Dodge City
-
James dzisiaj nie miał zamiaru na kłótnie. Uzupełnił amunicję w rewolwerach, zakupił także bandolier na kolejne 36 pocisków. Zalał manierkę do pełna wodą i kupił jej kolejne dwa bukłaki. Do tego sporo suszonego mięsa, sucharów, zapałki, smarowidło do broni, nóż bojowy. Jeżeli jeszcze został mu po tych zakupach jakiś grosz przy duszy, rozejrzał się za krótkim karabinkiem Harlka i zapasem amunicji. To wszystko postawił przed właścicielem sklepu.
-
Wszystko to kosztowało Cię sześć sztuk srebra, za karabin handlarz życzył sobie zwykle dziesięć, ale był skłonny zejść z ceny, bo i tak wiele już u niego kupiłeś, i zaproponował osiem srebrnych monet, a amunicję dorzuci gratis.
-
// Ciepie mnie po majo i nie pamiętam ile tego mam i ile wydałem. Zakładamy, że starczy mi czy, że nie starczy?
-
//Wydałeś sześć srebrników na drogie drinki w saloonie po powrocie, zostało Ci dziewięć.//
-
Cóż, nie mógł nadwyrężać życzliwości handlarza, nie będzie niżej opuszczał ceny. Zapytał za to, czy równowartość ceny za karabin będzie mógł oddać w trzech srebrnikach i sześciuset miedziakach. Jeżeli tak - bez wahania kupił Harlka i tak wyekwipowany, wyszedł z sklepu, kierując się do swojego konia.
-
Zgodził się, więc Tobie do szczęścia już nic więcej nie było potrzebne. Koń czekał tam, gdzie go zostawiłeś, gotów do drogi, obarczenia kolejnym ekwipunkiem czy co tam chcesz z nim zrobić.
-
Przewiesił karabin przez ramię, amunicję zapakował do bandolierów i ładownic, a rewolwer do kabury. Zapasy na drogę pochował w jukach i otworzył mapę. Gdzie były najbliższe terytoria Mivvotów?
-
//Nie chcesz tej fabuły ode mnie, którą zapowiadałem w Barze?//
-
// To zdziwienie czy tylko pytasz? //
-
//Pytam.//
-
-
Zdecydowanie okolice Gwieździstej Puszczy, a przynajmniej te kojarzyłeś i były one opisane na mapie.
-
Wskoczył na konia i podniósł wzrok w kierunku w którym zmierzał. Spiął konia i ruszył do Gwieździstej Puszczy.
-
//Zmiana tematu. Zacznę Ci, gdy będziesz na miejscu.//
-
Seymour Porterfield
Ostatnie perypetie w Seymourowej pogoni za pieniądzem przywiały go do Dodge City, gdzie zastała go niemiła niespodzianka. Okazało się, że jego zleceniodawca popadł w jakiś konflikt z lokalnymi stróżami prawa, więc zbiegł z miasta, a tym samym nie miał jak zapłacić traperowi. Zdarza się. Teraz mężczyzna odpoczywał po obiedzie zjedzonym w jednej z restauracji, siedząc na jej ganku, popalając fajeczkę i rzucając kości po ogryzionym z mięsa kurczaku wiernej psinie. Wkrótce trzeba będzie zastanowić się nad jakimś innym zarobkiem, skoro ta opcja nie wypaliła.
-
Restauracja to za wiele powiedziane, choć w jedynym w mieście saloonie serwowano syto i w miarę smacznie, do tego w rozsądnych cenach, to wystarczyłoby wybrać się do Imperium, tam to dopiero są takie lokale. Niemniej, jeśli chodzi o źródło zarobku, to raczej znajdziesz je bez trudu, strzelba do wynajęcia przyda się prawie każdemu z obecnych wraz z Tobą w saloonie ludzi, wystarczy tylko pogłówkować komu dokładnie i zaoferować swoje usługi.
-
// Czyli saloon, jeżeli dobrze rozumiem, jest także miejscem dla osób poszukujących najemnika i najemników poszukujących zleceń? Jak w takim razie rozpoznać osobę poszukającą wykonawcy dla swojego zlecenia? //
-
//Saloon jest miejscem od wszystkiego, zwłaszcza jeśli jest tylko jeden w mieście. A co do szukania to nie ma konkretnego sposobu, po prostu się rozejrzyj, a ja naprowadzę Cię na grupę, która jest powiązana z jednym z wątków.//
-
Uwiązał psa do desek ganku, nie dlatego, że bał się o jego ucieczkę, a dlatego, by jakiś nadgorliwy strzelec nie uznał wielkiego, biegającego wolno psa za zagrożenie. Potem wrócił do wnętrza i rozejrzał się po stołach, przeglądając potencjalnych zleceniodawcy. Podobno darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, ale doświadczenie nauczyło Seymoura, że wykonywanie zadań dla szemranych typów często kończyło się nieprzyjemnymi przygodami.
-
W środku zastałeś przede wszystkim kowboi, rancherów, skąpo odziane kelnerki, lokalnych mieszkańców i posiwiałego już barmana. Oni wszyscy mogli mieć jakieś zlecenia, ale najciekawiej prezentowała się grupa przy jednym ze stolików. W czterech z pięciu ludzi bez trudu rozpoznałeś górników, nawet brak kilofów, kasków i zmiana odzieży z kombinezonów nie pomogła ukryć ich przygarbionej postawy, spracowanych dłoni i kaszlu spowodowanego wdychaniem pyłu. Jednak to nie oni przykuli Twoją uwagę, a ktoś, kto siedział tam wraz z nimi. Wysoki, choć niezbyt postawny mężczyzna, raczej blady, o co trudno w tych rejonach, gdy żar leje się z nieba, odziany w eleganckie spodnie, buty z ostrogami, koszulę i kamizelkę ze skóry aligatora, z której miał również pas, przy którym zatknięto dwie kabury z rewolwerami, a nieopodal spoczywał jego karabin. Znałeś go, a przynajmniej ze słyszenia, bo fakt, że do ludzi ostatnimi czasy rzadko wychodziłeś. Oswald Harrington, legenda kolonii, jeden z najskuteczniejszych najemników, co prawda o niekiedy dość niemoralnych metodach, który przybył tu z sąsiedniej kolonii, gdzie ponoć za swoje występki sam jest ścigany listem gończym.