Plugawe Ziemie
-
Kuba1001
Omeg:
Z powozów i karawan ustawiono obronny okrąg (no, mniej więcej), w którego środku Urukowie zaczęli rozpalać ognisko, szykować posiłek, karmić ciągnące zaprzęgi Wargi i tym podobne. Niektórzy usadzili się na dachach wozów z dwuręcznymi kuszami, wypatrując zagrożeń i pełniąc wartę. Dostrzegłeś także grupę dziesięciu innych zielonoskórych, którzy popędzili na swych wierzchowcach w kierunku karawany na horyzoncie.
Taczka:
Odwrócili się i przerwali dotychczasowe zajęcia, acz nie wykonali polecania… Chłopaki dobre, ale dyscypliny to nie mają w ogóle. -
-
-
-
-
-
Kuba1001
Taczka:
Było to dość daleko, więc wojownicy wrócili do swoich zajęć, a Ty dotarłeś tam bez problemu. Oczywiście, drogę zagrodziło Ci dwóch wartowników.
Omeg:
Początkowo były to rozmowy Uruków, dźwięk trzaskającego ogniska i odgłosy wydawane przez rozmaite stworzenia zamieszkujące okolicę, acz z czasem dołączyły do tego krzyki, wycie, szczęk oręża i inne dźwięki towarzyszące walce, jednakże po kilku minutach ucichły, a Ty dostrzegłeś wracających zwycięsko ze starcia z karawaną wojaków wraz z wozami, wierzchowcami, łupami i jeńcami. -
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Omeg:
‐ Ludzie… Byli też Orkowie i Elfy, ale stawiali opór, więc właśnie dlatego byli.
Taczka:
‐ Bo żaden z Ciebie wódz? ‐ spytał Ork, sugerując odpowiedź, co w sumie było prawdą: Nawet najlepszy dowódca, Ty, Gotai Furia Północy lub ktokolwiek inny, nigdy nie będzie równać się Bor‐Ghulowi lub Quragowi. -
-
-
Kuba1001
Taczka:
//Wiem, gość jest NPC, ale to było takie porównanie czy tam wyliczenie.//
Funkcję tę spełniał rząd ław w pobliżu kilku sporych ognisk, gdzie właśnie piekły się najróżniejsze zwierzęta upolowane na okolicznych terenach. Czyli nieźle, bo rzadko kiedy dało radę znaleźć cokolwiek większego od pospolitego pustynnego gryzonia.
Omeg:
Na wzmiankę u ubiciu jeden z mężczyzn spróbował szczęścia i uciekł. Urukowie zbytnio się tym nie przejęli, bo delikwent znalazł tylko bełt z kuszy wartownika między łopatkami. Reszta stała i odpowiadała posłusznie na pytania zbrojnych, podczas gdy inni już wzięli się za przegląd łupów, bo nie mieli w zasadzie nic innego do roboty.
‐ Kupcy z Minteled, jest tu też rodzina jakiegoś… No, szlachcica. ‐ wyjaśnił ten sam wojak, najwidoczniej nie mając zamiaru łamać sobie języka na egzotycznych tytułach nirgaldzkiej szlachty. ‐ Nic szczególnego, coś jak verdeński baron.
Vader:
Po długiej podróży, która obfitowała w nudę, ale też kilka przyjemnych momentów jak napad jakichś idiotów na Wasz obóz, którzy liczyli na łatwy łup, a sami się nim stali, wreszcie wkroczyliście na teren Kolektywu, o czym informowały liczne znaki i patrole, acz żadni nie mieli zamiaru Was zatrzymywać. Cóż, przynajmniej wiecie już, że do zamku prosto jak w mordę strzelił.