Miasto Kasuss
- 
-A-ale… - Pociągnęła nosem. - Gdyby wtedy te Gobliny mnie kupiły, to nic złego by się nie stało… 
- 
- To już było, nic tego nie zmieni. Możemy tylko żyć dalej i jakoś to życie sobie ułożyć. 
- 
Wytarła oczy, po czym spojrzała na Verofa. 
 -Ch-chyba masz rację…
- 
Ta, skąd tu teraz wytrzasnąć taran w środku małego pałacyku? A w mieście przecież nie rosną solidne drzewa, to nie las. Oparł się o toporek gładząc swoją długą brodę myśląc nad rozwiązaniem problemy i jednocześnie licząc, że reszta zebranej tu hołoty znowu coś wymyśli. 
- 
Taczka: 
 - Też mam taką nadzieję. Potrafisz gotować? Mamy już kryjówkę, ale powinniśmy zadbać o coś do jedzenia, musimy mieć siły do dalszej ucieczki.
 Kazute:
 Hołota tym razem nic nie wymyśliła, może poza kilkoma Orkami, którzy bezskutecznie próbowali wykorzystać swojego martwego kompana w tej roli. Nie wyszło, ale chociaż poprawili tym humor innym najemnikom.
- 
To dowiodło tylko znanej już tezy, że martwy Ork mimo swojej masy nie jest już taki silny i potężny. Hm… są w pomieszczeniu jakieś gargulce lub inne wielgachne rzeźby, by użyć ich jako tarana skuteczniejszego niż martwy Zielony? 
- 
Ozdoby zapewne były, w końcu każdy watażka lubił obnosić się ze swoim bogactwem, jednak nie tu, w holu prowadzącym do swojej siedziby. W jego sali tronowej, czy jak inaczej nazwać główne pomieszczenie, znajdują się zapewne tego typu przedmioty, ale szkoda, że dopiero tam. 
- 
Szkoda. A same drzwi pewnie są zbyt mocne, by je wyrąbać przez kilku rosłych chłopów? 
- 
Jest to prawdopodobnie jedyna alternatywa, chyba że znajdziecie inną drogę. 
- 
Na razie nic kreatywniejszego nie przychodziło mu do głowy, więc chwycił topór gotów do zamachu. 
 - Te, Khargul, chodź spróbujem te kurestwo wyrąbać - zawołał jeszcze towarzysza i z całej siły pierdolnął ostrzem w drzwi.
- 
-Nie wiem, czy uda nam się coś ugotować w środku lasu… 
- 
Kazute: 
 Ostrze wbiło się w drewniane wrota nie na tyle, żeby je przebić, ale odpowiednio głęboko, żebyś nie był w stanie wyciągnąć go bez odrobiny siły i zaparcia się o coś. Ork znalazł się w podobnej sytuacji, ale, idąc za Waszym przykładem, pozostali najemnicy również zaczęli rąbać wrota, co powoli zaczęło przynosić jakieś efekty.
 Taczka:
 - No to chociaż usmażyć czy upiec. Potrafisz czy nie?
- 
Rąbał dalej w oczekiwaniu na lepsze efekty wspólnej pracy. 
- 
-Chyba tak, ale nie mogę obiecać, że to będzie dobre… 
- 
Kazute: 
 Każdy z Was wykonał kilkanaście uderzeń, może z wyjątkiem jednego z najemników, Krasnoluda, który uderzał swym toporem najintensywniej. Po chwili wzniósł go nad głowę i zakręcił kilka razy.
 - Dobra, rybeńki, cofnąć mi się, bo pierdolnie! - krzyknął, a większość najemników przezornie się odsunęła.
 Taczka:
 - Lepsze takie, niż żadne, prawda?
- 
On także się odsunął, by z bezpiecznej odległości obserwować, co też “brodaty brat” kombinuje. 
- 
Wykonał dwa kolejne młynki, a potem uderzył ostrzem we wrota. Nie działo się nic ciekawego, ale po chwili usłyszałeś trzask, a od miejsca uderzenia, w górę i w dół, powoli rozchodziły się pęknięcia. Brodacz jednym ruchem ręki wyszarpnął topór z drewna i odsunął się przezornie, gdy wrota runęły w dwóch częściach. 
- 
- Kurwa chłopie, gdzie żeś takie cacko wytrzasnął? - zapytał się Krasnoluda, podchodząc bliżej niego i z podziwem patrząc na rozwalone drzwi. 
- 
Ten jedynie wzruszył ramionami, chcąc zachować tajemnicę bez dwóch zdań magicznej broni dla siebie, a później ruszył naprzód, podobnie jak pozostali najemnicy. 
- 
-No tak, to prawda. - Sprawdziła, jaka jest pora dnia. 
 


