł do środka, nikt też nie wyszedł. - zameldował ci tamten, gdy skończyli już rozmawiać.