Las Nieznandia [ZIEMIA?]
-
W przypadku Andy’ego, “końskie” parskanie nie zdało się na zbyt wiele. A precyzyjniej mówiąc, nie zdało się na nic. Jedyne co wywołał, to wzmożone przemieszczanie się żółwi między sobą oraz otrzymanie od konia spojrzenia, które można w jakiś sposób bez problemu zinterpretować jako mocno zawiedzione.
-
Sądząc po tym, co się stało, nie dokładnie o to temu koniowatemu zbytnio chodziło. Kiepsko.
-No co? - rzucił mu z lekkim wyrzutem - Prychnąłem jak ty! No nic… zrobimy po mojemu!
Po czym mocno depnął w podłodę, jednocześnie głośno krzycząc z nadzieją, że to odpowiednio odstraszy te czarne jaszczurki, czy czymkolwiek są żółwie. -
I właśnie w tej chwili zadziałało to. Kiedy Andy zaczął się wydzierać na te żółwie jak jakiś dzikus na widok Kolumba, żółwie zaczęły się rozchodzić na boki, dając mu jakąkolwiek ścieżkę, po której mógłby jako tako iść do przodu. Koń skinął głową, po czym zaczął iść przed siebie, wciąż parskając na żółwie, w celu tworzenia sobie na bieżąco przejścia.
-
Juhu! W końcu choć raz coś idzie po jego myśli!
Rad z takiego obrotu spraw, posuwa się za koniem, drąc się jak dzikus. -
Po chwili przemieszczania się po willi w dość niekonwencjonalny sposób, Andy oraz koń zobaczyli w korytarzu na lewo drzwi, które najwidoczniej ktoś próbował zabarykadować szafą od zewnętrznej strony. Jednakże teraz szafa leży przewrócona na podłodze i jest obleziona całkowicie przez te dziwne żółwie z piekła rodem. Ciekawe co jest za tymi drzwiami? Najprawdopodobniej coś bardzo ważnego, ponieważ czworonożny towarzysz Andy’ego zaczął się kierować w ich stronę.
-
Widząc to, odruchowo przełknął ślinę, mofąc się tylko domyślać, że cokolwiek wypędziło Endicotta do tego bunkra i sprowadziło te obślizgłe cudaki, prawdopodobnie musiało wyjść z tamtego pokoju. I właśnie tam prowadzi go teraz ta kobyła…
No świetnie. Jednak trzeba za tym koniem pójść, co sam Andy czyni. -
No cóż… Andy zdecydowanie nie dowie się niczego, jeśli nie zaryzykuje i nie sprawdzi co się znajduje za tymi drzwiami. I tak w tej sytuacji nie ma żadnego innego honorowego wyjścia… No cóż, jak to się mówi, raz kozie śmierć. Koń oczyścił szafę z żółwi, co umożliwia Andy’emu przejście nad nią oraz wejście do wnętrza pokoju.
-
Jak to się powszechnie mówi - raz kozie śmierć. Hołdując temu przysłowiu, Andy podszedł i szafy i na tyle ostrożnie, by nie wywołać bólu wciąż złamanej ręki, postarała się przejść nad szafą, by rozejrzeć się po pokoju, do którego dostęp ona blokowała.
-
Nie obyło się bez lekkiego nadwyrężenia ręki, które wywołało ból, przez który Andy syknął, ale na szczęście nie wydał z siebie żadnego większego hałasu. Z tego co widać, jest to jakaś arystokratyczna sypialnia. W porównaniu z pozostałymi pokojami tej wilii, jest zachowana świetnie. Choć DeMayo nie miał zbyt wiele ochoty na rozglądanie się, albowiem jego uwagę przykuło ciche kobiece szlochanie dobiegające spod pościeli na łóżku, która się lekko trzęsie.
-
No, teraz to wszystko zaczyna się robić jeszcze bardziej niepokojące. Oszalały szlachcic w bunkrze, plaga żółwi, gadający koń, a do tego jakaś kobieta, przed którą trzeba się barykadować szafami. Lepiej być nie może.
Andy odruchowo przełknął ślinę, by w miarę spokojnie się odezwać:
-P-proszę pani? -
Nie ma co… Ta cała posiadłość jest po prostu… Cóż, z braku lepszego słowa, cała ta posiadłość jest po prostu posrana od stóp głów. Owszem, cały ten las jest nadzwyczaj dziwny, ale jak na razie ta willa po prostu przebija wszystko.
Kiedy wypowiedział to co wypowiedział, trzęsienie się bliżej nieokreślonej kobiety pod kołdrą trochę się zmniejszyło. Tuż po tym usłyszał mocno załamany kobiecy głos:
-H-halo? Kto tam jest? -
Jedno jest pewne - cokolwiek się nie stanie i jakkolwiek się stąd z Perydot nie wydostanie, to odpuszcza sobie latania na bardzo, bardzo długi czas. Nie, żeby miał nawet czym i jak teraz to robić, jednak obietnica jest obietnicą, więc należy jej dotrzymać.
-Ten… Ma godność brzmi Andy DeMayo, proszę pani. - rzucił bardziej archaicznym językiem, sądząc, że w ten sposób bardziej dotrze do kobiety mieszkającej w starej w willi z magicznego lasu, w którym wszyscy ubierają się jak z XIX wieku - Sir Endicott i jego rozumiejący mowę wierzchowiec mnie tu przysłali, by sprawdzić, co u pani się dzieje. -
Oj tak. Można by wręcz śmiało stwierdzić, że każdy mający choć resztki mózgu w głowie, odpuściłby sobie korzystanie z samolotów na dłuuugi czas po takiej przygodzie.
-DZIĘKI BOGU! NARESZCIE MÓJ MĄŻ PRZYSŁAŁ KOGOŚ Z ODSIECZĄ! - odkrzyknęła uradowana kobieta, po czym natychmiastowo zerwała się spod pościeli. Jak się można było spodziewać… Ona też ma strój wyciągnięty rodem z XIX wieku.
Natychmiastowo stanęła przed Andym, choć wciąż jest bardzo roztrzęsiona i przerażona. Chyba nie wie co powiedzieć. -
Nie ma co…
Mało kto, nie licząc tych całych superbohaterów, mógłby się pochwalić tak pojebanymi zdarzeniami, jakie teraz go spotykają. Dobre tyle, że dowiedział się czegoś więcej o samym właścicielu rezydencji.
-Tak właśnie jest. Tylko zanim panią do niego odprowadzę, to mogłaby mi pani wyjaśnić jedną rzecz? Mianowicie, czemu w tym domu jest tyle żółwi, a pani chowała się… tutaj? -
Kobieta zastanowiła się chwilę, po czym odpowiedziała niepewnie:
-Czemu jest tyle żółwi… - powiedziała jakby do siebie, po czym już głośniej dodała - Myślałam, że pan wie! Nie mam pojęcia skąd się wzięły. A chowałam się tu… Bo mój mąż kazał mi się tu schować, po czym mnie zabarykadował. -
No cóż… tyle wyszło z planów Andy’ego co do dowiedzenia się dosłownie czegokolwiek o tym wszystkim. Po prostu świetnie.
-Rozumiem. A wie pani może, gdzie w tym domu znajdę jakiekolwiek bandaże czy inne środki pierwszej pomocy? Niestety zarówno ja… - odpowiedział poważnie, pokazując na zatemblakowaną rękę - Jak i pani mąż ich potrzebują. -
Jedyna zaleta tego wszystkiego jest taka, że może z pomocą żony Endicotta, będzie mógł minimalnie lepiej orientować się w tej willi, która jakby nie patrzeć jest po prostu niepojętnie ogromna.
Kiedy usłyszała o swoim mężu, od razu się przestraszyła i spytała zestresowana:
-Mój mąż?! Co się stało mojemu mężowi, jest ranny?! -
A przynajmniej będzie to możliwe, kiedy ją jakoś uspokoi i przekona, że zamiast panikować, lepiej jest szukać jakiejś apteczki pierwszej pomocy czy czegoś podobnego.
-Jakby to ująć… Spadła na niego metalowa klapa i połamała mu palce. Obandażowałem je, jak mogłem, ale bez jakiegoś środka na odkażenia czy lepszych opatrunków więcej nie zdziałam. -
-O MÓJ BOŻE, JAK DO TEGO W OGÓLE DOSZŁO?!JAK TO SIĘ STAŁO?! - wykrzykneła przerażona na wieść tego, jakim obrażeniom uległ jej ukochany. Andy mógł chyba sobie jednak oszczędzić bycia w tej sytuacji takim… Bezpośrednim. W końcu co jak co, ale dowiedzenie się, że twój bliski połamał wszystkie palce w taki brutalny sposób może oszołomić.
-
Jak wielokrotnie Andy mógł się przekonać w trakcie trwania własnego życia, czasem warto trzymać język za zębami. Nie ruszaj gówna, to nie będzie śmierdzieć. Teraz trzeba jakoś to wszystko odpowiednio ukartować w rozmowie, by nie wyszło, że to wina jego i Perydot, bo wtedy nici z dalszej pomocy.
-No przecież mówię, że właz z bunkra na niego spadł. - rzucił twardo, starając się jednak zachować spokój i pewność siebie - Proszę pani, nie teraz ważne są powody, tylko stan zdrowia pani męża, racja? Więc niech mi pani powie, gdzie są medykamenty.