Dmitrij
- Jeżeli nie, to odpowiedź jest prosta jak drut – mamy przerąbane – odrzekł, po czym zabrał się za szybkie jedzenie nieco zimnej już pomidorowej.
Roza odsunęła nieco krzesło i się wyprostowała.
- Na chwilę obecną możemy tylko gdybać. I nie zapowiada się na to, że się prędko o tym dowiemy.
- Z czasem mogą nam powiedzieć. Każdy tutaj jest zaniepokojony tym, co się dzieje w tej części miasta. Co jakiś czas jeżdżące karetki, pojedyncze huki wystrzałów w nocy, rewizje, jeśli ktoś podejdzie zbyt blisko… Coś ewidentnie wisi w powietrzu. Tylko głupi by tego nie zauważył, a przecież mamy być wojskowymi. Zresztą, niewiele nas od tego dzieli…
- „Mamy” to słowo klucz. W tej kwestii jesteśmy w drugim rzędzie, jeśli nie trzecim.
- Prędzej czy później i tak się tego dowiemy – oświadczył z przekonaniem. – Głównym pytaniem jest to, czy zrobimy to sami, czy wprost z ich ust.
Ilicz chwilę potem skończył w końcu jeść i w ciszy wstał od stołu z pustym talerzem, który odłożył na stojący w rogu metalowy stół z resztą zabrudzonych naczyń i sztućców, po czym skierował się do wyjścia, co zrobiła również Roza. Dmitrij podążył za nimi.
Gdy przechodzili przez korytarz prowadzący na salę gimnastyczną, natknęli się na przechodzącego sierżanta Werblema, a może raczej Wesatrowa, który minął ich, nawet na nich nie patrząc. Ilicz nie zwrócił na niego większej uwagi, ale Roza widocznie się zaniepokoiła. Przy rozwidleniu Ilicz odbił w stronę przeciwną od miejsca zbiórki i wszedł do jednego z pomieszczeń, którym okazała się być szatnia z kilkoma rzędami trójczęściowych szafek, z których wszystkie były dokładnie ponumerowane. Wyjął mały miedziany kluczyk i otworzył nim stanowisko o numerze 172, z którego wyjął dość pokaźną, przezroczystą butelkę wody bez etykiety.
- Chcecie trochę? – odkręcił ją. – Nie wiadomo, kiedy teraz skończą nas katować, a dużo czasu nam nie zostało.