Leśny Trakt
-
//Możemy, żaden problem.//
-
Cieszyło ją to, że od pozostałych oddzielała ją tylko ściana. Nie rozdzielono ich, co uznawała za dobry znak, podobnie jak to, że pozwolono elfowi udać się z wieściami. Również nie była pozbawiona podejrzeń co do zamiarów Asora, ale wierzyła w jego honorowe słowo i czyste zamiary. Jednak trochę dobijała ją konieczność czekania.
Rozpoczęła od rozłożenia swych nielicznych rzeczy w pokoju, jak i ogólnego rozejrzenia się po nim. W końcu na razie nie miała chyba niczego innego, co mogłaby zrobić…
-
Była to raczej typowo gościnna komnata, pozbawiona większości wygód, jakie miałaś u siebie, w swoim dworku, ale z drugiej strony były to warunki o niebo lepsze od tych typowo polowych, do jakich musiałaś przywyknąć w obozie Leśnej Straży. Tak czy siak, do swojej dyspozycji miałaś stół, kilka krzeseł, duże łóżko, okno wychodzące na zamkowy dziedziniec i kilka innych, mniejszych mebli.
-
Densissma podeszła do okna, chcąc spojrzeć na dziedziniec. Liczyła, że zdoła dostrzec posłańca wybiegającego z wiadomością do reszty Leśnej Straży. Ufała w dobre intencje Vetzów, ale nie wyciszało to jej podejrzeń o to, że pomimo wszystkiego, mogą mieć złe zamiary. Nie mogła się ich pozbyć, po tym co przeżyła w ostatnim czasie… Chciała wierzyć, że wchodzi na właściwą drogę do odzyskania rodzinnego majątku i pomszczenia śmierci ojca, ale trudno było jej przekonać się do tego. Cały czas towarzyszył jej strach przed tym, że położy nadzieje w niewłaściwej osobie, której prędzej lub później jej życie przestanie być na rękę. Może będzie to Gelu, może Asor albo Edar Vetz, może ktoś, kogo jeszcze nawet nie spotkała… Strach ten od pewnego czasu już zaczynał w jej umyśle graniczyć z przekonaniem, że coś złego musi się wydarzyć.
//Swoją drogą, myślałem o tym, żeby zabrać się za odświeżanie starych kart postaci, rozpisać je od nowa, by po prostu były przyjemniejsze dla oka i zawierały w sobie wydarzenia z biegu fabuły, nie zmieniając zawartości jak umiejętności czy imię, co oczywiste. Masz coś przeciwko temu? //
-
//Biorąc pod uwagę, że większość z tych postaci została stworzona jeszcze w czasach, gdy Elarid funkcjonowało na Jeja to średnio mi się widzi, żeby to lepiej wyglądało przez fakt, że te przeniesione posty same w sobie nie zachwycają. No i edytowanie Kart po zaakceptowaniu jednak nie przechodzi, więc nie mam z tym problemu, jeśli na przykład zrobisz to w jakimś osobnym dokumencie, do którego możesz zerkać podczas odpisów. I który mógłbyś mi w sumie wysłać, żebym ja też nie musiał szukać jakichś informacji na przestrzeni kilkuset postów w kilku tematach.//
Owszem, został on wyprowadzony przez zamkowych strażników, ale zniknął ci z oczu, gdy tylko opuścili mury siedziby rodu Vetz. Pozostaje ci liczyć na czyste intencje Asora i na to, że rzeczywiście udali się w drogę, a nie zostali zgładzeni, choć zdrada ze strony tych szlachciców nie wydawała ci się prawdopodobna. O wiele bardziej powinnaś obawiać się tego, co może czekać ich po drodze do kryjówki Leśnej Straży, ale w końcu to Elfy, potrafią się kryć i przemykać niezauważenie. -
// Jasne. W takim razie wyślę Ci zaktualizowaną kartę gdy już będzie gotowa. //
Miała nadzieję, że dotrą szybko, a przede wszystkim bezpiecznie… Zaś jej samej nie pozostawało chyba wiele więcej nad czekanie.
-
Czekałaś bezczynnie kilka godzin, choć tobie czas ten zdawał się dłużyć niemiłosiernie. W końcu usłyszałaś pukanie do drzwi, a po chwili w progu komnaty stanął jeden z dworzan barona. Odchrząknął i powiedział:
- Twoim ludziom została dostarczona wieczerza, pani. Ciebie zaś baron Asor Vetz prosi na posiłek do jadalni, abyś mogła dołączyć do jego rodziny i dworu. O ile wyrazisz ku temu chęci. -
— Tak, z chęcią przyjmę zaproszenie barona. — Odpowiedziała, pochodząc do progu komnaty.
Nie pojawienie się na posiłku byłoby przecież nietaktem, na co nie mogła sobie pozwolić w sytuacji, w której nie tylko teraz była zależna od łaski barona, ale i od jego wsparcia zależała jej przyszłość. Poza tym, była to dobra okazja na zaskarbienie sobie sympatii i przyjaźni włodyki lub choćby jej zaczynu. -
Skinąwszy ci głową, sługa wskazał dłonią na korytarz i odsunął się nieco, abyś mogła wyjść. Poprowadził cię tu tą samą trasą, jaką pokonałaś, wychodząc ze swoimi towarzyszami z głównej sali w zamku barona. Chociaż wcześniej stały tam długie ławy i stoły, teraz było ich dużo więcej, tak jak i ucztujących ludzi. Przybyło też rozmaitych minstreli, bardów, kuglarzy, poetów i im podobnych, zabawiających zgromadzonych swoją twórczością i umiejętnościami. Stół, do którego cię poprowadzono, ustawiony był w centrum komnaty, na podwyższeniu, nakryty ciężkim obrusem i uginający się do jadła, napojów i zastawy. Poza baronem i jego rodziną, siedziały tam też osoby, których wcześniej nie zauważyłaś lub kojarzyłaś jedynie z widzenia (czy to z dzisiaj, czy z poprzednich spotkań między baronem i twoim ojcem, byli to bowiem członkowie jego najbliższej świty, dworzanie, zaufani ludzie). Tylko jedno miejsce pozostawało puste, które to wskazał ci wysłannik barona i ukłoniwszy się zgromadzonym przy wieczerzy, odszedł do swoich spraw.
-
Densissma odprowadzała wysłannika wzrokiem jeszcze przez krótki, liczący kilka sekund moment, po czym zwróciła swój wzrok ku wskazanemu miejscu. Musiała przyznać, że to, co teraz ją otaczało przewyższało najwystawniejsze przyjęcia, na jakie mógł pozwolić sobie dworek jej ojca… Wcześniej tęskniła za tą atmosferą, tym ferworem zabawy i rozmów, jednak tym razem czuła się tym nieco przytłoczona. Oczywiście, było to stukroć lepsze niż orcza niewola, jednak być może po prostu długi czas w oderwaniu od tego tego życia sprawił, iż odzwyczaiła się od pewnych spraw…
NIemniej, udała się powolnym, przystającym osobie z szlachetną krwią krokiem ku wskazanemu miejscu, ciekawa tego, obok kogo przyjdzie jej siedzieć.
-
Po swojej lewej i prawej stronie miałaś dwóch mężczyzn w średnim wieku, nie wyróżniających się absolutnie niczym, zapewne byli jednak doradcami, jego dworzanami czy kimś innym z bezpośredniej świty. Naprzeciwko ciebie zaś siedział syn barona Asora Vetza, Edar Vetz.
- A więc… - odchrząknąwszy, powiedział baron. - Skoro wszyscy jesteśmy w komplecie, niech zacznie się uczta.
Mówiąc to, sięgnął po puchar z winem i upił tęgi łyk. Ku rozbawieniu ludzi przy stole, po oderwaniu go od ust przekręcił go do góry nogami, pokazując, że jednym haustem wypił całą zawartość naczynia. Jeden ze stojących w pobliżu sług od razu napełnił naczynie Asora, wtedy i inni wznieśli swoje puchary, aby upić łyk wina, po czym zaczęli nakładać jadło na talerze. -
I ona, razem z innymi, uniosła swój puchar i upiła delikatny łyk. Wiedziała, że była gościem w tym towarzystwie, dodatkowo nie mogła na razie ocenić, czy mile proszonym. Musiała się pilnować, bo nie tyle wiedziała, co czuła, jakby każdy z jej ruchów był obserwowany w oczekiwaniu na choćby jedno potknięcie. Nałożyła sobie względnie niewielką porcję jadła, choć czuła, że jej żołądek wolałby o wiele większą ilość. Musiała jednak dbać o takt, w szczególności gdy miała świadomość tego, iż naprzeciwko siedział syn barona, Edar. Rzuciła krótkie spojrzenie w jego stronę, podczas gdy nakładała sobie posiłek.
-
Młody szlachcic wydawał się być pozornie obojętny, skupiony jedynie na jedzeniu i piciu, ale ostatecznie to on przemówił pierwszy. Nie żeby wszyscy inni ucztowali w milczeniu, również zajęci byli rozmową, ale to on jako pierwszy odezwał się do ciebie, a nie innego biesiadnika, nie rzucał też pytania w eter, ale kierował je bez dwóch zdań wprost do ciebie:
- A więc… Jak długo przebywałaś w Ghadugh? Słyszałem, że jak na orcze standardy to prawdziwa metropolia. Jak je zapamiętałaś? I czy widziałaś tam coś, co wskazywałoby, że cała potęga Hordy ruszy przeciwko Cesarstwu? -
Densissma zamarła na krótki moment po tym, gdy usłyszała pytania szlachcica. Już samo wspomnienie o mieście orków przywołało w niej wspomnienia, które były dalekie od przyjemnych. Bitwa pod dworkiem Rejenta, jego syn… Więzy, kneble, podróż do Ghadaugh. To zdecydowanie nie były chwile, do których pragnęła powracać.
— …Dwa dni. Byłam tam przez dwa dni. — Odpowiedziała, opuszczając dłonie, w których trzymała sztućce. — I tak, to ogromne miasto, ale… Widziałem je tylko, gdy przenoszono mnie z jednego miejsca niewoli do kolejnego. To miejsce… nie miało w sobie niczego dobrego. To, w czym zamieszkiwali mieszańcy Ghadaugh, przypominało bardziej surowo i nieumiejętnie ociosane, kamienne bloki niż domy. Nie widziałam w nich niczego, co wzbudzałoby choćby krztę nadziei w to, że w tym mieście może żyć ktoś, kto myśli, kocha i czuje jak ja, wy czy ktokolwiek w tym gronie. — Mówiła w pełnym skupieniu i powadze. — Chciałabym powiedzieć, że to siedlisko dzikich zwierząt, ale nawet dzika zwierzyna ma w sobie więcej godności niż ork czy goblin. A Horda… Wybacz, jeżeli Cię zawiodę, lecz nie wiem. — Kontynuowała, bezwiednie przechodząc na nieco swobodniejszy ton w rozmowie z szlachcicem. — Nie umiem sobie przypomnieć niczego, co wskazywałoby na to.
-
Edar miał widocznie zamiar i ochotę drążyć temat, gdyż twoja ogólnikowa i niejasna odpowiedź nie zaspokoiła jego ciekawości. Jednak gdy tylko otworzył usta Asor zmierzył go spojrzeniem, po którym młody szlachcic rzeczywiście odezwał się, ale do kogoś innego na zupełnie inny temat.
- Sprawa Hordy i Zielonoskórych jest niezwykle ważna dla nas i całego Cesarstwa. - powiedział baron. - Z niezorganizowanymi bandami łupieżców poradzimy sobie bez trudu. Ale z wybrzeżem najeżdżanym przez Nordów, ciężką wojną z Mrocznymi Elfami i niepokojami wewnątrz kraju najazd całej potęgi Hordy może zagrozić nam o wiele bardziej… Ufam, że nasz gość zaspokoi twoją ciekawość, mój synu.
- Ach, tak. - odparł młody arystokrata, sarkastycznie się przy tym uśmiechając. - Rheber Tova. Syn hrabiego Irrigen. Zdrajca. Kłamca. Morderca.
Hrabia Grargard Tova z Irrigen… Nawet do waszego małego dworku na prowincji, położonego z dala od wielkiej polityki i ważnych wydarzeń, doszły słuchy o historii hrabiego. Majętnego i wpływowego człowieka, cesarskiego zausznika, wodza własnych hufców pancernej jazdy. Wyprawiając się na wyprawę wojenną z poprzednim Cesarzem, najechał ziemie Zielonoskórych w odwetowym najeździe za napad na tereny Cesarstwa. Wracający z wyprawy hufiec został jednak napadnięty przez przeważające sił wielu zjednoczonych z tej okazji klanów i plemion Orków oraz Goblinów. Przeważani liczebnie i otoczeni, Cesarscy skazani byli na porażkę. Dzięki męstwu hrabiego, Cesarz zdołał wyrwać się z zasadzki, nie mógł jednak ocalić swojego dworzanina. Po kilku latach te jednak powrócił wraz ze swoim synem i garścią zbrojnych. I całą armią Zielonoskórych pod swoimi sztandarami. Hrabia Grargard przeżył. Wzięty do niewoli, walczył o swoje życie z zielonoskórymi czempionami, dzikimi bestiami, wreszcie swoimi towarzyszami. A nawet ze swoim synem, ale zamiast zgładzić jego, pokonał wodza orczego plemienia, które wzięło go do niewoli. Ci zaś, pod wielkim wrażeniem jego siły i sprawności w boju, obrali go nowym wodzem. Zaślepiony żądzą krwi i zemsty na Cesarzu, który nie przyszedł mu ze zbrojną pomocą, nie pragnął też wykupić jego i jego syna. Rozpętał na ziemiach Cesarstwa krwawe piekło, pokonany dopiero po dwóch latach zmagań, dzięki zaangażowaniu wielkich zastępów wojsk cesarskich i krasnoludzkim posiłkom. Wzięty do niewoli hrabia został publicznie ścięty w Ruhn, ale ze względu na dawne zasługi pozwolono mu wygłosić ostatnie życzenie. Było nim oszczędzenie syna, Rhebera. Ten rzeczywiście przeżył. Jego ojcowiznę wziął jednak we władnie sam Cesarz, obiecując mu, że zostanie zwrócona rodowi Tova, gdy ten odpokutuje grzeszy swego ojca. Wysyłany na wiele niemal samobójczych misji, młody Tova starał się to zrobić, ale słuch o nim zaginął. Jednak jak widać wciąż żyje. I ma zawitać na zamku rodu Vetz… -
A więc wszystko wskazywało na to, że poza Densissmą, ród Vetz przygotowywał się do przyjęcia lub nawet już miał w swoich progach jeszcze jednego gościa. Przy czym on, w przeciwieństwie do Magny, widocznie był spodziewany. Blondwłosa szlachcianka zamyśliła się na moment nad tą kwestią. Z jednej perspektywy, Rheber, po spędzeniu miesięcy na walkach z zielonoskórymi mógł poprzeć ją przeciwko Gideonowi, co mogło mieć znaczenie w oczach Asora. Jednak przecież jednocześnie jeszcze za życia swego ojca, przecież wraz z nim przewodził tym zwierzętom. Mógł też zaszkodzić sprawie Densissmy. Jeżeli przybył na dwór Vetzów z własnymi prośbami o wsparcie, to mogło skierować ich uwagę na inne tory, przecież sprawa jakiegoś prowincjonalnego dworku nie mogła się równać komuś jego pokroju, o tak głośnym nazwisku…
— Jeżeli wolno mi spytać… — Densissma wtrąciła się grzecznie, spoglądając najpierw w kierunku młodego barona, później na Asora. — Na kiedy Rhebar zapowiedział swoje przybycie?
-
- Będzie tu nim upłyną trzy dni. - odparł Asor.
Po kilku kwadransach dalszej uczty, spędzonych w milczeniu, twoją uwagę przykuło rozchodzące się z kierunku bramy i dziedzińca mrożące krew w żyłach wycie.
- Lub szybciej. - mruknął Edar, nawiązując do wypowiedzi swojego ojca. - Wściekłe psy Tovy już tu są. -
- Będzie tu nim upłyną trzy dni. - odparł Asor.
Po kilku kwadransach dalszej uczty, spędzonych w milczeniu, twoją uwagę przykuło rozchodzące się z kierunku bramy i dziedzińca mrożące krew w żyłach wycie.
- Lub szybciej. - mruknął Edar, nawiązując do wypowiedzi swojego ojca. - Wściekłe psy Tovy już tu są. -
Po plecach Densissmy przemaszerował dreszcz. Sama nie mogła zrozumieć dlaczego, ale wycie psów przypomniało jej niewolę w Ghadugh… Coś, do czego zdecydowanie wolała nie wracać inaczej, niż własnymi słowami.
Młody Tova, który musi odpokutować grzechy ojca…
Zwróciła wzrok ku drzwiom prowadzącym na salę, spodziewając się pojawienia w nich tematu prowadzonej rozmowy lada moment.
-
Nie wiedzieć czemu, wielkie drzwi wejściowe do sali tronowej barona otworzyły się dopiero po niemal pół godzinie. Pchnęli je stojący przed nimi gwardziści, a do pomieszczenia wkroczył jeden z dworzan Asora, chyba nawet ten sam, który zapowiedział twoje przybycie.
- Hrabia Irrigen, Rheber Tova. - powiedział i odsunął się, aby do środka mógł wejść sam zapowiedziany szlachcic… Który kompletnie nie przypominał tego, kogo się spodziewałaś.
Był dość wysoki, dobrze zbudowany. Jego twarz pokrywała czarna, kilkudniowa szczecina, a długie włosy zwisały w nieładzie na plecach. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka lat, choć jego ogorzała twarz na pierwszy rzut oka wskazywałaby na coś innego. Szpeciły ją też trzy blizny na policzku, mające przynajmniej kilka lat, jakby zadane pazurami dzikiej bestii. Ubiór wskazywałby bardziej na najemnika niż arystokratę: czarne, wysokie buty z ostrogami, proste spodnie, czerwona koszula, skórzany napierśnik, rękawice… A wszystko to stare, brudne, znoszone lub sfatygowane od ciągłego użytkowania, wystawiania na słońce, upał, mróz, deszcz i błoto. Widać, że nie miał czasu się przebrać w coś bardziej odpowiedniego. Lub nie zwracał na to jakiejkolwiek uwagi. Kilka pustych obecnie pochw noszonych przy pasie lub biodrze wskazywało na to, że miał przy sobie raczej spory arsenał, ale jemu również nakazano go zdać.
Rheber zlustrował powoli salę i biesiadników czujnym, zimnym wzrokiem, po czym skłonił się w pas baronowi.
- Jestem zaszczycony, mogąc wraz z moją kompanią gościć w twoich progach, baronie Vetz. - powiedział, co Asor skwitował krótkim kiwnięciem głową.
- Widzę, że podróż odcisnęła na tobie swoje piętno. - odparł baron i wykonał zachęcający gest w kierunku jedynego wolnego miejsca przy biesiadnym stole. - Usiądź. Pokrzep się, odpocznij. Opowiedz o swych przygodach.
- Naturalnie, baronie. Nie zasiądę jednak do uczty, dopóki moi ludzie nie otrzymają własnego miejsca, jadła i napitku.
Mówiąc to, Tova odsunął się nieco, a do sali wkroczyła jego drużyna lub przynajmniej jej część. Nazwanie ich “ludźmi” było chyba tylko spowodowane przyzwyczajeniem, żaden z nich bowiem nim nie był. Blisko cztery tuziny Goblinów w skórzanych pelerynach, kołpakach i tym podobnych, typowych dlań, elementach garderoby, wtoczyło się do środka sali biesiadnej, rozglądając się wokół. Biorąc pod uwagę fakt, że Gobliny znane były z dosiadania wilków podczas walki, zrozumiałaś, co naprawdę kryło się pod określeniem “wściekłe psy Tovy”, którego użył wcześniej Edar…