Diabelski Kanion
-
Ciągnęło, ale tym razem używali większych kamieni, blokującego linię strzału ołtarza, i trupów własnych pobratymców, trzymanych przed sobą jak tarcze, aby zbliżać się do Ciebie z bronią białą na tyle, żeby zadać bezpośredni cios. Może i byli prymitywni, ale nie głupi, uczyli się na błędach, przez co Twoja sytuacja malowała się jeszcze mniej różowo, zwłaszcza że ocalały, któremu wręczyłeś broń, nie wytrzymał psychicznie i począł bez sensu marnować kule, strzelając do Amaksjan, których i tak nie mógł teraz zabić.
-
Świetnie, po prostu wybornie! James uciekł w bok, by móc z lepszej perspektywy wstrzelić się w “otarczowanych” Amaksjan. Jego plan zakładał szybsze okrążenie ich niż Ci byli w stanie obrócić się z ciężkimi defensywami i wtedy, wstrzelenie się. Swoją drogą, jak stał poziom jego energii magicznej?
-
Niemalże tak słabo jak poziom amunicji do rewolwerów. Jednakże kluczenie nie miało sensu, ponieważ zauważyłeś, jak kilku Amaksjan kieruje się do wyjścia z kanionu, krzycząc coś w swojej mowie. Potem usłyszałeś huk wystrzału ze strzelby.
-
Bogowie, dzięki wam! James zawołał w duszy, bo jeszcze przed chwilą był pewien, że ostatnią rzeczą jaką zdoła uratować będzie jego honor. Walka jednak nie była jeszcze bliska końca, więc z załadowanymi w bęben kulami próbował wychwytywać bystrym spojrzeniem karciarza tych krótkich chwil, w których mógł strzelić wprost w kruche punkty nacierających.
-
//Tylko kilku Amaksjan skierowało się do wyjścia, jeśli pójdziesz tam teraz, to prędzej czy później jeden z tych, którzy zostali i wciąż szli w Waszym kierunku, przyrżnie Ci w łeb pałą i na tym skończy się ta przygoda.//
-
//Edytowane.//
-
Jeśli nie zmienisz pozycji, z pięciu skradających się i wykorzystujących zwłoki pobratymców jak tarcze, tubylców, ustrzelisz co najwyżej jednego, który właśnie wychylił swój głupi, niebieski łeb zza skały.
-
Pozycję zmienił, ale dopiero po tym jak strzelił w głowę nieuważnego tubylca. Przeskoczył w bok, chcąc niejako powodzić Amaksjan do siebie, po czym znów uskoczyć.
-
Padł martwy, tak jak mogłeś się się spodziewać, a pozostali Amaksjanie ruszyli w Twoim kierunku. Może poza jednym, osłaniającym się trupem, który wciąż szedł ku ludzkim jeńcom, a tamci byli bezbronni, gdy mężczyzna, któremu podarowałeś broń, wystrzelał wszystkie naboje w bezsensownej próbie zabicia wroga i odegnania od siebie niemalże nieuchronnej śmierci.
-
Będzie żałował ryzykowania własnym tylkiem dla jakichś nieznajomych mu ludzi, ale w końcu raz się żyje, nie? Jeżeli mógł strzelić, to strzelił w Amaksjanina idącego w stronę ludzi. Jeżeli strzał nie miał szans na trafienie, szybko przeskoczył na inną pozycję by go kropnąć.
-
Udało się, trafiłeś go w bok, a on mimo to przeżył i odwrócił się w Twoją stronę. Myślałeś, że zwyczajnie ruszy w tym kierunku, osłaniając się trupem, ale zamiast tego zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałeś, ciskając w Ciebie owymi zwłokami. Kilkadziesiąt kilo tubylca przygniotło Cię do gruntu, a ranny Amaksjanin ruszył ku swojej bezbronnej ofierze z wielkim toporem w dłoni.
-
Cholera atramentowa, sytuacja nie prezentowała się najlepiej, a właściwie wyglądało to naprawdę kiepsko. Spróbował z całych sił zrzucić z siebie tubylca, a jeżeli to mu się nie udało, spróbował choćby wydostać dłoń z rewolwerem, by jakoś się wybronić.
-
Mogłeś co najwyżej obrócić rewolwer lufą do oponenta, ale to mała pociecha. Chociaż, gdyby teraz nacisnąć spust…? Może kula przebije się przez zwłoki i trafi też tego z toporem? Albo utknie gdzieś w kościach Amaksjanina… Cóż, warto spróbować, a nie tylko biernie czekać na dekapitację.
-
Psia krew, Jamesowi nie spieszyło się do poznawania świata od drugiej strony! Licząc na łut szczęścia i to, że kula przebije się pomiędzy żebrami Amaksjanina, wystrzelił obierając na cel dzierżącego topór tubylca. Jeżeli to nie poskutkowało i James użył martwego ciała w roli tarczy, chcąc się pod nim uchronić przed ciosem wielkiego ostrza.
-
//Napisałem tu wiadomość, nie wiem, czemu się nie wysłała.//
Szczęście jednak potrafi się czasem do Ciebie uśmiechnąć, ponieważ kula, ostatnia, jak zdałeś sobie sprawę z niejaką zgrozą, przeleciała pomiędzy grubymi kośćmi tubylca i przebiła się na wylot, trafiając prosto w szeroką pierś drugiego Amaksjanina, który z wyrazem nieskończonego zdziwienia upadł martwy, spadając na przygniatające Cię zwłoki. Teraz miałeś na sobie dwóch martwych dzikusów, którzy łącznie mogli ważyć nawet dwieście kilogramów, przez co zaczynało brakować Ci oddechu i niemalże czułeś, jak klatka piersiowa zaraz podda się pod tym ciężarem. -
— …Pomocy, kurwa. — Wydusił z siebie tak głośno jak był w stanie, licząc na to, że ludzie których uratował zareagują i ruszą dupska, żeby zrzucić z niego ciała Tubylców. Całą swoją siłę wkładał w to, by ciała go nie zmiażdyły, a on umiał jakkolwiek złapać oddech.
-
Szło bardzo opornie, ale w końcu pojawili się inni ludzie, którzy zdołali wspólnymi siłami ściągnąć z Ciebie najpierw jednego trupa, a potem drugiego. Choć czujesz się spłaszczony jak ostatni naleśnik, to chyba obyło się bez większych obrażeń wewnętrznych.
-
Pierwsze co zrobił, to wziął głęboki oddech. Jak dobrze jest mieć powietrze! Ale raczej to wciąż nie był czas na cieszenie się nim. Co z pozostałymi Amaksjaninami?
-
Dobre pytanie, bo ktokolwiek przyszedł Wam z pomocą, nie mógł raczej zabić wszystkich, więc może było tu jakieś tajne przejście, którym uciekli, nie chcąc toczyć już z góry przegranej walki? Albo zwołać więcej pobratymców, żeby wspólnie z nimi pomścić świętokradztwo jakiego się dopuściłeś? Kto to wie…?
-
Ważne było, by jak najszybciej opuścić ten przeklęty kanion i nie dać się zabić po drodze. Ocenił stan i ilość ludzi pozostających przy życiu.