Miasto Kasuss
- 
-No to musimy się pospieszyć! 
- 
Kazute: 
 Pewnie nie chował większej urazy, ale obietnica dobrego posiłku zrobiła swoje i ochoczo pokiwał głową, zajmując jedno z wielu wolnych miejsc w karczmie, w które świeciło pustkami.
 Taczka:
 Skinął głową i wyprowadził Cię na zewnątrz jednymi z wielu drzwi prowadzących na zewnątrz. Byliście z daleka od głównego wejścia, nie znałaś tej części miasta, ale chłopak złapał Cię za rękę i ruszył naprzód z pewnością kogoś, kto zna drogę doskonale.
- 
Szła ciągle za nim. 
- 
Podszedł do karczmarza. 
 - Wiem, jest wcześnie jak cholera, ale da się zamówić jakieś mięsiwo teraz?
- 
Kazute: 
 - No da, ale musicie dłużej czekać, bo mam tylko jedną osobę na kuchni.
 Taczka:
 - Opowiedz mi coś o swoim panu. I miejscu, w które się udajmy. - zagadnął Cię Twój kompan podczas ucieczki. - Chcę wiedzieć, w co się pakuję.
- 
- Dłużej czyli ile mniej więcej? 
- 
- Z kwadrans więcej od jednego dania, może dłużej, może krócej, zależy co w ogóle macie zamiar zamówić. 
- 
-Mój pan jest magiem lub kimś podobnym i rządzi w pewnej wiosce, do której zaprowadzę cię, jak już stąd uciekniemy. 
- 
- Żyją tam jacyś ludzie czy tylko tacy… jak Ty? 
- 
- Mięsiwo pieczone i jakiś spory kawał chleba. Dwie porcje. Bo pieczenie to najszybszy sposób, co nie? 
- 
- Wy wyglądacie na takich, co mogliby i surowiznę wpierdolić. - odparł karczmarz, ale przekazał zamówienie dalej. - Jak to wszystko, to będzie dwanaście złota. 
- 
- Jak trzeba to i surowe mięcho wszamimy, ale po ki chuj gdy można zjeść dobre pieczone? - odparł, płacąc odpowiednią ilość złotników. 
- 
Karczmarz wzruszył ramionami, odbierając zapłatę. Czekaliście blisko pół godziny, ale wreszcie dostaliście swój posiłek, a do karczmy zaczęli powoli schodzić się kolejni goście, a że nic nie zamawiali, byli obwieszeni bronią, odziani w różne pancerze i dobrze zbudowani, to najpewniej byli częścią spośród tych najemników, którzy mieli Wam towarzyszyć w tej misji. 
- 
W miarę szybko wszamał swoją porcję. 
- 
-Nie wiem… Nie widziałam nikogo podobnego do mnie, ale niektórzy ludzie zamieniali się w zwierzęta i na odwrót. Ale nie bój się, mój pan cię przyjmie, bo pomogłeś mi stąd uciec. 
- 
Kazute: 
 Skończyłeś niemalże w tym samym momencie, gdy do karczmy wszedł Wasz hobgobliński pracodawca i najpierw podszedł do karczmarza, któremu wręczył spory mieszek złota, choć nic nie zamówił. Ten udał się na zaplecze, a Zielonoskóry zasiadł przy stole w centrum karczmy, aby każdy mógł go widzieć i słyszeć. On sam spokojnie wyjął, nabił i zapalił fajkę, czekając jeszcze na ostatnich maruderów, których wczoraj rekrutował.
 Taczka:
 - I sądzisz, że będą mnie tam akceptować, mimo że jestem człowiekiem?
- 
Siedział na dupie i również na nich czekał, bo co innego ma robić? 
- 
-Oczywiście, a jeśli cię nie będą akceptować, to uciekniemy stamtąd i… Coś na pewno wymyślimy. 
- 
Kazute: 
 Niewiele, gdy zjawili się ostatni maruderzy, w tym Twój znajomy, Hobgoblin skończył palić, a później stanął na stole, aby było go lepiej widać, co pewnie dla niektórych wyglądało komicznie, choćby dla Twojego orczego towarzysza, choć Ty, jako niskopienny Krasnolud, nie widziałeś w tym nic zabawnego.
 - Dobra, chłopy. Nie będę Wam tu gadać za długo, bo widzę, że potrzebujecie zarobić trochę złota, a łapy pewnie Was świerzbią do porządnej napierdalanki, także przejdę do rzeczy od razu. Ale najpierw: Wycofuje się który? Teraz albo nigdy.
 Taczka:
 Skinął głową, a Wy doszliście pod miejską bramę, gdzie wartę pełniło kilku ludzkich strażników, siedzących zapewne głęboko w kieszeni Kartelu, tak jak wszyscy inni w tym mieście.
 - Zaczekaj tu i nie rzucaj się w oczy, ja spróbuję ich przekonać.
- 
Kiwnęła głową i stanęła przy jakiejś ścianie. 
 


