Leśny Trakt
-
// Jasne. W takim razie wyślę Ci zaktualizowaną kartę gdy już będzie gotowa. //
Miała nadzieję, że dotrą szybko, a przede wszystkim bezpiecznie… Zaś jej samej nie pozostawało chyba wiele więcej nad czekanie.
-
Czekałaś bezczynnie kilka godzin, choć tobie czas ten zdawał się dłużyć niemiłosiernie. W końcu usłyszałaś pukanie do drzwi, a po chwili w progu komnaty stanął jeden z dworzan barona. Odchrząknął i powiedział:
- Twoim ludziom została dostarczona wieczerza, pani. Ciebie zaś baron Asor Vetz prosi na posiłek do jadalni, abyś mogła dołączyć do jego rodziny i dworu. O ile wyrazisz ku temu chęci. -
— Tak, z chęcią przyjmę zaproszenie barona. — Odpowiedziała, pochodząc do progu komnaty.
Nie pojawienie się na posiłku byłoby przecież nietaktem, na co nie mogła sobie pozwolić w sytuacji, w której nie tylko teraz była zależna od łaski barona, ale i od jego wsparcia zależała jej przyszłość. Poza tym, była to dobra okazja na zaskarbienie sobie sympatii i przyjaźni włodyki lub choćby jej zaczynu. -
Skinąwszy ci głową, sługa wskazał dłonią na korytarz i odsunął się nieco, abyś mogła wyjść. Poprowadził cię tu tą samą trasą, jaką pokonałaś, wychodząc ze swoimi towarzyszami z głównej sali w zamku barona. Chociaż wcześniej stały tam długie ławy i stoły, teraz było ich dużo więcej, tak jak i ucztujących ludzi. Przybyło też rozmaitych minstreli, bardów, kuglarzy, poetów i im podobnych, zabawiających zgromadzonych swoją twórczością i umiejętnościami. Stół, do którego cię poprowadzono, ustawiony był w centrum komnaty, na podwyższeniu, nakryty ciężkim obrusem i uginający się do jadła, napojów i zastawy. Poza baronem i jego rodziną, siedziały tam też osoby, których wcześniej nie zauważyłaś lub kojarzyłaś jedynie z widzenia (czy to z dzisiaj, czy z poprzednich spotkań między baronem i twoim ojcem, byli to bowiem członkowie jego najbliższej świty, dworzanie, zaufani ludzie). Tylko jedno miejsce pozostawało puste, które to wskazał ci wysłannik barona i ukłoniwszy się zgromadzonym przy wieczerzy, odszedł do swoich spraw.
-
Densissma odprowadzała wysłannika wzrokiem jeszcze przez krótki, liczący kilka sekund moment, po czym zwróciła swój wzrok ku wskazanemu miejscu. Musiała przyznać, że to, co teraz ją otaczało przewyższało najwystawniejsze przyjęcia, na jakie mógł pozwolić sobie dworek jej ojca… Wcześniej tęskniła za tą atmosferą, tym ferworem zabawy i rozmów, jednak tym razem czuła się tym nieco przytłoczona. Oczywiście, było to stukroć lepsze niż orcza niewola, jednak być może po prostu długi czas w oderwaniu od tego tego życia sprawił, iż odzwyczaiła się od pewnych spraw…
NIemniej, udała się powolnym, przystającym osobie z szlachetną krwią krokiem ku wskazanemu miejscu, ciekawa tego, obok kogo przyjdzie jej siedzieć.
-
Po swojej lewej i prawej stronie miałaś dwóch mężczyzn w średnim wieku, nie wyróżniających się absolutnie niczym, zapewne byli jednak doradcami, jego dworzanami czy kimś innym z bezpośredniej świty. Naprzeciwko ciebie zaś siedział syn barona Asora Vetza, Edar Vetz.
- A więc… - odchrząknąwszy, powiedział baron. - Skoro wszyscy jesteśmy w komplecie, niech zacznie się uczta.
Mówiąc to, sięgnął po puchar z winem i upił tęgi łyk. Ku rozbawieniu ludzi przy stole, po oderwaniu go od ust przekręcił go do góry nogami, pokazując, że jednym haustem wypił całą zawartość naczynia. Jeden ze stojących w pobliżu sług od razu napełnił naczynie Asora, wtedy i inni wznieśli swoje puchary, aby upić łyk wina, po czym zaczęli nakładać jadło na talerze. -
I ona, razem z innymi, uniosła swój puchar i upiła delikatny łyk. Wiedziała, że była gościem w tym towarzystwie, dodatkowo nie mogła na razie ocenić, czy mile proszonym. Musiała się pilnować, bo nie tyle wiedziała, co czuła, jakby każdy z jej ruchów był obserwowany w oczekiwaniu na choćby jedno potknięcie. Nałożyła sobie względnie niewielką porcję jadła, choć czuła, że jej żołądek wolałby o wiele większą ilość. Musiała jednak dbać o takt, w szczególności gdy miała świadomość tego, iż naprzeciwko siedział syn barona, Edar. Rzuciła krótkie spojrzenie w jego stronę, podczas gdy nakładała sobie posiłek.
-
Młody szlachcic wydawał się być pozornie obojętny, skupiony jedynie na jedzeniu i piciu, ale ostatecznie to on przemówił pierwszy. Nie żeby wszyscy inni ucztowali w milczeniu, również zajęci byli rozmową, ale to on jako pierwszy odezwał się do ciebie, a nie innego biesiadnika, nie rzucał też pytania w eter, ale kierował je bez dwóch zdań wprost do ciebie:
- A więc… Jak długo przebywałaś w Ghadugh? Słyszałem, że jak na orcze standardy to prawdziwa metropolia. Jak je zapamiętałaś? I czy widziałaś tam coś, co wskazywałoby, że cała potęga Hordy ruszy przeciwko Cesarstwu? -
Densissma zamarła na krótki moment po tym, gdy usłyszała pytania szlachcica. Już samo wspomnienie o mieście orków przywołało w niej wspomnienia, które były dalekie od przyjemnych. Bitwa pod dworkiem Rejenta, jego syn… Więzy, kneble, podróż do Ghadaugh. To zdecydowanie nie były chwile, do których pragnęła powracać.
— …Dwa dni. Byłam tam przez dwa dni. — Odpowiedziała, opuszczając dłonie, w których trzymała sztućce. — I tak, to ogromne miasto, ale… Widziałem je tylko, gdy przenoszono mnie z jednego miejsca niewoli do kolejnego. To miejsce… nie miało w sobie niczego dobrego. To, w czym zamieszkiwali mieszańcy Ghadaugh, przypominało bardziej surowo i nieumiejętnie ociosane, kamienne bloki niż domy. Nie widziałam w nich niczego, co wzbudzałoby choćby krztę nadziei w to, że w tym mieście może żyć ktoś, kto myśli, kocha i czuje jak ja, wy czy ktokolwiek w tym gronie. — Mówiła w pełnym skupieniu i powadze. — Chciałabym powiedzieć, że to siedlisko dzikich zwierząt, ale nawet dzika zwierzyna ma w sobie więcej godności niż ork czy goblin. A Horda… Wybacz, jeżeli Cię zawiodę, lecz nie wiem. — Kontynuowała, bezwiednie przechodząc na nieco swobodniejszy ton w rozmowie z szlachcicem. — Nie umiem sobie przypomnieć niczego, co wskazywałoby na to.
-
Edar miał widocznie zamiar i ochotę drążyć temat, gdyż twoja ogólnikowa i niejasna odpowiedź nie zaspokoiła jego ciekawości. Jednak gdy tylko otworzył usta Asor zmierzył go spojrzeniem, po którym młody szlachcic rzeczywiście odezwał się, ale do kogoś innego na zupełnie inny temat.
- Sprawa Hordy i Zielonoskórych jest niezwykle ważna dla nas i całego Cesarstwa. - powiedział baron. - Z niezorganizowanymi bandami łupieżców poradzimy sobie bez trudu. Ale z wybrzeżem najeżdżanym przez Nordów, ciężką wojną z Mrocznymi Elfami i niepokojami wewnątrz kraju najazd całej potęgi Hordy może zagrozić nam o wiele bardziej… Ufam, że nasz gość zaspokoi twoją ciekawość, mój synu.
- Ach, tak. - odparł młody arystokrata, sarkastycznie się przy tym uśmiechając. - Rheber Tova. Syn hrabiego Irrigen. Zdrajca. Kłamca. Morderca.
Hrabia Grargard Tova z Irrigen… Nawet do waszego małego dworku na prowincji, położonego z dala od wielkiej polityki i ważnych wydarzeń, doszły słuchy o historii hrabiego. Majętnego i wpływowego człowieka, cesarskiego zausznika, wodza własnych hufców pancernej jazdy. Wyprawiając się na wyprawę wojenną z poprzednim Cesarzem, najechał ziemie Zielonoskórych w odwetowym najeździe za napad na tereny Cesarstwa. Wracający z wyprawy hufiec został jednak napadnięty przez przeważające sił wielu zjednoczonych z tej okazji klanów i plemion Orków oraz Goblinów. Przeważani liczebnie i otoczeni, Cesarscy skazani byli na porażkę. Dzięki męstwu hrabiego, Cesarz zdołał wyrwać się z zasadzki, nie mógł jednak ocalić swojego dworzanina. Po kilku latach te jednak powrócił wraz ze swoim synem i garścią zbrojnych. I całą armią Zielonoskórych pod swoimi sztandarami. Hrabia Grargard przeżył. Wzięty do niewoli, walczył o swoje życie z zielonoskórymi czempionami, dzikimi bestiami, wreszcie swoimi towarzyszami. A nawet ze swoim synem, ale zamiast zgładzić jego, pokonał wodza orczego plemienia, które wzięło go do niewoli. Ci zaś, pod wielkim wrażeniem jego siły i sprawności w boju, obrali go nowym wodzem. Zaślepiony żądzą krwi i zemsty na Cesarzu, który nie przyszedł mu ze zbrojną pomocą, nie pragnął też wykupić jego i jego syna. Rozpętał na ziemiach Cesarstwa krwawe piekło, pokonany dopiero po dwóch latach zmagań, dzięki zaangażowaniu wielkich zastępów wojsk cesarskich i krasnoludzkim posiłkom. Wzięty do niewoli hrabia został publicznie ścięty w Ruhn, ale ze względu na dawne zasługi pozwolono mu wygłosić ostatnie życzenie. Było nim oszczędzenie syna, Rhebera. Ten rzeczywiście przeżył. Jego ojcowiznę wziął jednak we władnie sam Cesarz, obiecując mu, że zostanie zwrócona rodowi Tova, gdy ten odpokutuje grzeszy swego ojca. Wysyłany na wiele niemal samobójczych misji, młody Tova starał się to zrobić, ale słuch o nim zaginął. Jednak jak widać wciąż żyje. I ma zawitać na zamku rodu Vetz… -
A więc wszystko wskazywało na to, że poza Densissmą, ród Vetz przygotowywał się do przyjęcia lub nawet już miał w swoich progach jeszcze jednego gościa. Przy czym on, w przeciwieństwie do Magny, widocznie był spodziewany. Blondwłosa szlachcianka zamyśliła się na moment nad tą kwestią. Z jednej perspektywy, Rheber, po spędzeniu miesięcy na walkach z zielonoskórymi mógł poprzeć ją przeciwko Gideonowi, co mogło mieć znaczenie w oczach Asora. Jednak przecież jednocześnie jeszcze za życia swego ojca, przecież wraz z nim przewodził tym zwierzętom. Mógł też zaszkodzić sprawie Densissmy. Jeżeli przybył na dwór Vetzów z własnymi prośbami o wsparcie, to mogło skierować ich uwagę na inne tory, przecież sprawa jakiegoś prowincjonalnego dworku nie mogła się równać komuś jego pokroju, o tak głośnym nazwisku…
— Jeżeli wolno mi spytać… — Densissma wtrąciła się grzecznie, spoglądając najpierw w kierunku młodego barona, później na Asora. — Na kiedy Rhebar zapowiedział swoje przybycie?
-
- Będzie tu nim upłyną trzy dni. - odparł Asor.
Po kilku kwadransach dalszej uczty, spędzonych w milczeniu, twoją uwagę przykuło rozchodzące się z kierunku bramy i dziedzińca mrożące krew w żyłach wycie.
- Lub szybciej. - mruknął Edar, nawiązując do wypowiedzi swojego ojca. - Wściekłe psy Tovy już tu są. -
- Będzie tu nim upłyną trzy dni. - odparł Asor.
Po kilku kwadransach dalszej uczty, spędzonych w milczeniu, twoją uwagę przykuło rozchodzące się z kierunku bramy i dziedzińca mrożące krew w żyłach wycie.
- Lub szybciej. - mruknął Edar, nawiązując do wypowiedzi swojego ojca. - Wściekłe psy Tovy już tu są. -
Po plecach Densissmy przemaszerował dreszcz. Sama nie mogła zrozumieć dlaczego, ale wycie psów przypomniało jej niewolę w Ghadugh… Coś, do czego zdecydowanie wolała nie wracać inaczej, niż własnymi słowami.
Młody Tova, który musi odpokutować grzechy ojca…
Zwróciła wzrok ku drzwiom prowadzącym na salę, spodziewając się pojawienia w nich tematu prowadzonej rozmowy lada moment.
-
Nie wiedzieć czemu, wielkie drzwi wejściowe do sali tronowej barona otworzyły się dopiero po niemal pół godzinie. Pchnęli je stojący przed nimi gwardziści, a do pomieszczenia wkroczył jeden z dworzan Asora, chyba nawet ten sam, który zapowiedział twoje przybycie.
- Hrabia Irrigen, Rheber Tova. - powiedział i odsunął się, aby do środka mógł wejść sam zapowiedziany szlachcic… Który kompletnie nie przypominał tego, kogo się spodziewałaś.
Był dość wysoki, dobrze zbudowany. Jego twarz pokrywała czarna, kilkudniowa szczecina, a długie włosy zwisały w nieładzie na plecach. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka lat, choć jego ogorzała twarz na pierwszy rzut oka wskazywałaby na coś innego. Szpeciły ją też trzy blizny na policzku, mające przynajmniej kilka lat, jakby zadane pazurami dzikiej bestii. Ubiór wskazywałby bardziej na najemnika niż arystokratę: czarne, wysokie buty z ostrogami, proste spodnie, czerwona koszula, skórzany napierśnik, rękawice… A wszystko to stare, brudne, znoszone lub sfatygowane od ciągłego użytkowania, wystawiania na słońce, upał, mróz, deszcz i błoto. Widać, że nie miał czasu się przebrać w coś bardziej odpowiedniego. Lub nie zwracał na to jakiejkolwiek uwagi. Kilka pustych obecnie pochw noszonych przy pasie lub biodrze wskazywało na to, że miał przy sobie raczej spory arsenał, ale jemu również nakazano go zdać.
Rheber zlustrował powoli salę i biesiadników czujnym, zimnym wzrokiem, po czym skłonił się w pas baronowi.
- Jestem zaszczycony, mogąc wraz z moją kompanią gościć w twoich progach, baronie Vetz. - powiedział, co Asor skwitował krótkim kiwnięciem głową.
- Widzę, że podróż odcisnęła na tobie swoje piętno. - odparł baron i wykonał zachęcający gest w kierunku jedynego wolnego miejsca przy biesiadnym stole. - Usiądź. Pokrzep się, odpocznij. Opowiedz o swych przygodach.
- Naturalnie, baronie. Nie zasiądę jednak do uczty, dopóki moi ludzie nie otrzymają własnego miejsca, jadła i napitku.
Mówiąc to, Tova odsunął się nieco, a do sali wkroczyła jego drużyna lub przynajmniej jej część. Nazwanie ich “ludźmi” było chyba tylko spowodowane przyzwyczajeniem, żaden z nich bowiem nim nie był. Blisko cztery tuziny Goblinów w skórzanych pelerynach, kołpakach i tym podobnych, typowych dlań, elementach garderoby, wtoczyło się do środka sali biesiadnej, rozglądając się wokół. Biorąc pod uwagę fakt, że Gobliny znane były z dosiadania wilków podczas walki, zrozumiałaś, co naprawdę kryło się pod określeniem “wściekłe psy Tovy”, którego użył wcześniej Edar… -
Densissmę przeszedł dreszcz na widok zielonej sfory. Goblinie gęby i ich zasierściałe bestie przypomniały jej tych, którzy towarzyszyli orkom prowadzącym ją do Ghadugh. Subtelnie odwróciła wzrok od bandy, tak odmiennej od reszty uczytujących, i wbiła wzrok w blat stołu. Nie znaczyło to jednak, że ignorowała to co działo się wokół. Wręcz przeciwnie, była spięta. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że gobliny zaraz rzucą się na biesiadujących, broniących się zabiją, a resztę skrępują i wywiozą… Czując kotłujące się wewnątrz niej emocje, oczekiwała na to co odpowie baron Rhebarowi.
-
- Twoje przywiązanie do tej… bandy jest zaskakujące. - odparł krótko baron, ale skinął na jednego ze swych dworzan. Sługi pospiesznie wnieśli więcej mebli, kolejne stoły i ławy, a także jedzenie, napoje i zastawę. Gobliny, po wyrażonej skinięciem głowy zgodzie Tovy, zasiadły do uczty, na tyle daleko od was, aby pozostawać niemal poza granicą słuchu i wzroku, ale wciąż na tyle blisko, że byłaś świadoma ich obecności.
- Są mi wierne jak psy po tym, co przeżyliśmy razem. Nie zliczę ile razy ratowali moją skórę tylko po to, żebym ja mógł zrewanżować się tym samym. I tak w kółko, przez te wszystkie lata.
W końcu hrabia Irrigen, arystokrata o najbardziej pustym i realnie nieznaczącym tytule w całym Cesarstwie, zajął jedyne wolne miejsce przy stole, zasiadając z wami do wieczerzy. Również pozostali biesiadnicy wrócili do przerwanego jedzenia i rozmów.
- Powiedz mi, hrabio. - zaczął Edar, a jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku. - Cóż słychać w tajnej polityce? Na jakie to karkołomne misje wysyłał cię sam jaśnie nam panujący?
- Nie starczy mi pobytu, aby wam o tym opowiedzieć. - odparł Tova. Jadł szybko, widocznie głodny po długiej i ciężkiej podróży, ale wciąż z manierami i elegancją typowymi dla przedstawiciela wyższych warstw.
- A jakie wieści przynosisz z Hordy? - zapytał dla odmiany Asor, gdy Edar zamilknął, widząc, że ani nie sprowokuje Rhebera, ani nie wyciągnie z niego żadnej historii.
- Wojna. - wypowiedział obojętnie to przerażające słowo, pomiędzy jednym kęsem jeleniego udźca a kolejnym łykiem wina. - Książę Orków był słaby. Horda zimująca na jego ziemiach nie pomogła w legitymizacji władzy. Gotai Furia Północy, jeden z najlepszych wodzów Hordy, wyzwał go na pojedynek wedle uświęconej tradycji Zielonoskórych i zamordował. Teraz on ma pod sobą niemal połowę całych wojsk Hordy, choć nie wiem, gdzie jest reszta, oraz armię i wojowniczą ludność dawnego księstwa. Gdy przejeżdżaliśmy z moimi wilczymi jeźdźcami na pogranicze, to już dawno stało w ogniu. Wcześniej były to małe bandy działające na własną rękę: lokalne Milicje i garnizony mogły ich powstrzymać. A jeśli nie, to straty przez nich wyrządzone nie były aż tak wielkie. Teraz sytuacja jest kryzysowa. Trzecia część hufców skoszarowanych w Anros ruszyła ku granicy, chcąc powstrzymać tę nawałę. Słyszałem, że watahy Centarów-grasantów zapuściły się już nawet pod Linest.
Stary baron zamilknął, a jego przetykana bliznami i zmarszczkami twarz niemal skamieniała. Widać, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. A może właśnie dokładnie takiej, ale do końca łudził się, że będzie inna. -
Słysząc słowa Tovy, Densissma musiała przełknąć gorzkie, lodowate poczucie zawodu. Nie z powodu Rhebara, który oddzielony od swojej sfory i siedzący wraz z nimi, sprawił lepsze wrażenie niż na samym początku. Wydawał się porządniejszy od pewnej innej osoby, jaka zadawała się z zielonoskórymi…
Nie, tym co martwiło Densissmę była wojna, której sam fakt był już ogromnym problemem i tragedią. Dla niej jednak oznaczał także to, że uwaga barona nie będzie poświęcona jej sprawie… Zresztą czy mogła go winić? Dla kogoś piastującego taką potęgę, kto już nie raz stawał w obronie Cesarstwa, sprawa niewielkich włości przejętych przez uzurpatora była niczym w porównaniu z wojną.
Pobladła. Szanse na to, że wróci stąd z tym, co pragnęła osiągnąć, były marne. Swój niepokój jednak pozostawiła sobie. Upiła łyk wina, by zmyć smak usłyszanych nowin.
-
- Ojcze? - zagadnął barona Edar, gdy ten milczał przez dłuższy czas.
- Trzeba rozesłać wici. Zebrać wszystkich żołnierzy i lenników naszego rodu. Miałem już do czynienia z Zielonoskórymi. Są szybcy, dzicy, nieprzewidywalni. Nie zdziwi mnie, jeśli pojawią się i na naszych włościach.
- Zajmę się tym, ojcze.
- Dobrze. I zostaniesz tu z naszymi ludźmi. Wezmę moje prywatne drużyny i z nimi udam się pod Anros, gdzie przebywa Cesarz. Pora wyświadczyć mu kolejną przysługę.
- Co do tego. - do rozmowy włączył się Rheber, unosząc dłoń z widelcem wzniesionym w górę. - Mam ze sobą listy od cesarskich urzędników, które powinieneś zobaczyć, panie. Przybyłem tu w imieniu Cesarza, aby prosić cię o radę i pomoc. Cesarstwo nie wygra tej wojny, nie dwa fronty: z Drowami i Zielonoskórymi. Trzeba wydrzeć oręż przynajmniej jednemu z naszych oponentów.
- Chcesz stanąć na czele Zielonoskórych, jak kiedyś twój ojciec? - zakpił Edar na słowa Tovy.
- Powiedzmy. Ale nie tych, o których myślisz. - odparł tamten ze stoickim spokojem, sięgając jednocześnie do przewieszonej przez ramię torby, z której wyciągnął plik listów i zwojów, wręczając je Asorowi. -
// Mam pytanie. Bo zastanawiam się szczerze, czy Densissma powinna się tutaj jakoś odezwać, skoro nie ma niczego do zaoferowania baronowi - nie ma włości, jedynie może liczyć na grupę leśnych przebierańców. Był ten jeden rycerz, który pozostaje wierny jej, ale on obecnie jest poza jej zasięgiem. Oboje wiemy, że do walki bezpośredniej, o ile nie jest przyparta do muru, nie ma chęci ani szczególnych zdolności. Więc pytanie moje - powinienem jakoś włączyć się do rozmowy czy na razie pozwolić się jej naturalnie rozwinąć?//