Miasto Kasuss
-
Zamyśliła się na chwilę, po czym po jej polikach zaczęły płynąć łzy.
-Gdybym nie była taka bezużyteczna, to mój pan i pan Nord nadal by żyli… -
No to wmaszerował wraz z innymi z toporkiem poplamionym krwią w silnych, krasnoludzkich łapskach.
-
Taczka:
Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć, więc jedynie usiadł obok Ciebie i Cię objął.
- To nie Twoja wina. - powiedział, chcąc Cię jakoś pocieszyć.
Kazute:
Szło sprawnie, Elfy spierdalały aż miło, dopóki nie trafiliście na salę tronową, tam drogę zagradzały Wam kunsztownie zdobione wrota. Miały zapewne pełnić funkcję dekoracyjną i być świadectwem bogactwa gospodarza, ale teraz miały kupić nieco czasu tym, którzy chcieli przygotować obronę lub jakoś stąd uciec. Nie były przygotowane do obrony, padłyby po jednym czy dwóch uderzeniach tarana, ale Wy takiego nie macie, to zaś wciąż solidny kawał drewna z metalowymi zawiasami. -
-A-ale… - Pociągnęła nosem. - Gdyby wtedy te Gobliny mnie kupiły, to nic złego by się nie stało…
-
- To już było, nic tego nie zmieni. Możemy tylko żyć dalej i jakoś to życie sobie ułożyć.
-
Wytarła oczy, po czym spojrzała na Verofa.
-Ch-chyba masz rację… -
Ta, skąd tu teraz wytrzasnąć taran w środku małego pałacyku? A w mieście przecież nie rosną solidne drzewa, to nie las. Oparł się o toporek gładząc swoją długą brodę myśląc nad rozwiązaniem problemy i jednocześnie licząc, że reszta zebranej tu hołoty znowu coś wymyśli.
-
Taczka:
- Też mam taką nadzieję. Potrafisz gotować? Mamy już kryjówkę, ale powinniśmy zadbać o coś do jedzenia, musimy mieć siły do dalszej ucieczki.
Kazute:
Hołota tym razem nic nie wymyśliła, może poza kilkoma Orkami, którzy bezskutecznie próbowali wykorzystać swojego martwego kompana w tej roli. Nie wyszło, ale chociaż poprawili tym humor innym najemnikom. -
To dowiodło tylko znanej już tezy, że martwy Ork mimo swojej masy nie jest już taki silny i potężny. Hm… są w pomieszczeniu jakieś gargulce lub inne wielgachne rzeźby, by użyć ich jako tarana skuteczniejszego niż martwy Zielony?
-
Ozdoby zapewne były, w końcu każdy watażka lubił obnosić się ze swoim bogactwem, jednak nie tu, w holu prowadzącym do swojej siedziby. W jego sali tronowej, czy jak inaczej nazwać główne pomieszczenie, znajdują się zapewne tego typu przedmioty, ale szkoda, że dopiero tam.
-
Szkoda. A same drzwi pewnie są zbyt mocne, by je wyrąbać przez kilku rosłych chłopów?
-
Jest to prawdopodobnie jedyna alternatywa, chyba że znajdziecie inną drogę.
-
Na razie nic kreatywniejszego nie przychodziło mu do głowy, więc chwycił topór gotów do zamachu.
- Te, Khargul, chodź spróbujem te kurestwo wyrąbać - zawołał jeszcze towarzysza i z całej siły pierdolnął ostrzem w drzwi. -
-Nie wiem, czy uda nam się coś ugotować w środku lasu…
-
Kazute:
Ostrze wbiło się w drewniane wrota nie na tyle, żeby je przebić, ale odpowiednio głęboko, żebyś nie był w stanie wyciągnąć go bez odrobiny siły i zaparcia się o coś. Ork znalazł się w podobnej sytuacji, ale, idąc za Waszym przykładem, pozostali najemnicy również zaczęli rąbać wrota, co powoli zaczęło przynosić jakieś efekty.
Taczka:
- No to chociaż usmażyć czy upiec. Potrafisz czy nie? -
Rąbał dalej w oczekiwaniu na lepsze efekty wspólnej pracy.
-
-Chyba tak, ale nie mogę obiecać, że to będzie dobre…
-
Kazute:
Każdy z Was wykonał kilkanaście uderzeń, może z wyjątkiem jednego z najemników, Krasnoluda, który uderzał swym toporem najintensywniej. Po chwili wzniósł go nad głowę i zakręcił kilka razy.
- Dobra, rybeńki, cofnąć mi się, bo pierdolnie! - krzyknął, a większość najemników przezornie się odsunęła.
Taczka:
- Lepsze takie, niż żadne, prawda? -
On także się odsunął, by z bezpiecznej odległości obserwować, co też “brodaty brat” kombinuje.
-
Wykonał dwa kolejne młynki, a potem uderzył ostrzem we wrota. Nie działo się nic ciekawego, ale po chwili usłyszałeś trzask, a od miejsca uderzenia, w górę i w dół, powoli rozchodziły się pęknięcia. Brodacz jednym ruchem ręki wyszarpnął topór z drewna i odsunął się przezornie, gdy wrota runęły w dwóch częściach.