Leśny Trakt
-
Pełna napięcia cisza ciągnęła się sekundami, które tobie wydawały się wlec jak godziny, ale wreszcie stary baron wstał, prostując się dumnie na całą swoją, dość imponującą jak na człowieka i do tego w takim wieku, wysokość.
- Jeśli to, co mówisz, jest rzeczywiście prawdą, możesz liczyć na moje wsparcie. Oddałem Cesarstwu i Cesarzowi najlepsze lata mojego życia, mój pot, moje łzy i moją krew. Broniłem naszego kraju i monarchy przed każdym zagrożeniem, czy to z zewnątrz, czy z wewnątrz. Apyr od początku wydawał mi się ambitny, zbyt ambitny. A przy tym pozbawiony skrupułów, gotów rozszerzać swoje włości i panowanie bez względu na cokolwiek. Gdy Cesarstwo stoi w obliczu kolejnej próby, gdy jego granice najeżdżają Nordowie, Drowy i Zielonoskórzy, a szlachta rozmyśla o buncie, ktoś taki jak Gideon może położyć iskrę, która rozleje się płomieniem po całym kraju. Żołnierze rodu Vetz wesprą działania twoje i twoich sojuszników, pomagając ci odebrać należne prawa i ziemie… Ale najpierw wszelkie wątpliwości rozwieją moi szpiedzy, których niezwłocznie poślę lub posłałem wcześniej na włości Gideona. Do czasu, gdy powrócą z raportami, ty i twoja świta zostaniecie tutaj.
Po tych słowach baron ponownie usiadł, a jego żołnierze, do tej pory stojący spokojnie, ruszyli ku wam o kilka kroków. Twoi towarzysze rzucali zaniepokojone, a nawet gniewne spojrzenia to na nich, to na dworzan barona czy nawet jego samego i jego rodzinę, uważając, że wpadliście właśnie w kolejną pułapkę. -
Choć sama nie była pewna czego się spodziewać, słowa starego barona wydawały się bardziej przyjazne niżeli groźne. Dała swoim towarzyszom znak subtelny dłonią, aby pozostali spokojnie na swoich miejscach.
— Dziękuję, jestem wdzięczna za wysłuchanie mych słów i wszelaką pomoc. — Ukłoniła się delikatnie, z szacunkiem, nie z poddańczą manierą. — Proszę jednak o możliwość wysłania posłańca do reszty naszych sprzymierzeńców, aby Ci nie obawiali się o nasz los podczas naszego pobytu tutaj.
-
Asor pokiwał powoli głową.
- Zgoda. Ale tylko jeden z nich ma prawo opuścić mój zamek, reszta zostanie tu z tobą. - powiedział i machnął ręką w kierunku swoich dworzan, a jeden z nich błyskawicznie wstał od stołu i podszedł do was. Baron spojrzał na niego i rozkazał:
- Edalmirze, zaprowadź naszych gości do ich kwater. Straż nie będzie konieczna, ale niech nie opuszczają gościnnej części zamku bez mojej wiedzy i zgody. Wszystko, czego będziecie potrzebować na czas pobytu tutaj, zostanie wam dostarczone bezzwłocznie. Możecie odejść.
Po ostatnich dwóch zdaniach, skierowanych bez wątpienia do was, strażnicy otworzyli drzwi, a wskazany wcześniej dworzanin wysunął się naprzeciw, wskazując wam ręką drogę. -
— Dziękuję. — Odpowiedziała Asorowi na odchodne, po czym zwróciła się do przydzielonych jej członków Leśnej Straży. — Chodźmy,
To mówiąc, poszła jako pierwsza w kierunku wskazanym przez dworzanina.
-
Wciąż niechętni gościnie barona i przede wszystkim nieufni wobec niego i jego ludzi, twoi kompani mimo to udali się za Edalmirem. Korytarze zamku pokonaliście w pośpiechu i milczeniu. Twoi kompani dostali niewielką komnatę tuż obok ciebie, ty zaś dużo większą i znacznie lepiej wyposażoną czy umeblowaną. Z dworzaninem barona odszedł zaś jeden z Elfów, zapewne po to, aby przekazać wieści Gelu i Leśnej Straży.
//Ogółem w wyprawie towarzyszy ci ośmiu Elfów i czterech ludzi. Wcześniej pisałem, że do środka weszło z tobą dwóch, Elf i człowiek, ale w sumie uznałem, że to trochę bez sensu, zwłaszcza jak jeden z nich musi odejść. Więc uznajmy, że jeden Elf poszedł przekazać wieści, z tobą w zamku zostało jeszcze dwóch ludzi i kolejny Elf, reszta czeka na zewnątrz zamku.// -
//Moglibyśmy to zredukować do maks czterech towarzyszy, dajmy na to dwóch elfów i dwóch ludzi, z czego jeden elf udał się by przekazać wieści? Bo teraz nie za bardzo wiedziałbym co zrobić z tymi na zewnątrz itp, jakoś łatwiej byłoby mi to ogarnąć gdyby wszystkich było mniej.//
-
//Możemy, żaden problem.//
-
Cieszyło ją to, że od pozostałych oddzielała ją tylko ściana. Nie rozdzielono ich, co uznawała za dobry znak, podobnie jak to, że pozwolono elfowi udać się z wieściami. Również nie była pozbawiona podejrzeń co do zamiarów Asora, ale wierzyła w jego honorowe słowo i czyste zamiary. Jednak trochę dobijała ją konieczność czekania.
Rozpoczęła od rozłożenia swych nielicznych rzeczy w pokoju, jak i ogólnego rozejrzenia się po nim. W końcu na razie nie miała chyba niczego innego, co mogłaby zrobić…
-
Była to raczej typowo gościnna komnata, pozbawiona większości wygód, jakie miałaś u siebie, w swoim dworku, ale z drugiej strony były to warunki o niebo lepsze od tych typowo polowych, do jakich musiałaś przywyknąć w obozie Leśnej Straży. Tak czy siak, do swojej dyspozycji miałaś stół, kilka krzeseł, duże łóżko, okno wychodzące na zamkowy dziedziniec i kilka innych, mniejszych mebli.
-
Densissma podeszła do okna, chcąc spojrzeć na dziedziniec. Liczyła, że zdoła dostrzec posłańca wybiegającego z wiadomością do reszty Leśnej Straży. Ufała w dobre intencje Vetzów, ale nie wyciszało to jej podejrzeń o to, że pomimo wszystkiego, mogą mieć złe zamiary. Nie mogła się ich pozbyć, po tym co przeżyła w ostatnim czasie… Chciała wierzyć, że wchodzi na właściwą drogę do odzyskania rodzinnego majątku i pomszczenia śmierci ojca, ale trudno było jej przekonać się do tego. Cały czas towarzyszył jej strach przed tym, że położy nadzieje w niewłaściwej osobie, której prędzej lub później jej życie przestanie być na rękę. Może będzie to Gelu, może Asor albo Edar Vetz, może ktoś, kogo jeszcze nawet nie spotkała… Strach ten od pewnego czasu już zaczynał w jej umyśle graniczyć z przekonaniem, że coś złego musi się wydarzyć.
//Swoją drogą, myślałem o tym, żeby zabrać się za odświeżanie starych kart postaci, rozpisać je od nowa, by po prostu były przyjemniejsze dla oka i zawierały w sobie wydarzenia z biegu fabuły, nie zmieniając zawartości jak umiejętności czy imię, co oczywiste. Masz coś przeciwko temu? //
-
//Biorąc pod uwagę, że większość z tych postaci została stworzona jeszcze w czasach, gdy Elarid funkcjonowało na Jeja to średnio mi się widzi, żeby to lepiej wyglądało przez fakt, że te przeniesione posty same w sobie nie zachwycają. No i edytowanie Kart po zaakceptowaniu jednak nie przechodzi, więc nie mam z tym problemu, jeśli na przykład zrobisz to w jakimś osobnym dokumencie, do którego możesz zerkać podczas odpisów. I który mógłbyś mi w sumie wysłać, żebym ja też nie musiał szukać jakichś informacji na przestrzeni kilkuset postów w kilku tematach.//
Owszem, został on wyprowadzony przez zamkowych strażników, ale zniknął ci z oczu, gdy tylko opuścili mury siedziby rodu Vetz. Pozostaje ci liczyć na czyste intencje Asora i na to, że rzeczywiście udali się w drogę, a nie zostali zgładzeni, choć zdrada ze strony tych szlachciców nie wydawała ci się prawdopodobna. O wiele bardziej powinnaś obawiać się tego, co może czekać ich po drodze do kryjówki Leśnej Straży, ale w końcu to Elfy, potrafią się kryć i przemykać niezauważenie. -
// Jasne. W takim razie wyślę Ci zaktualizowaną kartę gdy już będzie gotowa. //
Miała nadzieję, że dotrą szybko, a przede wszystkim bezpiecznie… Zaś jej samej nie pozostawało chyba wiele więcej nad czekanie.
-
Czekałaś bezczynnie kilka godzin, choć tobie czas ten zdawał się dłużyć niemiłosiernie. W końcu usłyszałaś pukanie do drzwi, a po chwili w progu komnaty stanął jeden z dworzan barona. Odchrząknął i powiedział:
- Twoim ludziom została dostarczona wieczerza, pani. Ciebie zaś baron Asor Vetz prosi na posiłek do jadalni, abyś mogła dołączyć do jego rodziny i dworu. O ile wyrazisz ku temu chęci. -
— Tak, z chęcią przyjmę zaproszenie barona. — Odpowiedziała, pochodząc do progu komnaty.
Nie pojawienie się na posiłku byłoby przecież nietaktem, na co nie mogła sobie pozwolić w sytuacji, w której nie tylko teraz była zależna od łaski barona, ale i od jego wsparcia zależała jej przyszłość. Poza tym, była to dobra okazja na zaskarbienie sobie sympatii i przyjaźni włodyki lub choćby jej zaczynu. -
Skinąwszy ci głową, sługa wskazał dłonią na korytarz i odsunął się nieco, abyś mogła wyjść. Poprowadził cię tu tą samą trasą, jaką pokonałaś, wychodząc ze swoimi towarzyszami z głównej sali w zamku barona. Chociaż wcześniej stały tam długie ławy i stoły, teraz było ich dużo więcej, tak jak i ucztujących ludzi. Przybyło też rozmaitych minstreli, bardów, kuglarzy, poetów i im podobnych, zabawiających zgromadzonych swoją twórczością i umiejętnościami. Stół, do którego cię poprowadzono, ustawiony był w centrum komnaty, na podwyższeniu, nakryty ciężkim obrusem i uginający się do jadła, napojów i zastawy. Poza baronem i jego rodziną, siedziały tam też osoby, których wcześniej nie zauważyłaś lub kojarzyłaś jedynie z widzenia (czy to z dzisiaj, czy z poprzednich spotkań między baronem i twoim ojcem, byli to bowiem członkowie jego najbliższej świty, dworzanie, zaufani ludzie). Tylko jedno miejsce pozostawało puste, które to wskazał ci wysłannik barona i ukłoniwszy się zgromadzonym przy wieczerzy, odszedł do swoich spraw.
-
Densissma odprowadzała wysłannika wzrokiem jeszcze przez krótki, liczący kilka sekund moment, po czym zwróciła swój wzrok ku wskazanemu miejscu. Musiała przyznać, że to, co teraz ją otaczało przewyższało najwystawniejsze przyjęcia, na jakie mógł pozwolić sobie dworek jej ojca… Wcześniej tęskniła za tą atmosferą, tym ferworem zabawy i rozmów, jednak tym razem czuła się tym nieco przytłoczona. Oczywiście, było to stukroć lepsze niż orcza niewola, jednak być może po prostu długi czas w oderwaniu od tego tego życia sprawił, iż odzwyczaiła się od pewnych spraw…
NIemniej, udała się powolnym, przystającym osobie z szlachetną krwią krokiem ku wskazanemu miejscu, ciekawa tego, obok kogo przyjdzie jej siedzieć.
-
Po swojej lewej i prawej stronie miałaś dwóch mężczyzn w średnim wieku, nie wyróżniających się absolutnie niczym, zapewne byli jednak doradcami, jego dworzanami czy kimś innym z bezpośredniej świty. Naprzeciwko ciebie zaś siedział syn barona Asora Vetza, Edar Vetz.
- A więc… - odchrząknąwszy, powiedział baron. - Skoro wszyscy jesteśmy w komplecie, niech zacznie się uczta.
Mówiąc to, sięgnął po puchar z winem i upił tęgi łyk. Ku rozbawieniu ludzi przy stole, po oderwaniu go od ust przekręcił go do góry nogami, pokazując, że jednym haustem wypił całą zawartość naczynia. Jeden ze stojących w pobliżu sług od razu napełnił naczynie Asora, wtedy i inni wznieśli swoje puchary, aby upić łyk wina, po czym zaczęli nakładać jadło na talerze. -
I ona, razem z innymi, uniosła swój puchar i upiła delikatny łyk. Wiedziała, że była gościem w tym towarzystwie, dodatkowo nie mogła na razie ocenić, czy mile proszonym. Musiała się pilnować, bo nie tyle wiedziała, co czuła, jakby każdy z jej ruchów był obserwowany w oczekiwaniu na choćby jedno potknięcie. Nałożyła sobie względnie niewielką porcję jadła, choć czuła, że jej żołądek wolałby o wiele większą ilość. Musiała jednak dbać o takt, w szczególności gdy miała świadomość tego, iż naprzeciwko siedział syn barona, Edar. Rzuciła krótkie spojrzenie w jego stronę, podczas gdy nakładała sobie posiłek.
-
Młody szlachcic wydawał się być pozornie obojętny, skupiony jedynie na jedzeniu i piciu, ale ostatecznie to on przemówił pierwszy. Nie żeby wszyscy inni ucztowali w milczeniu, również zajęci byli rozmową, ale to on jako pierwszy odezwał się do ciebie, a nie innego biesiadnika, nie rzucał też pytania w eter, ale kierował je bez dwóch zdań wprost do ciebie:
- A więc… Jak długo przebywałaś w Ghadugh? Słyszałem, że jak na orcze standardy to prawdziwa metropolia. Jak je zapamiętałaś? I czy widziałaś tam coś, co wskazywałoby, że cała potęga Hordy ruszy przeciwko Cesarstwu? -
Densissma zamarła na krótki moment po tym, gdy usłyszała pytania szlachcica. Już samo wspomnienie o mieście orków przywołało w niej wspomnienia, które były dalekie od przyjemnych. Bitwa pod dworkiem Rejenta, jego syn… Więzy, kneble, podróż do Ghadaugh. To zdecydowanie nie były chwile, do których pragnęła powracać.
— …Dwa dni. Byłam tam przez dwa dni. — Odpowiedziała, opuszczając dłonie, w których trzymała sztućce. — I tak, to ogromne miasto, ale… Widziałem je tylko, gdy przenoszono mnie z jednego miejsca niewoli do kolejnego. To miejsce… nie miało w sobie niczego dobrego. To, w czym zamieszkiwali mieszańcy Ghadaugh, przypominało bardziej surowo i nieumiejętnie ociosane, kamienne bloki niż domy. Nie widziałam w nich niczego, co wzbudzałoby choćby krztę nadziei w to, że w tym mieście może żyć ktoś, kto myśli, kocha i czuje jak ja, wy czy ktokolwiek w tym gronie. — Mówiła w pełnym skupieniu i powadze. — Chciałabym powiedzieć, że to siedlisko dzikich zwierząt, ale nawet dzika zwierzyna ma w sobie więcej godności niż ork czy goblin. A Horda… Wybacz, jeżeli Cię zawiodę, lecz nie wiem. — Kontynuowała, bezwiednie przechodząc na nieco swobodniejszy ton w rozmowie z szlachcicem. — Nie umiem sobie przypomnieć niczego, co wskazywałoby na to.