Diabelski Kanion
-
Będzie żałował ryzykowania własnym tylkiem dla jakichś nieznajomych mu ludzi, ale w końcu raz się żyje, nie? Jeżeli mógł strzelić, to strzelił w Amaksjanina idącego w stronę ludzi. Jeżeli strzał nie miał szans na trafienie, szybko przeskoczył na inną pozycję by go kropnąć.
-
Udało się, trafiłeś go w bok, a on mimo to przeżył i odwrócił się w Twoją stronę. Myślałeś, że zwyczajnie ruszy w tym kierunku, osłaniając się trupem, ale zamiast tego zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałeś, ciskając w Ciebie owymi zwłokami. Kilkadziesiąt kilo tubylca przygniotło Cię do gruntu, a ranny Amaksjanin ruszył ku swojej bezbronnej ofierze z wielkim toporem w dłoni.
-
Cholera atramentowa, sytuacja nie prezentowała się najlepiej, a właściwie wyglądało to naprawdę kiepsko. Spróbował z całych sił zrzucić z siebie tubylca, a jeżeli to mu się nie udało, spróbował choćby wydostać dłoń z rewolwerem, by jakoś się wybronić.
-
Mogłeś co najwyżej obrócić rewolwer lufą do oponenta, ale to mała pociecha. Chociaż, gdyby teraz nacisnąć spust…? Może kula przebije się przez zwłoki i trafi też tego z toporem? Albo utknie gdzieś w kościach Amaksjanina… Cóż, warto spróbować, a nie tylko biernie czekać na dekapitację.
-
Psia krew, Jamesowi nie spieszyło się do poznawania świata od drugiej strony! Licząc na łut szczęścia i to, że kula przebije się pomiędzy żebrami Amaksjanina, wystrzelił obierając na cel dzierżącego topór tubylca. Jeżeli to nie poskutkowało i James użył martwego ciała w roli tarczy, chcąc się pod nim uchronić przed ciosem wielkiego ostrza.
-
//Napisałem tu wiadomość, nie wiem, czemu się nie wysłała.//
Szczęście jednak potrafi się czasem do Ciebie uśmiechnąć, ponieważ kula, ostatnia, jak zdałeś sobie sprawę z niejaką zgrozą, przeleciała pomiędzy grubymi kośćmi tubylca i przebiła się na wylot, trafiając prosto w szeroką pierś drugiego Amaksjanina, który z wyrazem nieskończonego zdziwienia upadł martwy, spadając na przygniatające Cię zwłoki. Teraz miałeś na sobie dwóch martwych dzikusów, którzy łącznie mogli ważyć nawet dwieście kilogramów, przez co zaczynało brakować Ci oddechu i niemalże czułeś, jak klatka piersiowa zaraz podda się pod tym ciężarem. -
— …Pomocy, kurwa. — Wydusił z siebie tak głośno jak był w stanie, licząc na to, że ludzie których uratował zareagują i ruszą dupska, żeby zrzucić z niego ciała Tubylców. Całą swoją siłę wkładał w to, by ciała go nie zmiażdyły, a on umiał jakkolwiek złapać oddech.
-
Szło bardzo opornie, ale w końcu pojawili się inni ludzie, którzy zdołali wspólnymi siłami ściągnąć z Ciebie najpierw jednego trupa, a potem drugiego. Choć czujesz się spłaszczony jak ostatni naleśnik, to chyba obyło się bez większych obrażeń wewnętrznych.
-
Pierwsze co zrobił, to wziął głęboki oddech. Jak dobrze jest mieć powietrze! Ale raczej to wciąż nie był czas na cieszenie się nim. Co z pozostałymi Amaksjaninami?
-
Dobre pytanie, bo ktokolwiek przyszedł Wam z pomocą, nie mógł raczej zabić wszystkich, więc może było tu jakieś tajne przejście, którym uciekli, nie chcąc toczyć już z góry przegranej walki? Albo zwołać więcej pobratymców, żeby wspólnie z nimi pomścić świętokradztwo jakiego się dopuściłeś? Kto to wie…?
-
Ważne było, by jak najszybciej opuścić ten przeklęty kanion i nie dać się zabić po drodze. Ocenił stan i ilość ludzi pozostających przy życiu.
-
Przerażeni i zmaltretowani, ale żywi. Był prawie komplet, straciłeś tylko jednego, którego pogruchotała amaksjańska maczuga. I tak nieźle, zwłaszcza że wśród nich może znajdować się ktoś ze zlecenia, które Cię tu zagnało.
-
— Którędy poszli tubylcy? — Zapytał bez większych ogródek, mając nadzieję, że jego “podopieczni” zapamiętali drogę Niebieskich i będą w stanie mu ją wyjawić.
-
Byli bardziej zajęci umieraniem ze strachu i kryciem się w jaskini przed Amaksjanami, więc wiedzieli dokładnie tyle, co Ty, a może nawet mniej.
-
Więc musiał polegać na sobie. Poszedł ostrożnie do wyjścia z jaskinii, by sprawdzić bezpieczeństwo okolicy.
-
Nie licząc trupów Amaksjan, rozszarpanych przez pociski ze strzelby lub perfekcyjnie trafionych w głowę, serce czy inne życiowe organy strzałami z rewolwerów, nikogo tu nie było.
-
Strzelba, strzelba… Kto mógł strzelać z strzelby? Ktokolwiek to był, obecny moment nie był przeznaczony na rozmyślania. James dał znak niedoszłym ofiarom dziwacznego obrzędu, by te podążały za nim. Wyszedł z groty i ostrożnie skierował się do miejsa, w którym zostawił rumaka.
-
Znalazłeś go tam, zwierzę chyba nawet nie zdawało sobie sprawy, co działo się z Tobą przez kilka ostatnich chwil, spokojnie skubiąc trawę. A prowadząc tam ludzi, słyszałeś coraz bardziej natarczywe szepty pomiędzy nimi. Chyba, gdy już minął pierwszy szok i w małym stopniu, ale zawsze, doszli do siebie, zdali sobie sprawę komu oni w ogóle zawdzięczają życie.
-
Na ten moment przełknął pigułę i starał się nie przejmować szeptami ludzi. Czas na rozmowę o tym będzie już w bardziej bezpiecznym miejscu.
— Kto z was dobrze biega? — Zapytał, odwracając się do grupy. -
Brak chętnych i odpowiedzi, choć uratowałeś im życie to zapewne byli wciąż nieufni, mogli obawiać się nawet, że pozabijałeś tamtych Amaksjan, aby dostarczyć ich swojemu ludowi, który również zafunduje im coś podobnego lub jeszcze gorszego. A im dłużej przebywacie w tym kanionie, tym więcej ryzykujecie.