Więc zaczął grać…kołysankę. Znał ją, Szarpidrut śpiewał ją mu, gdy Nawłoć był całkiem mały. Nie opowiadała o zasypianiu, ani o poduszce czy łóżeczku, a o marynarzu, którego zszargane sztormem nerwy uspokajał syreni śpiew.
Podziałało i karczma opustoszała całkowicie, wszyscy udali się nie spoczynek, nie licząc karczmarza, choć i on powoli zbierał się do wyjścia, także i Tobie wypadałoby już kończyć na dziś.
‐ Karczmarzu, wstrzymajcie się jeszcze! ‐ Zawołał wcale nie głośno do karczmarza, po czym zbliżył się do niego: ‐ Mogę jeszcze liczyć na strawę? ‐ Spytał z nadzieją.
Zgodnie z życzeniem, dostałeś nieco zimnej zupy, chyba grochowej, kufel piwa i kilka kromek chleba wraz z kawałkiem sera i kiełbasy. Cóż, lepiej dotrzymać słowa i nie wybrzydzać.
A gdzieżby Nawłoć miał wybrzydzać? Dni spędzone na wędrówce nauczyły go szacunku do wszelkiego pożywienia, więc radośnie zaczął zajadać. Ghyta była tu?
Niestety nie, najpewniej udała się na spoczynek, bo zresztą gdzieżby indziej? Gdy skończyłeś swój posiłek, karczmarz zabrał naczynia i udał się na zasłużony odpoczynek, Tobie w sumie też by wypadało.
Oh, jak dobrze spać w łóżku, prawdziwym łóżku! Nie, żeby życie w drodze mu się przykrzyło. Zebrał swoje manatki i zapukał do pokoju Ghyty:
‐ Stuk puk? ‐