Wszyscy zaczęli gotować się do bitwy, podobnie jak ci, którzy dopiero co przybyli, mowa oczywiście o grabieżach i myśliwych. Acz, poza nimi (oraz zabitym Orkologiem) miałeś komplet.
Spojrzał na niebo. Skoro wróg do nich nie przychodzi, to albo szykuje zasadzkę, albo się boi. Druga opcja była bardziej prawdopodobna. Jaka była mniej więcej pora dnia?
Sądząc po położeniu tego dużego i świecącego na niebie to kilka godzin po południu. No i jeśli siły rycerzy i reszty są tak liczne i dobrze wyposażone, jak mówili Ogr i Ork, to raczej szykują zasadzkę lub atak, bo nie mają się czego bać i pewnie uważają, że to Wy lękacie się ich.
Doczekałeś się jedynie powrotu swoich wojów wysłanych na rabunek, którzy nic ze sobą nie przywiedli, a więc albo spotkali tam wrogów i wycofali się, albo w porę zostali powiadomieni o ataku i powrócili do obozu, aby go obronić.
‐ O ch*j chodzi, szefo? ‐ spytał jeden z Orków, który dowodził bandycką eskapadą do którejś z wiosek. ‐ Po kiego, kurna, wysyłać nas na rabunek, a potem kazać się wracać?
Podciął nogi goblina tak by wpadł w błoto.
‐Jesteśmy szczurami, by chować ogon, gdy tylko pojawi się człowiek? Poza tym, jeśli ich pokonamy, to zdobędziemy lepszy ekwipunek, konie, a może i nawet balistę. Gra warta świeczki.
Nie było tu nigdzie błota, więc upadł i porządnie sobie tę zieloną mordę obił, a na ten widok wśród pozostałych Goblinów i Hobgoblinów podniosły się jakieś podejrzane szepty.
Owszem, a tymczasem nadeszła już noc. W ten sposób minął Wam dzień na biernym oczekiwaniu… Chociaż… Czyżby to na horyzoncie, niedaleko lasu, tlił się jakiś ogień?