Miasto Axer
-
Przeczekałeś blisko dwa kwadranse, chyba najwyższa pora wyjść.
-
Po cichutku ruszyłem w stronę wyjścia trzymając miecze w pogotowiu. Czy coś było słychać?
-
Nic, a Ty wyszedłeś na smaganą wichrem półkę skalną. Jeśli coś wydawało tu jakiekolwiek odgłosy, to wszystko zakłócał wyjący wiatr.
-
Rozejrzałem się dokładniej. Czy widać było Axer lub szkielety?
-
Miasto było widać, ale na pewno z innej panoramy niż ta, którą widziałeś, opuszczając je. Nic dziwnego, skoro wyszedłeś innym wyjściem… Szkieletów też nigdzie nie widać, gdziekolwiek zniknęły, to chyba nie będą Cię już niepokoić, a ktokolwiek nimi dowodził, może się jeszcze pogłowić, kto pokonał kilku jego kościstych podwładnych.
-
Jak daleko było do ziemi? Dało się zeskoczyć?
-
//Powiedz mi tylko jedno: Po kiego?//
-
//myślę sobie: hej, wyszedłem z kopalni pełnej dziwnych szkieletów i w końcu się z niej wydostaję. Naturalnie chcę być jak najdalej od tej kopalni//
-
//No dobrze, ale po co chcesz skakać, skoro możesz pójść jakąś ścieżką i wrócić w ten sposób do miasta?//
-
//inaczej wyobraziłem sobie tą półkę skalną//
Zrezygnowałem z skoku i poszedłem ścieżką w stronę miasta, kierując się dokładnie do gildii górniczej.
-
Idąc ścieżką odnalazłeś rozwidlenie, które pewne prowadziło do tamtego wejścia, którym najpierw wkroczyłeś do labiryntu tuneli, bądź jakiegoś zupełnie innego. Może Krasnoludy to wszystko odróżniały, dla Ciebie te góry były jednym i tym samym. Niemniej, Twoją uwagę przykuły osobliwe, ale znajome dźwięki: Szczęk oręża. A gdy dołączył do niego pobliski grzmot i z nieopodal w niebo wystrzelił piorun, wiedziałeś już, że coś się dzieje.
-
Być może moje podejrzenia o niespodziewany atak na Axer się sprawdzają. Poszedłem drogą, która nie prowadziła do wejścia do kopalni. Ostatni raz jak tam byłem, wejścia (wówczas dla mnie wyjścia) pilnowały szkielety.
-
To właśnie tam zastałeś źródła owych dźwięków. Po jednej stronie była to cała banda Krasnoludów, jeden wyglądający na typowego przedstawiciela swojej rasy, drugi uzbrojony w dwuręczny topór, dwa topory jednoręczne i kilka toporków do rzucania, w pełnej zbroi, kolejnego, który odziany był w ciężkie szaty Maga i uzbrojony był jedynie w kostur, oraz człowieka, jedynego, który do tej ekipy nie pasował. Mierzyli się oni obecnie z całą bandą Szkieletów, było ich kilkanaście, ale drugie tyle położyli konsekwentnie trupem. Nagle na przód grupy wysunął się Krasnolud-Mag i wypuścił w grupę Szkieletów błyskawicę. Wtedy nagle, może z pomocą Magii Cienia, przed nimi pojawił się Wampir, który swoim dwuręcznym mieczem zablokował błyskawicę i jakby ją wchłonął. Po chwili jego głownia zajaśniała czerwonym światłem, a potem wyleciała z niej ta sama błyskawica, ale czerwona i o wiele potężniejsza, która trafiła zaskoczonego Krasnoluda, zabijając go na miejscu, nim zdołał postawić jakąśkolwiek magiczną barierę, która mogłaby uchronić go przed tym niespodziewanym atakiem.
-
Nie zastanawiałem się długo.
Ruszyłem do walki wypatrując wrogów, których mógłbym zaatakować. Starałem się nie podchodzić blisko wampira, nie miałbym z nim szans. -
A Wampir pewnie nawet Cię nie zauważył, zajęty był wymianą ciosów z tym obwieszonym bronią Krasnoludem, który wpadł w istny szał po śmierci Maga i nim zwarł swój topór z klingą krwiopijcy, za pomocą swoich toporów wymordował przynajmniej dwa tuziny kościanych wojowników, wyżynając sobie drogę do Wampira. Drugi Krasnolud i człowiek już zauważyli Twoje przybycie, ale bynajmniej nie mieli ochoty na pytania czy kwestionowanie Twojego wsparcia, oprócz Wampira były tu też tłumy jego ożywionych żołnierzy, z którymi musieliście się zmierzyć. Jedynym plusem jest to, że nie brakowało Ci celów do walki, już po chwili od przybycia równocześnie zaatakowały Cię dwa Szkielety, a kolejne trzy były w drodze.
-
Udałem, że zaatakuję poziomym cięciem z boku, gdyż miało to zamarkować mój drugi, identyczny cios, tyle że z drugiego boku. Tutaj trzeba szybko działać, zabić przeciwnika i przejść do następnego.
-
Pozbyłeś się tak jednego wroga, rozcinając go na pół, co jednak go nie zabiło: od pasa w górę wciąż funkcjonował i podpierając się rękoma czołgał się w Twoim kierunku. Ale to mniejszy problem, jeśli porówna się go do drugiego przeciwnika, ten był już w pełni sprawny i uzbrojony w miecz, który wzniósł nad czaszkę i zadał nim cios, którym mógłby rozpłatać Ci głowę, gdyby trafił.
-
Jednym mieczem zablokowałem jego cios, drugi trzymałem w pogotowiu jeśli ten miał zamiar użyć finty. Jeśli udało mi się, dźgnąłem mieczem czołgającego się szkieleta i podpaliłem obydwa miecze magią ognia.
-
Wszystko się powiodło, a po bloku Szkielet odstąpił, nie miał na tyle siły, aby mocować się z Tobą, zwłaszcza że miałeś drugi miecz, więc cofnął się o kilka kroków i znów zaatakował, tym razem zamaszystym cięciem na wysokości Twojego gardła. W tym czasie dołączyły do niego trzy kolejne Szkielety, które zaczęły otaczać Cię ciasnym półkolem. Taktyk z Ciebie żaden, ale pamiętałeś wojskową regułę: Otoczenie to nie zawsze pewna śmierć. No, chyba że walczysz przeciwko Nieumarłym.
-
Odskoczyłem do tyłu i schowałem jeden miecz, aby jedną ręką móc czarować. Oczywiście magii nie miałem zamiar użyć do atakowania lub bronienia się przed szkieletami. Spróbowałem strzelić w szkielety pociskami ognia, aby następnie zrobić taktyczny manewr bojowy zwany odwrotem z frontu, mówiąc prościej - spierd*lać. Czy krasnoludy również się wycofywały?