Your browser does not seem to support JavaScript. As a result, your viewing experience will be diminished, and you have been placed in read-only mode.
Please download a browser that supports JavaScript, or enable it if it's disabled (i.e. NoScript).
I trafiłeś na gościniec.
Rozejrzał się czego to może być gościniec. Przybrał ludzką formę.
Gościniec, jak gościniec: Brukowany, nieco zapuszczony, ale da radę nim jechać.
Rozglądał się dalej szukając jakiś budynków
Po środku drogi dość ciężko o budynki…
Szedł wzdłuż drogi.
No więc idziesz.
no i szedł.
Idziesz bite sześć godzin, zaczyna Cię już łapać zmęczenie, głód i pragnienie.
Głodu raczej nie zaspokoi, ale pragnienie to co innego. Rozejrzał się za jakąś rzeką.
Brak takowej w pobliżu.
Co może zrobić? Szedł dalej
W końcu usłyszał terkot kół na trakcie. Mógł tu nadal stać, albo schować się w pobliskich krzakach.
Stal dalej machając w stronę wozu
No więc zauważyłeś tam dwóch uzbrojonych ludzi,a na wozie siedział trzeci. Zbliżają się dość szybko.
Zastanawiał się czy rozwiązać to pokojowo, z zaskoczenia czy może od razu agresywnie
‐ Ech… Jak myślisz, za ile sprzedamy te rogi Chochlików? ‐ zapytał woźnica. ‐ A bo ja wiem? ‐ odparł siedzący obok. ‐ A Ty co? ‐ zapytał ten pierwszy, widząc jak stoisz na drodze. ‐ Zejdź z drogi. Jedzie się!
Był wku*wiony tym że ktoś wyrwał rogi jego sług. Wyjął Dereusa. ‐Jak śmiecie… Wtrzelił dwie kulę ognia w łączenia z koniem
//Właśnie nie podpaliłeś, Magia Ognia nie powstaje tak z dupy//
//Już