Miasto Kasuss
- 
Kazute: 
 Odpowiednia muzyka, prawdziwy miód na Twoje krasnoludzkie uszy. Przy takim pozytywnym akcencie skończyłeś ostrzenie broni, w sam raz, aby ściąć jutro kilka łbów.
 Taczka:
 //Masz jakikolwiek plan na to, co by jeszcze zrobić? Bo jak nie, to daj znać, a ja przewinę akcję o te kilka godzin.//
- 
Oparł oręż o ścianę w swoim pokoju. Nadeszła pora na spanko, ale był już zbyt ostrożny aby położyć się spać w tym krasnoludzkim ciele. Był w pokoju odpowiedni kąt do spania dla małego ptaszka, niezbyt widoczny? 
- 
//Przewiń.// 
- 
Kazute: 
 Oczywiście, że tak, nawet kilka.
 Taczka:
 //Wedle życzenia.//
 Godziny mijały Ci na wtapianiu się w tło, aby uniknąć wzroku gości i innych bywalców siedziby Goblina lub jego samego, oraz zamartwianiu się o własny los, gdyby ucieczka się nie powiodła lub coś w tym guście. Ale teraz lepiej skupić się wyłącznie na niej, ponieważ podszedł do Ciebie chłopak i jego dziwny pies.
 - Gotowa?
- 
Upewnił się, że nikt z zewnątrz nie ma możliwości podglądania i zmienił się we wróbelka, jeśli nie było przeszkód. Potem zaszył się w ciemnym kąciku, wygodnie jak dla ptaka ułożył, po czym zaczął spać. 
- 
-T-tak. - Spojrzała się w oczy chłopaka. - Mam nadzieje, że wiesz, co robić… 
- 
Kazute: 
 Obudziłeś się rankiem, dość wczesnym, ponieważ obudziły Cię promienie słońca wpadające przez cienką szparę przez okno dokładnie tam, gdzie zaszyłeś się na noc.
 Taczka:
 - Uwierz mi, że ja też. A teraz chodź, opowiem Ci plan po drodze. - powiedział i pociągnął Cię za rękę, rzucając ostatnie, dość podejrzliwe, spojrzenie na wielką salę tronową Goblina.
- 
Rozejrzał się po pokoju. Jeśli był pusty, tak jak powinien, to wyfrunął na środek pokoju i zmienił się z powrotem w Krasnoluda, po czym się ubrał. Przecież nie będzie paradował z gołą dupą, a tym bardziej ścinał łbów. 
- 
Porządna dywersja zawsze w cenie, nawet jeśli oznacza wzbudzenie w przeciwniku zdziwienia, zażenowania lub rozbawienia, aby łatwiej go zabić. Ale udało Ci się przemienić, ubrać i wyekwipować, w sam raz zresztą, bo Ork już zaczął dobijać się do drzwi. 
- 
- Idę, nosz ku*wa - odpowiedział i nie będąc taki pewien po wczorajszym, że to na pewno Khargul, otworzył drzwi gotowy na wszystko. 
- 
To był on, a wszelkie ślady wczorajszego gniewu wyparowały z niego tak jak alkohol, bo na pewno był już trzeźwy, a także w kompletnym rynsztunku, gotów do działania. 
- 
- I jak tam? 
- 
- A jak może być? Mnie to nawet nie sponiewierało, jak młody bóg się czuję. A teraz ruszaj ten brodaty zad, mamy robotę. Czy już zapomniałeś? 
- 
-A więc jaki jest plan? - Zapytała, kiedy za nim szła. 
- 
- Nie nachlałem się przecież tak, by pamięć się urwała. Idziem- stwierdził, wymijając Zielonego w drzwiach, udając się następnie na miejsce spotkania. 
- 
Kazute: 
 Wróciliście do tej samej karczmy, gdzie zwerbował Was Hobgoblin, acz przez wczesną porę nie było tu wielu gości, on sam też się jeszcze nie stawił.
 Taczka:
 - Dość prosty: Przekupiłem kilku strażników. Ale nie mam złudzeń co do tego, że pewnie od razu po naszym wyjściu i ukryciu zapłaty pobiegną donieść o wszystkim swojemu szefowi, więc musimy się spieszyć. Jeśli dotrzemy do bramy przed nimi, to powinno pójść gładko, ukryjemy się gdzieś za miastem i przeczekamy nagonkę, a potem uciekniemy do Twojego pana.
- 
Jest ranek, a umówili się na przedpołudnie. Cóż, poczekają. 
 - Chcesz coś wszamać póki mamy czas? Ja postawię, za wczorajsze - zapytał Orka, przy którym wyglądał śmiesznie nisko w krasnoludzkim ciele.
- 
-No to musimy się pospieszyć! 
- 
Kazute: 
 Pewnie nie chował większej urazy, ale obietnica dobrego posiłku zrobiła swoje i ochoczo pokiwał głową, zajmując jedno z wielu wolnych miejsc w karczmie, w które świeciło pustkami.
 Taczka:
 Skinął głową i wyprowadził Cię na zewnątrz jednymi z wielu drzwi prowadzących na zewnątrz. Byliście z daleka od głównego wejścia, nie znałaś tej części miasta, ale chłopak złapał Cię za rękę i ruszył naprzód z pewnością kogoś, kto zna drogę doskonale.
- 
Szła ciągle za nim. 
 


