Diabelski Kanion
-
Psia krew, Jamesowi nie spieszyło się do poznawania świata od drugiej strony! Licząc na łut szczęścia i to, że kula przebije się pomiędzy żebrami Amaksjanina, wystrzelił obierając na cel dzierżącego topór tubylca. Jeżeli to nie poskutkowało i James użył martwego ciała w roli tarczy, chcąc się pod nim uchronić przed ciosem wielkiego ostrza.
-
//Napisałem tu wiadomość, nie wiem, czemu się nie wysłała.//
Szczęście jednak potrafi się czasem do Ciebie uśmiechnąć, ponieważ kula, ostatnia, jak zdałeś sobie sprawę z niejaką zgrozą, przeleciała pomiędzy grubymi kośćmi tubylca i przebiła się na wylot, trafiając prosto w szeroką pierś drugiego Amaksjanina, który z wyrazem nieskończonego zdziwienia upadł martwy, spadając na przygniatające Cię zwłoki. Teraz miałeś na sobie dwóch martwych dzikusów, którzy łącznie mogli ważyć nawet dwieście kilogramów, przez co zaczynało brakować Ci oddechu i niemalże czułeś, jak klatka piersiowa zaraz podda się pod tym ciężarem. -
— …Pomocy, kurwa. — Wydusił z siebie tak głośno jak był w stanie, licząc na to, że ludzie których uratował zareagują i ruszą dupska, żeby zrzucić z niego ciała Tubylców. Całą swoją siłę wkładał w to, by ciała go nie zmiażdyły, a on umiał jakkolwiek złapać oddech.
-
Szło bardzo opornie, ale w końcu pojawili się inni ludzie, którzy zdołali wspólnymi siłami ściągnąć z Ciebie najpierw jednego trupa, a potem drugiego. Choć czujesz się spłaszczony jak ostatni naleśnik, to chyba obyło się bez większych obrażeń wewnętrznych.
-
Pierwsze co zrobił, to wziął głęboki oddech. Jak dobrze jest mieć powietrze! Ale raczej to wciąż nie był czas na cieszenie się nim. Co z pozostałymi Amaksjaninami?
-
Dobre pytanie, bo ktokolwiek przyszedł Wam z pomocą, nie mógł raczej zabić wszystkich, więc może było tu jakieś tajne przejście, którym uciekli, nie chcąc toczyć już z góry przegranej walki? Albo zwołać więcej pobratymców, żeby wspólnie z nimi pomścić świętokradztwo jakiego się dopuściłeś? Kto to wie…?
-
Ważne było, by jak najszybciej opuścić ten przeklęty kanion i nie dać się zabić po drodze. Ocenił stan i ilość ludzi pozostających przy życiu.
-
Przerażeni i zmaltretowani, ale żywi. Był prawie komplet, straciłeś tylko jednego, którego pogruchotała amaksjańska maczuga. I tak nieźle, zwłaszcza że wśród nich może znajdować się ktoś ze zlecenia, które Cię tu zagnało.
-
— Którędy poszli tubylcy? — Zapytał bez większych ogródek, mając nadzieję, że jego “podopieczni” zapamiętali drogę Niebieskich i będą w stanie mu ją wyjawić.
-
Byli bardziej zajęci umieraniem ze strachu i kryciem się w jaskini przed Amaksjanami, więc wiedzieli dokładnie tyle, co Ty, a może nawet mniej.
-
Więc musiał polegać na sobie. Poszedł ostrożnie do wyjścia z jaskinii, by sprawdzić bezpieczeństwo okolicy.
-
Nie licząc trupów Amaksjan, rozszarpanych przez pociski ze strzelby lub perfekcyjnie trafionych w głowę, serce czy inne życiowe organy strzałami z rewolwerów, nikogo tu nie było.
-
Strzelba, strzelba… Kto mógł strzelać z strzelby? Ktokolwiek to był, obecny moment nie był przeznaczony na rozmyślania. James dał znak niedoszłym ofiarom dziwacznego obrzędu, by te podążały za nim. Wyszedł z groty i ostrożnie skierował się do miejsa, w którym zostawił rumaka.
-
Znalazłeś go tam, zwierzę chyba nawet nie zdawało sobie sprawy, co działo się z Tobą przez kilka ostatnich chwil, spokojnie skubiąc trawę. A prowadząc tam ludzi, słyszałeś coraz bardziej natarczywe szepty pomiędzy nimi. Chyba, gdy już minął pierwszy szok i w małym stopniu, ale zawsze, doszli do siebie, zdali sobie sprawę komu oni w ogóle zawdzięczają życie.
-
Na ten moment przełknął pigułę i starał się nie przejmować szeptami ludzi. Czas na rozmowę o tym będzie już w bardziej bezpiecznym miejscu.
— Kto z was dobrze biega? — Zapytał, odwracając się do grupy. -
Brak chętnych i odpowiedzi, choć uratowałeś im życie to zapewne byli wciąż nieufni, mogli obawiać się nawet, że pozabijałeś tamtych Amaksjan, aby dostarczyć ich swojemu ludowi, który również zafunduje im coś podobnego lub jeszcze gorszego. A im dłużej przebywacie w tym kanionie, tym więcej ryzykujecie.
-
Westchnął, poirytowany. – Słuchajcie, jak chcecie wyjść żywi z tego kanionu to radzę wam zacząć ze mną gadać, bo Niebiescy są zdecydowanie mniej rozmowni. Powtórzę się - kto z Was jest dobrym biegaczem? – Usiadł na konia, mówiąc to.
-
I ponownie nikt nie odpowiedział, ludzie mają tendencję do trzymania się w grupie, gdy pojawi się zagrożenie, w czym niewiele różnią się od zwierząt czy tubylców, mimo że osiągnęli tak wysoki poziom zaawansowania technologicznego. Żaden, nawet jeśli potrafił szybko biegać, bo mogło też nie być w tym gronie żadnych sprinterów, nie miał ochoty zapuszczać się samotnie w Diabelski Kanion, miejsce owiane złą sławą prawie tak bardzo, jak te wypalone równiny pełne Wampirów i Wilkołaków - Złe Ziemie.
-
Chodziło mu o coś zupełnie innego, ale pal to licho.
– Trzymajcie się blisko mnie, a może przeżyjemy to. – Powiedział, po czym zaczął prowadzić konia ku wyjściu z kanionu w tempie marszu tamtych ludzi. -
Szło dobrze, wręcz idealnie, dopóki ktoś nie zastąpił Wam drogi: Znany Ci już łowca głów, Petrie, stając na środku drogi z bronią niedbale opartą o bark. Lepszy on niż banda dzikusów.