Dodge City
-
Herbata smakowała bardzo dobrze, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, jak długo piłeś samą wodę, będąc w drodze z i do Diabelskiego Kanionu. Tasowanie kart już gorzej, ale w miarę jak pozbywałeś się resztek snu ze swojej głowy, umysł stawał się coraz bystrzejszy, więc i wykonywanie karcianych sztuczek przychodziło Ci dużo łatwiej.
-
Spędził tak jakiś czas, czując narastający bezsens tego wszystkiego. Jeżeli ten dzień będzie wyglądał jak wszystkie inne, to James pewnie pójdzie do sklepu, uzupełni amunicję, może wyczyści broń. Po tym pójdzie do baru i będzie tam zbijał fortunę na kartach. Ale i to po co? Jeść, pić, grać, czasem strzelać. Jaki jest sens w ciągłym prowadzeniu tego bezsensownego kręgu? Nie ma na co wydawać pieniędzy, ani nie ma z kim się nimi dzielić. Każdy kolejny dzień jego życia jest tak samo pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia i sensu. Tępo wgapił się pół-pusty kubek. Po co to wszystko? Dopił napar i rzucił cynowym naczyniem o ścianę. Czy jest możliwe by opuścić tą spiralę? Położył się na łóżku.
// Ty się Kubuś nic nie martw, ja mam plan. Nie obraził bym się za time skip do rana. //
-
I tym niewesołym akcentem skończyłeś swoje rozmyślania, bo sen nadszedł znów równie niespodziewanie, jak wcześniej Cię opuścił. Tym razem, gdy się obudziłeś, był już ranek.
-
Normalna, ludzka chciałoby się powiedzieć, godzina. Wyszedł z łóżka i przebrał ubrania. Przemył także twarz, która pewnie niewesoło wyglądała po wczorajszym piciu. Świeży udał się do sklepu, ściskając w dłoni tą część nagrody, której nie spił w barze.
-
Mimo wczesnej pory i wyludnionych uliczek (co, jakby się zastanowić, było normą, odkąd kolej do Imperium nie kursuje), sklep był otwarty, towary gotowe do sprzedaży, a właściciel przybytku gotów do ewentualnych targów.
-
James dzisiaj nie miał zamiaru na kłótnie. Uzupełnił amunicję w rewolwerach, zakupił także bandolier na kolejne 36 pocisków. Zalał manierkę do pełna wodą i kupił jej kolejne dwa bukłaki. Do tego sporo suszonego mięsa, sucharów, zapałki, smarowidło do broni, nóż bojowy. Jeżeli jeszcze został mu po tych zakupach jakiś grosz przy duszy, rozejrzał się za krótkim karabinkiem Harlka i zapasem amunicji. To wszystko postawił przed właścicielem sklepu.
-
Wszystko to kosztowało Cię sześć sztuk srebra, za karabin handlarz życzył sobie zwykle dziesięć, ale był skłonny zejść z ceny, bo i tak wiele już u niego kupiłeś, i zaproponował osiem srebrnych monet, a amunicję dorzuci gratis.
-
// Ciepie mnie po majo i nie pamiętam ile tego mam i ile wydałem. Zakładamy, że starczy mi czy, że nie starczy?
-
//Wydałeś sześć srebrników na drogie drinki w saloonie po powrocie, zostało Ci dziewięć.//
-
Cóż, nie mógł nadwyrężać życzliwości handlarza, nie będzie niżej opuszczał ceny. Zapytał za to, czy równowartość ceny za karabin będzie mógł oddać w trzech srebrnikach i sześciuset miedziakach. Jeżeli tak - bez wahania kupił Harlka i tak wyekwipowany, wyszedł z sklepu, kierując się do swojego konia.
-
Zgodził się, więc Tobie do szczęścia już nic więcej nie było potrzebne. Koń czekał tam, gdzie go zostawiłeś, gotów do drogi, obarczenia kolejnym ekwipunkiem czy co tam chcesz z nim zrobić.
-
Przewiesił karabin przez ramię, amunicję zapakował do bandolierów i ładownic, a rewolwer do kabury. Zapasy na drogę pochował w jukach i otworzył mapę. Gdzie były najbliższe terytoria Mivvotów?
-
//Nie chcesz tej fabuły ode mnie, którą zapowiadałem w Barze?//
-
// To zdziwienie czy tylko pytasz? //
-
//Pytam.//
-
-
Zdecydowanie okolice Gwieździstej Puszczy, a przynajmniej te kojarzyłeś i były one opisane na mapie.
-
Wskoczył na konia i podniósł wzrok w kierunku w którym zmierzał. Spiął konia i ruszył do Gwieździstej Puszczy.
-
//Zmiana tematu. Zacznę Ci, gdy będziesz na miejscu.//
-
Seymour Porterfield
Ostatnie perypetie w Seymourowej pogoni za pieniądzem przywiały go do Dodge City, gdzie zastała go niemiła niespodzianka. Okazało się, że jego zleceniodawca popadł w jakiś konflikt z lokalnymi stróżami prawa, więc zbiegł z miasta, a tym samym nie miał jak zapłacić traperowi. Zdarza się. Teraz mężczyzna odpoczywał po obiedzie zjedzonym w jednej z restauracji, siedząc na jej ganku, popalając fajeczkę i rzucając kości po ogryzionym z mięsa kurczaku wiernej psinie. Wkrótce trzeba będzie zastanowić się nad jakimś innym zarobkiem, skoro ta opcja nie wypaliła.